[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powlekliśmy Nicka jeszczekilka metrów.Byliśmy osłonięci.Niestety, tylko chwilowo.Ale zyskaliśmy mniej więcejminutę.Od razu odwróciłam się do Nicka.Chwyciłam go za ramiona i prawie nimpotrząsnęłam.- Nic ci się nie stało?Pokiwał głową i głośno przełknął ślinę.Jego jabłko Adama podskakiwało jak jagnię wwiosenny wieczór.Nadal nie byłam przekonana.- Nie trafili cię?- Nie, nie. No - pomyślałam - przecież by wiedział.Nie było czasu na ocenę stanu zdrowia.Musieliśmy się skupić na innych sprawach.Mianowicie na tym, jak prześcignąć sprawnych, silnych żołnierzy, skoro jesteśmywyczerpani, a jeden z nas ledwo idzie.Homer miał karabin, który mu rzuciłam.Swójzostawiłam w samochodzie.Zrobiliśmy parę kroków, ale wiedziałam, że nie uda nam sięzgubić pościgu.Pozostawało nam jedynie ukryć się albo walczyć.- Osłaniaj mnie - powiedziałam do Homera i ruszyłam z powrotem w stronęterenówki.- Co? - zdziwił się.Ale nie miałam czasu na rozmowy.Już prawie wyszłam spomiędzy drzew.Wiedziałam, że zostało mi co najmniej kilka sekund, zanim żołnierze zareagują.Ostatniąrzeczą, jakiej się spodziewali, było zobaczenie, że jedno z nas zawróciło.Rzut oka w dółwzgórza pokazał, że miałam rację.Byli rozproszeni po stoku i wspinali się do nas zpochylonymi głowami.Nawet mnie nie zauważyli.Dopiero kiedy byłam przy samochodzie isięgałam po strzelbę, nieunikniony krzyk oznajmił mi, że mam kłopoty.Widocznie Homer też na to czekał, bo pierwszy strzał oddał właśnie on.Wszyscyżołnierze dali nura w trawę.Ja rozpłaszczyłam się na ziemi i trzymając się poziomu węża,popełzłam z powrotem.Potem zdałam sobie sprawę, że pewnie mnie nie widzieli, kiedybyłam w takiej pozycji, bo sprzyjało mi nachylenie terenu.Szkoda, że wtedy o tym niewiedziałam.Trzęsłam się tak bardzo, że unieruchomiłby mnie chyba tylko kaftanbezpieczeństwa.Oprócz tego bałam się, że Homer zastrzeli mnie przez pomyłkę.Znajdowaliśmy się na dość dobrze widocznym szlaku.Las był w zasadzie rzadki, coakurat nam nie sprzyjało, ale rosły w nim metrowej wysokości krzaki, co z kolei nie byłotakie złe.Natrafiliśmy jednak na mnóstwo tej cienkiej, kłującej trawy, którą starzyAustralijczycy nazywają zaczekaj chwilę , bo kiedy człowiek się w niej zaplącze, trzebachwilę zaczekać, aż się wyswobodzi.To nie była dobra wiadomość.Nie mieliśmy żadnegokonkretnego planu, więc po prostu pobiegliśmy tym szlakiem.Rozglądałam się wposzukiwaniu miejsca, w którym moglibyśmy albo się schować, albo przygotować zasadzkę.Nick szedł sam i tak szybko zostawał w tyle, że po pięćdziesięciu metrach brakowało mu donas dwudziestu pięciu.Sprawa wyglądała beznadziejnie.Zostały nam tylko sekundy.Agdybyśmy dali nura w bok i ukryli się w zaroślach, zostawilibyśmy tak widoczne ślady,jakbyśmy jechali traktorem.Wtedy usłyszałam cichy warkot.Dobiegał z przeciwnej strony niż ta, z którejnadciągali żołnierze.Przez chwilę myślałam: Rety, teraz to naprawdę mamy kłopoty.Potem zdałam sobie sprawę, że to może być tylko jedno.- Szybko, za ten zakręt! - zawołałam do Nicka.Chyba trochę go tym zmotywowałam, dałam mu cel, który mógł osiągnąć.Kiedydotarliśmy do zakrętu, usłyszałam krzyki żołnierzy za nami.Ukrywanie się nie wchodziło jużw rachubę.Musieliśmy stanąć i walczyć, mając nadzieję, że warkot zmierza w naszą stronę iże odpowiadają za niego Lee i Gavin.Jeśli nie, byliśmy ugotowani.Nasze życie wisiało nanitce cienkiej jak jeden koński włos.Popchnęłam Nicka w stronę skały.- Schowaj się za nią - poleciłam mu.Razem z Homerem cofnęliśmy się kawałek w stronę zakrętu.On wybrał prawą stronę,ja lewą.Było tam wystarczająco dużo skał, by zapewnić nam obojgu osłonę, tyle że niezbytdobrą.Nastawiłam uszu, nasłuchując warczenia, i jednocześnie przygotowałam strzelbę.Miałam wrażenie, że hałas się oddala.Zrobiło mi się słabo, ale musiałam stłumić strach irobić wszystko, co w mojej mocy.Wszystko, co byłam w stanie zrobić.Wymierzyłam dojednego z pierwszych żołnierzy, którzy pojawili się w moim polu widzenia, ale zawahałamsię, próbując dokładnie wycelować.Znowu pierwszy wypalił Homer.Chyba spudłował, ale zpewnością zrobił na nich wrażenie.Padli na ziemię.Poturlali się na wszystkie strony i zaczęlistrzelać.Nie doceniłam tych kolesi.Byli prawdziwymi żołnierzami.Przycupnęłam za skałą.Chyba strzelali z automatów, bo wszędzie śmigały kule.Zresztą to, z czego strzelali, nie robiło wielkiej różnicy: liczyło się to, że w powietrzu byłopełno kul.Zmigały obok mnie.Hałas przypominał strzelanie mnóstwa gumek, tak jak nalekcjach, kiedy przesyłamy sobie liściki - albo kiedy chłopaki strzelają papierowymi kulkami.Widziałam, jak rozpryskuje się ziemia na szlaku, kiedy uderzają w nią pociski, i jakświszczące kule odłupują kawałeczki skał.Miałam nadzieję, że Nick schował głowę.Oddałam kilka strzałów, ale wiem, że nikogo nie trafiłam.Za trudno było wymierzyćpod takim gradem kul.Jeszcze gorsze było to, że żołnierze posuwali się naprzód pod osłonąognia.Rozpaczliwie nasłuchiwałam warkotu motorów.Raczej się nie zbliżały, ale naszczęście najwyrazniej się nie oddalały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]