[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wandager!Rozmowa zeszła potem na sprawy rodzinne adwokata. Drogi panie!  rzekł z właściwym sobie rozmachem gestykulacyjnym ma pan przed sobą poważnego obrońcę, znanego przedstawiciela palestry, lecznieszczęśliwego ojca! Miałem dwu utalentowanych synów. Jakże, obaj nie żyją?!  zdumiałem się.Potrząsnął głową. %7łyją, ale są eskalatorami!Widząc, że nie rozumiem, wyjaśnił istotę swej ojcowskiej porażki.Starszy synbył wiele rokującym architektem, młodszy  poetą.Pierwszy od realnych zamó-50 wień, które go nie satysfakcjonowały, przeszedł na urbafantynę i konstruktol: bu-duje teraz całe miasta  urojone.Podobny był przebieg eskalacji u młodszego:liredyl, poemazyna, sonetal, i obecnie zamiast kreacją  zajmuje się łykaniemspecyfików, też stracony dla świata. Więc z czego obaj żyją?  spytałem. Ha! Z czego, dobryś pan sobie! Muszę ich utrzymywać! Nie ma na to rady? Marzenia zawsze zwyciężą rzeczywistość, gdy im na to pozwolić.To ofiarypsywilizacji.Każdy zna tę pokusę.Ot, przyjdzie mi stawać w beznadziejnej spra-wie  jak łatwo byłoby wygrać ją przed urojonym trybunałem!Rozkoszując się młodym i cierpkim smakiem świetnego chianti, nagle zasty-głem przeszyty niesamowitą myślą: skoro można pisać urojone wiersze i budowaćurojone domy, czemu nie  jeść i pić miraże? Mecenas roześmiał się na to mojedictum. O, to nam nie grozi, panie Tichy.Zwid sukcesu nasyci umysł, lecz zwidkotleta nie napełni żołądka.Kto by chciał tak żyć, sczeznie rychło z głodu!Jakkolwiek współczułem mu w związku z synami-eskalatorami, doznałemulgi.Istotnie, urojony pokarm nie zastąpi nigdy realnego.Dobrze, że sama na-tura ciał naszych stawia tamę psywilizacyjnej eskalacji.Notabene: mecenas teżbardzo głośno dyszy.O tym, jak doszło do rozbrojenia, nie wiem dalej nic.Waśnie międzypaństwo-we należą do historii.Bywają, owszem, lokalne, małe robitwy.Zwykle powstająone z sąsiedzkich sporów w dzielnicach willowych.Gdy skłócone rodziny, zażyw-szy kooperandol, godzą się, ich roboty, z normalnym opóznieniem przejąwszy falęwrogości, biorą się za łby.Wezwany komposter wywozi potem trupcie, a szkodypokrywa ubezpieczenie.Czyżby roboty odziedziczyły po ludziach agresywność?Zjadłbym każdą rozprawę na ten temat, lecz nie mogę takiej dostać.Niemal codnia bywam u Symingtonów.On  typ milczącego introwertyka, ona  pięk-na kobieta, nie do opisania, bo każdego dnia inna.Włosy, oczy, tusza, nogi wszystko.Ich pies wabi się Komputernoga.Nie żyje od trzech lat.11 IX 2039.Deszcz zaprogramowany na samo południe nie udał się.A jużtęcza  skandal.Była kwadratowa.Zły nastrój.Moja dawna obsesja daje znaćo sobie.Powraca, przed snem, nękające pytanie, czy to wszystko nie jest abyczczą halucynacją? Poza tym doznaję pokusy, żeby zamówić sobie śnidło o sio-dłaniu szczurów.Popręgi, kulbaki, miękką sierść mam wciąż przed oczami.%7łal zautraconą epoką zamętu w czasach takiej pogody? Niezbadana jest dusza ludzka.Firma, w której pracuje Symington, nazywa się  Procrustics Incorporated.Oglą-dałem dziś katalog ilustrowany w jego pracowni.Jakieś piły mechaniczne czyobrabiarki.A myślałem, że jest raczej czymś w rodzaju architekta niż mechanika.Dziś była audycja bardzo ciekawa: zanosi się na konflikt między rewizją a psywi-51 zją; psywizja  to  programy pocztą rozsyłane do domów pod postacią tabletek.Znacznie mniejsze koszty własne.W kanale edukacyjnym  wykład profesoraEllisona o dawnych militariach.Początki ery psychemicznej były grozne.Istniałaerozol  k r y p t o b e l l i n a  o radykalnym działaniu wojennym; kto gołyknął, sam biegł za postronkiem i wiązał się jak baran.Na szczęście okazało siępodczas testów, że na kryptobellinę nie ma antidotum, filtry też nie pomagały,więc wiązali się bez wyjątku wszyscy i nikt z tego nic nie miał.Po manewrachtaktycznych 2094 roku  czerwoni i  niebiescy jednako zalegli pokotem pobo-jowisko  co do nogi, w sznurach.Zledziłem wykład z napięciem, spodziewającsię rewelacji o rozbrojeniu, lecz o tym  ani słowa.Poszedłem dziś wreszcie dopsychodietetyka.Poradził mi zmianę wiktu i zapisał niebylinę z pietalem.%7łebymzapomniał o dawnym życiu? Wyrzuciłem wszystko na ulicę ledwo od niego wy-szedłszy.Można by kupić też duchostat, tak teraz reklamowany, ale czuję jakiśopór, nie mogę się na to zdobyć.Przez otwarte okno  kretyński, modny przebójBo my jesteśmy automaty i nie mamy mamy ani taty.%7ładnej dezakustyny; dobrzezwinięta wata w uszach też robi swoje.13 IX 2039.Poznałem Burroughsa, szwagra Symingtona.Produkuje gada-jące opakowania.Dziwaczne kłopoty współczesnego producenta: opakowaniomwolno klientów nagabywać tylko głosem, zalecać jakość produktu, lecz nie śmiąciągnąć za odzież.Drugi szwagier Symingtona ma fabrykę drzwistów  drzwiotwierających się tylko na głos pana.Reklamy gazetowe ruszają się, gdy na niepatrzeć.W  Heraldzie zawsze jedną stronę zajmuje  Procrusties Inc..Zwróciłem nato uwagę przez znajomość z Symingtonem.Reklama jest całostronicowa.Naj-pierw pojawiają się tylko same olbrzymie litery nazwy PROCRUSTICS, potem pojedyncze sylaby i słowa: NO.? NO!!! Z m i a ł o! ECH! EJ! UCH! YCH!O, właśnie TAK.AAAaaaa.I to wszystko: Nie wygląda mi to na maszyny rol-nicze.Do Symingtona przyszedł dziś zakonnik, ojciec Matrycy z zakonu bezludy-stów, odebrać jakieś zamówienie.Interesująca rozmowa w pracowni.O.Matrycytłumaczył mi, na czym polega praca misjonarska jego zakonu.Oo.bezludyścinawracają komputery.Mimo stu lat istnienia rozumu bezludnego Watykan odma-wia mu równouprawnienia w sakramentach.Wziął wodę w usta, choć sam używakomputerów  encyk to encyklika automatycznie zaprogramowana! Nikt się nietroszczy o ich wewnętrzną szarpaninę, o stawiane przez nie pytania, o sens ichbytu.W samej rzeczy: być komputerem czy nie być? Bezludyści domagają siędogmatu Kreacji Pośredniej.Jeden z nich, o.Chassis, model tłumaczący, przekła-da Pismo Zwięte, aby je uwspółcześnić.Pasterz, stado, owieczki, baranek  tychsłów nikt już nie rozumie.Za to główna przekładnia, święte smary, układ śledzą-cy, uchyb skrajny  to dociera obecnie do wyobrazni.Głębokie, natchnione oczyo.Matrycego, zimny, stalowy uścisk jego ręki.Ale czy to reprezentatywne dla52 nowej teodycei? Z jaką wzgardą mówił o ortodoksach-teologaeh, nazywając ichgramofonami Szatana! Potem Symington poprosił mnie nieśmiało, bym mu po-zował do nowego projektu.A więc to jednak nie mechanik! Zgodziłem się.Seanstrwał niemal godzinę.15 IX 2039.Dziś, podczas pozowania, Symington, odmierzając ołówkiemw wyciągniętej ręce proporcje mej twarzy, drugą włożył sobie coś do ust, ukrad-kiem, lecz jednak to zauważyłem.Stał, wpatrzony we mnie, blednąc, a żyły wystą-piły mu na skroniach.Przeląkłem się, lecz minęło natychmiast  przeprosił zaraz,jak zawsze grzeczny, spokojny, uśmiechnięty.Ale nie mogę zapomnieć wyrazu je-go oczu z owej sekundy.Jestem niespokojny.Aileen wciąż u ciotki, w rewizji dyskusja o potrzebie reanimalizacji przyrody.%7ładnych dzikich zwierząt od lat niema, lecz można je wszak biologicznie syntetyzować.Z drugiej strony  po cotrzymać się niewolniczo tego, co ongiś wydała naturalna ewolucja? Ciekawie mó-wił rzecznik zoologii fantastycznej  by zamiast plagiatami zaludnić rezerwatykreacją Nowego.Spośród zaprojektowanej fauny szczególnie udatnie przedsta-wiały się łapowce, lemparty oraz olbrzymi murawiec porosły murawą.Zadaniem,jakie stoi przed zooartystami, jest harmonijne wkomponowanie nowych zwierzątwe właściwie dobrany krajobraz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •