[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poniżej wewnętrzne place i prywatnedziedzińce stały otworem, jak denat na stole sekcyjnym - odkażony, rozcięty, otwarty, osuszony i poddany procesowi plastynacji.Po lewejwielkie schody łączyły się w dole z dziedzińcem Pum.Leżały tam gło-wy.Ognisko płonęło w pierścieniu poczerniałych ciał, ale dalej, gdzie,jak się domyślałem, temperatura sięgała pewnie najwyżej sześćdziesię-ciu stopni - przynajmniej dwanaście tysięcy ludzi ściśniętych międzygorącem ofiarnej pagody a wysokimi ścianami.Byli daleko i zajęłomi dłuższą chwilę wytężenie wzroku.Ale kiedy się udało, ujrzałemwyraznie, że ludzie wiją się z gorąca lub próbując uniknąć żaru - gi-gantyczna dyskoteka bólu.Gusanos, czyli gąsienice żyjące na agawach, uznawane w AmeryceAacińskiej za przysmak.Kiedy miałem trzy lub cztery lata ~ to jednaz pierwszych rzeczy, jakie pamiętam - byłem w ripio, a babcia cośsmażyła.Zajrzałem do patelni.Wypełniona była czymś, co dla mniewyglądało jak białe, bezokie dzieci skręcające się i syczące na tłusz-czu - skłębiona masa śmierci.Chyba zacząłem płakać lub krzyczeć iTio Generoso śmiał się ze mnie.Oczywiście pózniej pokochałem temałe róbale.Ale teraz to dziecinne wspomnienie wróciło i ogarnęłomnie współczucie, jakby czas pomiędzy tamtym pierwszym wspo-mnieniem a obecnym był nieważny i banalny.Jedyne, co się liczyło,to tysiące istnień, które przepadły lub przepadną niedługo.Wydawa-ło mi się, że akt boskiej kreacji jest tylko pomyłką.Zabójstwo jednego lub dwóch ludzi może budzić dziwne, obceuczucia, ale zabójstwo mas odczuwa się zupełnie odmiennie.Szczegól-nie gdy się widzi tę śmierć.Nie chciałem, szepnąłem w duchu.A przy-najmniej miałem powody.Jasne.Ta sama durna fraza wracała do mo-ich myśli bezustannie.Wcale nie chciałem ich zabić, nie chciałem ichzabić, nie było innego wyboru, żadnego wyjścia, żadnego wyboru.Dość, pomyślałem.Pogrążam się w poczuciu winy, żeby utwierdzićw przekonaniu, że jestem dobrym człowiekiem.Nie jestem.Jestemdraniem.Ale jednak nam się udało.Chcieliśmy zdobyć mul i zdobyliśmy.Jak nam się to udało? Dzięki maści i przećwiczonemu systemowiwspółpracy, by wylizywać sobie oczy, większość z nas mogła widzieć.A większość ludzi nie mogła.Pomogło również czyste zaskoczenie. I trochę organizacji, planowania oraz gotowości na to, że to, co sięzdarzy, nie będzie łatwe.No, i pomogło też to, że Pumy na placu za bardzo wierzyły w świę-tość mul, by wejść tam, gdzie im nie było wolno, nawet jeżeli pozosta-nie na dole oznaczało śmierć w ogniu.Doprawdy, przede wszystkimpomogło, że nie wierzyłem.I Koh - cóż, może jeszcze trochę wierzy-ła, ale nie tak bardzo jak przed spotkaniem ze mną.Przesądy mogąbyć najpotężniejszą bronią na świecie, ale wątpliwość jest chyba dru-gą z kolei.Cortez nie wierzył i na pewno to działało na jego korzyść.Jak się nad tym zastanowić, to kiedy został odcięty i otoczony w Te-nochtitlan, on i jego ludzie zrobili dokładnie to samo, co my.Zaata-kowali i dostali się na szczyt mul Huitzilopochtli.Może tubylcy niepogonili tam za nim.Och! A oto i ona. 60Koh wspięła się na ostatnie stopnie i stanęła przed świątynią.Jejprzyboczni opuścili ochronne pledy i cofnęli się z szacunkiem.Strażniczka miała nadal maskę, ale jej ramiona były obnażone - jednojasne, drugie czarno-niebieskie.Służąca musiała poprawić jej fryzuręi pióropusz - zrobiło na mnie wrażenie, że miała czas o tym pomyślećpodczas walki, chociaż pewnie dziewczyny takie właśnie są - a łunaza jej plecami tworzyła aureolę wokół zielono-złotych piór.Tłum Or-łów, Jaszczurów i Grzechotników rozstąpił się przed nią.Strażniczkaprzeszła bez wahania, jak Joanna d'Arc przez północną bramę Reims.Starsi Pumy, którzy nadal cisnęli się na szczycie mul, odwrócili głowyw stronę kobiety.Koh zrobiła dziewięć kroków.Szła ostrożnie, czuj-nie i beznamiętnie, jak jaszczurka.Dwa najdłuższe pióra quetzala po-wiewały nad jej głową w opóznionej reakcji na ruchy ciała, jak czułkismakujące przeszłość.Karlica, kobieta pingwin - która, tak na mar-ginesie, musiała mieć za uay mewę i tylko przez burzę została zatrzy-mana w połowie procesu przemiany z człowieka w ptaka - przystanęłatuż przed Koh, wyciągnęła małe dłonie jak szpony, potem je opuściła,spojrzała na prawo i lewo, a wreszcie przemówiła:- A teraz wszyscy na południowym wschodzie, na północnymzachodzie, na północnym wschodzie, na południowym zachodzie,słuchajcie - zaintonowała ochryple i piskliwie.- Wszyscy powyżej,poniżej i w centrum, słuchajcie.A teraz wszyscy przed nami, wszyscyza nami, i wszyscy tutaj, wszyscy słuchajcie, słuchajcie. Na platformie zapadła cisza.A potem zakłócił jącharakterystyczny dzwięk.Prawie niesłyszalny na tle paniki z dołu,lecz czujne, wyszkolone uszy krewniaków wychwyciły gobezbłędnie.Ja również.I Koh też.Jeden z Pum najdalej po lewej nie oddał atlatl, swojego miotaczaoszczepów - musiał go ukryć pod mantą - a teraz załadował brońkrótkim pociskiem z trucizną i wycelował w Strażniczkę.A możepróbował dostać jednego z nas, sprowokować do rzucenia włóczni,by znowu zaczęła się walka.Z takimi ludzmi zawsze był ten samproblem.Woleli zostać zabici, niż trafić do niewoli.W każdym raziew okamgnieniu krewniacy po obu stronach mnie zmienili nieznacz-nie pozycje i wymierzyli broń w starego Pumę z wycelowanym mio-taczem, gotowi uderzyć.Ale Koh wzruszyła ramionami - tutejszyekwiwalent uniesienia dłoni na znak, by poczekać - i żaden krew-niak nie zaatakował.Krewniak Pumy również nie.Koh stała nieruchomo, nie patrzącna niego i nie mówiąc ani słowa, jakby prowokując starszego wojow-nika do wystrzelenia zatrutego pocisku.Nie wiem, czy odczuwała strach, ale na pewno wiedziała, że jeżeliokaże słabość, już po niej.W każdym razie - pozostała niewzruszo-na.Minęło pięć uderzeń serca, potem dziesięć.Wreszcie krewnyPumy.cóż, nie tyle opuścił pocisk, co rozluznił się lub może zmie-nił pozycję w sposób, który jasno wskazywał, że atak nie nastąpi.Koh przemówiła.Jej głos był niski, zimny i majestatyczny.Brzmie-nie było znajome, ale ton zupełnie inny od tych, które jużsłyszałem.Odezwała się w starożytnym kapłańskim językuTeotihuacan, przez co rozumiałem co trzecie słowo.Na szczęściepózniej poznałem przekład.Wy na równi z nami, ale pozbawieniBuław, oszczepów,Pumy, wszystkie stłoczone w swojej cytadeli,Przechytrzone, osaczone Wy, w zasięgu naszych włóczni,Zciskający swoje samobójcze ostrza,Teraz nasz ahau, nasz połykający słońce węgorz,Nasz jadeitowopióry Gwiezdny GrzechotnikPrzemówi przez ahau-na Koh z Niebiańskich Tkaczy,Koh z Sępów.Ona na równi z nim porozmawia z Pumą,Z wodzem wojowników.Zapadła cisza.Pumy zaszemrały trochę.Jeden ze starszych wy-stąpił, potwornie powoli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •