[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Pan to przecie tak wyraził: aby strzec ognia.Tamto to nieszlachecka rzecz.A naszaszlachecka rzecz nie odbywa się tutaj, na wyborach, ale tam na własnych śmieciach.Istnieje jakiśinstynkt stanowy, który decyduje, co wolno, a czego nie wolno.A choćby i chłopi; nieraz ichobserwuję: jeśli porządny chłop, łapie ziemi w arendę, ile tylko może.Choćby nie wiem jak byłalicha uprawia ją a uprawia.Też bez żadnego wyrachowania, wprost ze stratą. Tak jak i my potwierdził Lewin. Bardzo, bardzo miło mi było spotkać pana dodałwidząc idącego ku nim Swiażskiego. A myśmy się ot, po raz pierwszy spotkali od tamtego razu u pana rzekł ziemianin izagadaliśmy się. I cóż, czy wymyślaliście na nowe porządki? uśmiechnął się Swiażski. Nie obeszło się bez tego. Ulżyliście sercu.XXXSwiażski wziął Lewina pod rękę i skierował się z nim ku grupie znajomych.Teraz już niepodobna było ominąć Wrońskiego.Stał z Obłońskim i Koznyszewem i patrzyłwprost na zbliżającego się Lewina. Bardzo mi miło.Zdaje się, że miałem przyjemność spotkać pana& u księżnej Szczerbackiej powiedział podając Lewinowi rękę. Tak, pamiętam bardzo dobrze nasze spotkanie odparł Lewin robiąc się purpurowy, poczym zaraz się odwrócił i począł coś mówić do brata.Wroński uśmiechnął się nieznacznie i naradzał się dalej ze Swiażskim najwidoczniej wcale niepragnąc nawiązania rozmowy z Lewinem.Lewin natomiast, rozmawiając z bratem, nieustannieoglądał się na Wrońskiego i namyślał się, o czym by z nim zagadać, by zatuszować swegrubiaństwo. O co teraz chodzi? tu Lewin obejrzał się znów na Swiażskiego i Wrońskiego. Chodzi o Snietkowa.Powinien albo się zgodzić, albo odmówić poinformował goSwiażski. No i cóż, zgodził się czy się nie zgodził? Ani jedno, ani drugie powiedział Wroński. A jeśli odmówi, to kto będzie kandydował? zapytał Lewin patrząc na Wrońskiego. Ten, kto zechce odrzekł Swiażski. Czy ty będziesz kandydował? Ja na pewno nie tu Swiażski zmieszał się i rzucił zalęknione spojrzenie na stojącego tużobok z Koznyszewem zjadliwego jegomościa. Więc kto? Niewiedowski? pytał dalej Lewin czując, że robi gafę.Ale trafił jeszcze gorzej.Niewiedowski i Swiażski byli obaj kandydatami. I ja na pewno nie zaprzeczył zjadliwiec.To właśnie był Niewiedowski we własnej osobie.Swiażski zapoznał z nim Lewina. No co, i ciebie to też wciągnęło? wesoło mrugnął na Wrońskiego Stiepan Arkadjicz.To jest jak wyścigi.Można by urządzić totalizatora. Tak, to naprawdę wciąga odparł Wroński. A skoro się człowiek raz do tej sprawyzabierze, chciałby doprowadzić ją do końca.Walka! rzucił marszcząc brwi i zaciskając swemocne szczęki. Co za spryciarz z tego Swiażskiego! Wszystko ma tak precyzyjnie obliczone. O tak! potwierdził Wroński machinalnie.Zapadło milczenie, podczas którego Wroński trzeba było przecież na coś patrzeć spojrzałna Lewina: na jego nogi, na mundur, wreszcie na twarz i zauważywszy posępnie wpatrzone wsiebie oczy, powiedział, by cośkolwiek w ogóle powiedzieć: Jak się to dzieje, że pan mieszkający stale na wsi nie jest sędzią pokoju? Mundur pana nie jestprzecie mundurem sędziego. Dlatego że uważam sąd pokoju za idiotyczną instytucję ponuro odparł Lewin, który wciążwyczekiwał sposobności, by porozmawiać trochę z Wrońskim i zatuszować swe niegrzeczneodezwanie się w pierwszej chwili. Ja tak nie sądzę.Jestem zupełnie innego zdania. Wroński zdziwił się, ale zachowałspokój. To zabawka przerwał mu Lewin. Sędziowie pokoju są nam niepotrzebni.W ciągu latośmiu nie miałem ani jednej sprawy.Ta, którą miałem, została załatwiona na opak.Sędzia pokojujest o czterdzieści wiorst ode mnie.Na sprawę, która jest warta dwa ruble, muszę posyłaćadwokata, który kosztuje piętnaście.Tu opowiedział, jak chłop ukradł młynarzowi mąkę, a gdy młynarz zrobił mu z tego zarzut,chłop podał go do sądu o potwarz.Wszystko to było ni przypiął, ni przyłatał, a w dodatkuniemądre; Lewin czuł to bardzo dobrze. Taki to już z niego oryginał! rzekł Obłoński z najbardziej migdałowym ze swychuśmiechów. Ale chodzmy już.Zdaje się, że zaczął się balotaż.I porozchodzili się. Nie rozumiem powiedział Sergiusz, który zauważył niezręczny wyskok brata nierozumiem, jak można być do tego stopnia pozbawionym wszelkiego zmysłu politycznego.To jestwłaśnie to, czego tak niedostaje nam, Rosjanom.Marszałek gubernialny jest naszymprzeciwnikiem, a ty zachowujesz się z nim en ami cochon* i proponujesz mu, aby kandydował.AWroński nie będę się z nim przyjaznił; zaprosił mnie na obiad: nie przyjmę zaproszenia alejest po naszej stronie; po cóż robić sobie z niego wroga? A potem& pytasz Niewiedowskiego, czybędzie kandydował.Tego się nie robi. Ach, ja nic z tego nie rozumiem! A poza tym to wszystko głupstwa chmurnieoświadczył Lewin.*En ami cochon za pan brat. Mówisz, że to wszystko głupstwa, a gdy się do nich bierzesz, wytwarzasz zamęt.Lewin umilkł.Weszli razem do wielkiej sali.Marszałek gubernialny mimo że czuł w powietrzu uknutą przeciwko sobie intrygę i mimo żenie wszyscy zebrani prosili go, by kandydował postanowił stanąć do balotażu.Cała salaprzycichła; sekretarz grzmiącym głosem oznajmił, że na marszałka gubernialnego wysuniętokandydaturę Michała Stiepanowicza Snietkowa, rotmistrza gwardii.Powiatowi marszałkowie zaczęli podchodzić do stołu gubernialnego od stołów z talerzykami,na których leżały gałki. Połóż na prawo szepnął Obłoński Lewinowi, gdy ten wraz z bratem podszedł do stołu tużpo marszałku.Lewin jednak zdążył już zapomnieć o kombinacji, którą mu wytłumaczono, i począłsię obawiać, czy Stiwa nie pomylił się mówiąc mu ,,na prawo.Przecie Snietkow byłprzeciwnikiem.Zbliżając się do urny trzymał gałkę w prawym ręku, ale sądząc, że to była omyłka,przełożył ją tuż przed podejściem do urny do ręki lewej i oczywiście pózniej położył ją już na lewo.Znawca tych rzeczy, stojący tuż obok urny i umiejący po samym tylko ruchu łokcia orzec, gdziekto kładł gałkę, skrzywił się z niezadowoleniem: przenikliwość jego nie potrzebowała się tutajwysilać.Zapanowała cisza, słychać było liczenie gałek.Potem jakiś odosobniony głos oznajmił liczbę zai przeciw.Marszałek został wybrany znaczną większością głosów.Podniósł się rumor i wszyscy pędemrzucili się do drzwi.Wszedł Snietkow.Szlachta otoczyła go winszując. No, czy teraz już koniec? spytał Lewin Sergiusza. To dopiero początek z uśmiechem odpowiedział za niego Swiażski. Nasz kandydat namarszałka może otrzymać więcej gałek.Lewin całkiem o tym zapomniał.Dopiero teraz przypomniało mu się, że zachodziła tu jakaśsubtelność, nudziło go jednak poszukiwanie w pamięci, na czym ona miała polegać.Ogarnęła gomelancholia i zapragnął wydostać się z tego tłumu.Ponieważ nikt na niego nie zwracał uwagi i zdawało się, że nie jest nikomu potrzebny, pocichutku skierował się do małej salki, gdzie można było coś przegryzć.Ujrzawszy tych samychlokai doznał wielkiej ulgi.Staruszek lokaj zaproponował mu, by coś zjadł, i Lewin zgodził się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]