[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Serce mi wali, adrenalinabuzuje we mnie, każdy jest moim wrogiem.Oprócz Gale a.Mojego partnera polowań,jedynej osoby, która ubezpiecza moje tyły.Możemy tylko brnąć dalej, zabijającwszystkich, którzy pojawią się na naszej drodze.Wszędzie krzyczący ludzie, krwawiącyludzie, martwi ludzie.Kiedy docieramy do następnego zakrętu, cała przecznica przednami rozjaśnia się głębokim purpurowym blaskiem.Cofamy się, kucamy na schodach ipatrzymy na światło.Coś się dzieje z tymi, którzy są przez nie oświetleni.Są atakowaniprzez& co? Dzwięk? Falę? Laser? Broń wypada im z rąk, palce przyciskają się do twarzy,kiedy krew tryska z każdych widocznych otworów oczu, nosa, ust, uszu.W niecałąminutę wszyscy są martwi, a blask znika.Zaciskam zęby i biegnę przeskakując nadciałami, ślizgając się we krwi.Znieg wiruje na wietrze, który nie zagłusza odgłosukolejnej fali kroków zmierzającej w naszą stronę. Na ziemię! syczę w stronę Gale a.Upadamy tam, gdzie stoimy.Moja twarz ląduje we wciąż jeszcze ciepłej kałużyczyjejś krwi, ale udaję martwą, pozostaję nieruchoma, kiedy buty przechodzą nad nami.Niektóre unikają ciał.Inne miażdżą moją rękę, moje plecy, kopią mnie w głowę.Kiedy sięoddalają, otwieram oczy i daję znak Gale owi.W następnej przecznicy natykamy się na kolejnych przerażonych uciekinierów, aleniewielu żołnierzy.Kiedy tylko wydaje się, że mamy chwilę wytchnienia, rozlega sięodgłos pękania, jak jajka uderzającego o brzeg miski, ale zwielokrotniony tysiąc razy.Zatrzymujemy się i rozglądamy w poszukiwaniu zasobnika.Nic.Nagle czuję jak czubkimoich butów zaczynają delikatnie się nachylać. Biegnij! krzyczę do Gale a.Nie ma czasu na wyjaśnienia, ale w ciągu kilku sekund charakter zasobnika stajesię oczywisty dla wszystkich.Utworzyła się szczelina na środku przecznicy.Dwie stronybrukowanej ulicy zginają się ku środkowi jak klapy, powoli zsuwając ludzi ku temu, coleży pod nią.Nie mogę się zdecydować czy pomknąć najkrótszą drogą ku następnemuskrzyżowaniu, czy spróbować dotrzeć do których z drzwi i włamać się do budynku.Wrezultacie zaczynam poruszać się po skosie.Im bardziej zapadają się klapy, tym trudniejjest mi walczyć o przyczepność na śliskim bruku.To jak wbieganie na lodowe wzgórze,które z każdym krokiem staje się coraz bardziej strome.Zarówno skrzyżowanie jak ibudynki znajdują się parę metrów ode mnie, kiedy czuję jak klapa się obrywa.Wykorzystuję ostatnie sekundy kontaktu z kostką brukową i odpycham się w kierunkuskrzyżowania; nic innego nie mogę zrobić.Kiedy moje ręce czepiają się jego krawędzi,orientuję się, że klapy poszybowały prosto w dół.Moje stopy zawisły w powietrzu inigdzie nie mogę znalezć oparcia.Z piętnastu metrów pode mną dociera do mnie okropnysmród, jak gnijące w letnim upale ciała.Czarne kształty pełzają w ciemnościach,uciszając wszystkich, którzy przeżyli upadek.Zduszony okrzyk wydostaje się z mojego gardła.Nikt nie przychodzi mi z pomocą.Ześlizguję się z lodowatej krawędzi, kiedy dostrzegam, że jestem zaledwie dwa metry odkońca zasobnika.Przesuwam dłonie wzdłuż krawędzi, próbując nie słyszeć przerażającychodgłosów z dołu.Kiedy moje ręce docierają do celu, robię zamach prawą nogą iprzerzucam ją przez krawędz.Zaczepiam o coś i z trudem wyciągam się na poziom ulicy.Zadyszana i drżąca, przeczołguję się dalej i otaczam ramieniem latarnię, by mieć oparcie,chociaż ziemia jest idealnie płaska. Gale? wołam w przepaść, nie dbając o to, czy mnie rozpoznają. Gale? Tutaj!Spoglądam oszołomiona w lewo.Klapa zmiotła wszystko aż do podstawybudynków.Jakiemuś tuzinowi ludzi udało się do nich dotrzeć i zwisają teraz z tego, czegosię uczepili.Gałek przy drzwiach, kołatek, skrzynek pocztowych.Trzy drzwi ode mnieGale uczepił się ozdobnej żelaznej kraty wokół drzwi mieszkania.Mógłby się łatwo dostaćdo środka, gdyby było otwarte.Ale pomimo wielokrotnych kopnięć w drzwi, nikt nieprzychodzi mu z pomocą. Kryj się!Unoszę broń.Odsuwa się, a ja strzelam do zamka dopóki drzwi nie otwierają siędo środka.Gale wskakuje na próg.Przez moment cieszę się, że go uratowałam.A pózniejręka w białej rękawiczce zaciska się na nim.Gale napotyka moje spojrzenie i mówi coś do mnie bezgłośnie, ale nie potrafięzrozumieć co.Nie mogę go zostawić, ale nie mogę go też dosięgnąć.Jego usta znowu sięporuszają.Potrząsam głową, by wskazać mu moją niepewność.W każdej chwili mogą sięzorientować kogo złapali.Strażnicy Pokoju wciągają go teraz do środka. Idz! słyszę jak krzyczy.Odwracam się i uciekam od zasobnika.Całkiem sama.Gale jest więzniem.Cressida i Pollux mogli już umrzeć z dziesięć razy.A Peeta? Nie widziałam go odkądopuściliśmy sklep Tigris.Uczepiam się myśli, że być może do niego wrócił.Poczuł, żenadchodzi atak i wycofał się do piwnicy, kiedy wciąż jeszcze nad sobą panował.Zdałsobie sprawę, że nie ma potrzeby odwracania uwagi, skoro Kapitol i tak wprowadził tylezamieszania.Nie ma potrzeby wystawiania się jako przynęty i zażywania uścisku nocy.Uścisk nocy! Gale go nie ma.Nie będzie miał też szansy zdetonować strzały.Pierwsząrzeczą, którą zrobią Strażnicy Pokoju, będzie odebranie mu broni.Wpadam na drzwi, a łzy szczypią mnie w oczy. Zastrzel mnie. To właśnie mówił.Miałam go zastrzelić! To było moje zadanie.Nasza niewypowiedziana obietnica
[ Pobierz całość w formacie PDF ]