[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miecz upadł ze szczękim na posadzkę i znieru­chomiał tam, dymiąc.Morgon spróbował wstać.Zmien­nokształtny złapał go za tunikę pod szyją i uniósł po­parzoną rękę do ciosu.Morgon, patrząc w jego pozba­wione wyrazu oczy, wtłoczył mu w umysł rozbłysk mocy, który był jak krzyk.Ten krzyk zagłuszyło zim­ne rozkołysane morze.Zmiennokształtny opuścił rękę, pomógł wstać oszołomionemu Morgonowi.Morgon zapuścił ostatnią rozpaczliwą mackę myśli w umysł czarodzieja, ale usłyszał tylko echo morza.Tymczasem bitwa przeniosła się na teren zrujnowa­nej szkoły.Zmiennokształtni spychali kupców, wyczer­panych ymriskich wojowników i strażniczki morgoli do wielkiej sali.Ich miecze wykonane z kości i żelaza z za­ginionych statków siały śmierć w ogarniętej paniką ciż­bie.Pod ich ciosami na oczach Morgona padły dwie strażniczki.Schylił się po swój miecz i zaparło mu dech.To jakiś Zmiennokształtny rąbnął go kolanem w serce.Morgon opadł na czworaki, chwytając spazmatycznie po­wietrze.Bitewna wrzawa ucichła; widział tylko gruz pod rękami.Cisza wirowała wokół niego, tak jakby sta­nowił jej centrum.Jak przez sen usłyszał w jej jądrze czysty, kruchy dźwięk trąconej lekko struny harfy.I znowu runął na niego zgiełk walki.Ze świstem za­czerpnął tchu.Uniósł głowę, by rozejrzeć się za mie­czem, i między kupcami broniącymi się rozpaczliwie w wejściu do sali dostrzegł Lyrę.Krtań mu się ścisnę­ła.Chciał zawołać, powstrzymać walczących, ale nie miał na to siły.Lyra przebijała się w jego stronę.Twarz miała umęczoną, ściągniętą, oczy podkrążone.Na jej tu­nice i we włosach widział zakrzepłą krew.Zauważyła go w pewnej chwili i cisnęła w jego kierunku włócz­nię.Zmartwiały, wstrzymując oddech, wpatrywał się w nadlatujący grot.Włócznia świsnęła mu koło ucha i ugodziła zmiennokształtnego składającego się do zada­nia ciosu.Morgon chwycił swój miecz i podźwignął się na nogi.Lyra schyliła się i wyciągnęła inną włócznię spod ciała poległej strażniczki.Ważyła ją przez chwilę w rę­ku, a potem rzuciła.Włócznia poszybowała łukiem nad walczącymi, zmie­rzając prosto w serce Założyciela.Ghisteslwchlohm wi­dział, jak nadlatuje, ale stał sparaliżowany, niezdolny do wykonania najmniejszego ruchu.Myśli Morgona wy­przedziły włócznię.Zauważył zdumienie i przerażenie na twarzy Lyry, która zrozumiała, że na czarodzieja rzuco­na została klątwa i ten jest teraz bezbronny.Uśmierce­nie go w tym stanie nie było wyczynem i nie przynosi­ło jej żadnej chwały.Morgon chciał krzyknąć, pochwy­cić włócznię głosem, by ratować sen o prawdzie ukryty w umyśle dziecka, w umyśle czarodzieja.Zamiast tego sięgnął za siebie i zerwał z pleców harfę, która zmate­rializowała się pod jego dotknięciem.Zagrał na niej, za­nim zdążyła się w pełni ukształtować: drgania najgrub­szej basowej struny wypełniły powietrze wibracją, od której zajęczał w udręce jego miecz i rozprysł się wszel­ki inny oręż, zarówno w sali, jak i poza nią.W sali zaległa cisza.Ymriscy wojownicy gapili się z niedowierzaniem na ułomki mieczy, które zostały im w dłoniach.Lyra patrzyła na punkt w powietrzu, gdzie, nie dolatując do Ghisteslwchlohma, rozpadła się na ka­wałki jej włócznia.Po chwili odwróciła się powoli.Mor­gon ściągnął na siebie jej wzrok.Była tak zmęczona, że ledwie trzymała się na nogach.Garstka pozostałych przy życiu strażniczek wpatrywała się z lękiem w Morgona.Zmiennokształtni zastygli, jakby zdjęci obawą, że przy najmniejszym poruszeniu rozpłyną się w nicość.Za­marła nawet kobieta, którą Morgon znał jako Eriel.Zrozumiał, że wszyscy oni dostrzegli w nim straszli­wą moc, z której sam nie zdawał sobie dotąd sprawy.Wstrząsnęły nim rozmiary własnej ignorancji.Bezradnie obrócił harfę w rękach.Trzymał zmiennokształtnych w pu­łapce, i nie miał bladego pojęcia, co z nimi teraz począć.W oczach Eriel dopiero teraz pojawiło się zdumienie.Ruszyła w jego kierunku.Żeby wyrwać mu harfę, że­by go zabić jego własnym mieczem, żeby zawładnąć je­go umysłem, tak jak zawładnęła umysłem Ghisteslwchloh­ma? Nie wiedział.Uniósł miecz, po czym się cofnął.Czy­jaś dłoń spoczęła na jego ramieniu.Zatrzymał się.Obok stała Raederle.Twarz miała kredowobiałą.Trzymała Morgona lekko za ramię, ale go nie widziała.- Nie tkniesz go - powiedziała cicho do Eriel.Ciemne oczy zmiennokształtnej zmierzyły ją z za­ciekawieniem.- Dziecię Ylona.Czy naprawdę dokonałaś wyboru? Eriel ruszyła znowu i Morgon wyczuł ogromną moc,którą promieniował umysł Raederle.Kształt, jaki przy­brała Eriel, zaczął się strzępić, odsłaniać coś niewia­rygodnie starożytnego, dzikiego, niczym mroczne ser­ce ziemi albo ognia.Morgon stał jak wrośnięty w zie­mię, twarz mu spopielała.Wiedział, że nie zdoła się poruszyć, nawet gdyby to coś, czemu Raederle przy­wracała pierwotny kształt, było jego śmiercią.Naraz jakiś krzyk wstrząsnął jego umysłem i wy­rwał go z odrętwienia.Rozejrzał się półprzytomnie po sali.Stary czarodziej, którego widział przy bramie mia­sta, ściągnął na siebie jego wzrok.Bezgłośny krzyk poraził go znowu: Uciekaj! Nie po­ruszył się.Nie chciał zostawiać Raederle, ale pomóc jej też nie mógł; nie był nawet w stanie jasno myśleć.I wtedy jego wyczerpanym umysłem zawładnęła czy­jaś moc i siłą przeobraziła.Wydał przeszywający krzyk jastrzębiego protestu.Obca moc, ignorując jego opór, wymiotła go niczym wicher z płonącej Szkoły Czaro­dziejów, z okolonego murami obronnymi miasta w nie­zmierzone bezdroża nocy.9Całą pierwszą noc mknął nad bezdrożami pod postacią jastrzębia, ścigany przez zmiennokształtnych.Płonące miasto zostawało coraz bardziej w tyle, aż wreszcie Zniknęło w ciemnościach.Leciał instynktownie na północ, oddalając się od sie­dzib ludzkich i kierując zapachem wody.O świcie po­czuł się w miarę bezpieczny.Nad brzegiem jeziora zni­żył lot.Z falującej łagodnie powierzchni zerwał się ku niemu rój wodnych ptaków.Wyczuł ich splecione w sieć umysły.Wyrównał lot i przebił się przez tę sieć.Ścigały go aż do lasu po drugiej stronie jeziora.Tam zanurkował gwałtownie, tnąc powietrze niczym ciem­na pięść, wylądował na ziemi i zniknął.Pojawił się znowu wiele mil od tego miejsca, klęcząc nad kana­łem łączącym dwa jeziora i wymiotując z wyczerpa­nia.Potem położył się na brzegu.Po chwili podniósł się znowu, zanurzył twarz w nurcie i pił łapczywie.Znalazły go o zmierzchu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •