[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak więc remont czekał na czasy, gdy będą mieli parę dolarów, których nie musieliby natychmiast oddawać wierzycielom.Nick widział rozwiązanie w sprzedaży domu.Typowe.Wylać dziecko z kąpielą.Zabić muchę z karabinu maszy­nowego.Była trochę zła, że Nick wyjechał akurat teraz, gdy potrzebowała jego pomocy - dziś rano otrzymała jeszcze dwanaście świątecznych zamówień - ale równocześnie musiała przyznać, że w domu zapanował błogi spokój.Tylko ona i dzieci.Właściwie nigdy nie oczekiwała czegoś więcej od mał­żeństwa.A jeżeli ten służbowy wyjazd miałby nieco ożywić zamierającą karierę jej męża, byłoby to z korzyścią dla nich wszystkich.Sprawa z Donovanami, którą na okrągło relacjonowały środki masowego przekazu, wpra­wiła ją jednak w pewne zdenerwowanie.Ten garnek na kole wyjątkowo ją irytował.Urna Azteków, jak nazwała swój wyrób w katalogu, z długą, smukłą szyjką, której uformowanie wyda­wało się.najprostszą rzeczą pod słońcem.Mimo to jakoś nie potrafiła odpo­wiednio dobrać proporcji.Próbowała już po raz trzeci.- Cholera! - zatrzymała koło i cisnęła bezkształtne naczynie do pojem­nika z gliną.Czuła, że powinna zrobić przerwę, ale może jeszcze trochę wytrzyma.Jeszcze tylko ten i będzie miała komplet do wypalenia, a wtedy w nagrodę zje sobie późny lunch.Powinna była coś przekąsić w południe, kiedy karmiła Lauren, ale nie była jeszcze głodna.Lauren coś dawno już do niej nie zaglądała.Pewnie ogląda na wideo "Króla lwa".Melissa westchnęła.Wiedziała, że dziecku potrzebny jest częst­szy kontakt z rodzicami, ale po prostu nie miała czasu, żeby wciąż bawić się w mamusię.W przyszłym roku mała pójdzie do szkoły i wszystko się ułoży.Może za bardzo się staram - pomyślała, ponownie wprawiając w ruch koło.Czasami tak się spinała, żeby zrobić coś dobrze, że przestawała czuć materiał.To był jej główny problem.Spróbowała się rozluźnić, zamykając oczy.Maleńkie słuchawki wypełniły jej umysł spokojem "Cichego miasta" Copelanda.Gdy magiczne solo trąbki wtopiło się w melodię, podstawa garn­ca sama uformowała się w jej dłoniach.Nagle jej twarz przesłonił cień.Podniosła oczy.Jakiś mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widziała, stał w drzwiach oddzielających pracownię od kuchni.Trzymał w ramionach jakiś przedmiot.W zielonkawym świetle przefiltrowanym przez żaluzje przedmiot wydał jej się łudząco podobny do istoty ludzkiej.Może jakaś lalka? Miała na sobie takie same ubranko jak Lauren.Melissa krzyknęła przeraźliwie.Nick odwiesił słuchawkę na widełki i nerwowo przejechał ręką po włosach.- Do cholery! - zerknął na zegarek.- Już po czternastej, na miłość bo­ską! Myślałem, że te samoloty latają szybciej! - W tych szczególnych oko­licznościach nie wystarczyłoby nawet, gdyby gulfstream leciał z prędkością kosmiczną.- Odłóż ten telefon - warknął Thorne chyba już po raz setny.- Każda z takich rozmów to nitka, po której federalni dojdą do kłębka.Nick odpowiedział mu gniewnym spojrzeniem.W tym momencie wspar­cie FBI wcale nie wydawało mu się takim złym pomysłem.- Może akurat wyszła z domu - zasugerował Jake.Mężczyzna pokręcił głową.- Nie ma szans.Jest zakopana w zamówieniach z katalogu.Wyszłaby z pracowni, dopiero gdyby dom stanął w płomieniach.- Zagłębił się w miękkim fotelu i położył ręce na kolanach.- Zawsze tak robi, kiedy jest naprawdę zaję­ta - po prostu wyłącza telefony.Mamy automatyczną sekretarkę i pod koniec dnia odsłuchuje nagrane wiadomości.Mnie doprowadza to do obłędu.Załóżmy, że któreś z dzieci zachorowałoby w szkole czy coś w tym rodzaju, co wtedy?- Ale mają dokąd pójść, prawda? - zapytał Jake.- To znaczy, kiedy ich powiadomisz, mogą od razu wyjechać?Nick zamarł z otwartymi ustami.Nie pomyślał aż tak daleko w przód.- Sądzę, że pójdą do jakiegoś hotelu.- Powiedz, żeby koniecznie płacili gotówką - ostrzegł Thorne.- Kolej­ny elektroniczny ślad to ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy.- Nie wiem, czy mam tyle gotówki.- Nick wyraźnie sposępniał.- Nie martw się - powiedział Jake z uśmiechem, poklepując w nie­odłączną torbę.- Masz to u mnie bez problemu.Pilot poprosił, żeby wszyscy wrócili na miejsca i zapięli pasy.Za dzie­sięć minut lądowanie.Cel podróży, lotnisko Manassas na dalekich przed­mieściach Waszyngtonu, było na tyle duże, by mogły na nim lądować pry­watne odrzutowce, a z drugiej strony wystarczająco małe, by pasażerowie w razie potrzeby mogli zachować anonimowość.Thorne założył nogę na nogę i splótł dłonie na kolanie.- A co z tobą, bohaterze? Co się stanie, jak podczas tego połowu reki­nów trafi ci się taki jeden? - usta ponownie ułożyły mu się w pobłażliwym uśmiechu, którego Jake tak nie cierpiał.- Zmuszę go do mówienia - odpowiedział krótko.Starał się, by jego głos brzmiał stanowczo, lecz wszyscy i tak wiedzieli, że ma stracha.- Hmm - chrząknął Thorne.- A jak nie zechce współpracować?- Musi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •