[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sten zatkał uszy.Wiedział już, że nie usłyszy tu niczego nowego.Przemówienia ciągnęły się niemiłosiernie, toastom nie było końca.Za każdym razem Mantisowiec tylko podnosił szkło do ust.W końcu Parral usiadł.Gdy umilkły oklaski, skądś popłynęła muzyka.- Pułkowniku Sten - powiedział nagle Parral, który nieznanym sposobem zmaterializował się przy krześle najemnika.Tuż za gospodarzeni stała młoda kobieta.Wzrostem równa Stenowi, o krótko przyciętych ciemnych włosach.Miło byłoby pogłaskać takiego jeżyka spoczywającego obok na poduszce, rozmarzył się Sten.Mogła mieć dziewiętnaście, dwadzieścia lat.Zamiast munduru nosiła suknię w ciemnych barwach, z wysokim kołnierzem.Wyglądała w niej niezwykle bogobojnie, przynajmniej do chwili, gdy zauważyło się sięgające powyżej biodra rozcięcie.No i pod warunkiem, że pannica nie znajdowała się na tle żadnego w miarę silnego źródła światła.Pod przepuszczającą blask tkaniną dziewczyna miała tylko własną skórę.Stenowi coś zaszumiało w uszach.W pierwszym momencie pomyślał, że nawaliło radio, ale przecież nie miał na sobie skafandra.Ledwo słyszał słowa Parrala:- To moja najmłodsza siostra, Sofia.Bardzo chciała pana poznać i osobiście pogratulować.Niewiasta wyciągnęła delikatną dłoń.- Czuję się zaszczycona, pułkowniku.Głos miała niski, lekko gardłowy i dziwnie obiecujący, Sten mruknął coś w podzięce.Wiedział, że zachowuje się jak idiota, ale nie mógł oderwać wzroku od pannicy.Nagle uświadomił sobie, że ona nie odwraca oczu.Nie, to nieprawdopodobne, czyżby i ją trafiło?- Może - wtrącił się Parral - uczyniłby pan Sofii ten zaszczyt i zechciał z nią zatańczyć?Dziewczyna spiekła raka.- Ja nigdy.nie.- zaczął Sten i czym prędzej zamilkł, pojąwszy, że w tej sytuacji czeka go mocno przyspieszony kurs tańca towarzyskiego.Wziął Sofię za rękę i poprowadził wokół stołu.Starając się nie patrzeć na partnerkę, ukradkiem śledził ruchy własnych nóg.Do diabła, to nie może być zbyt trudne, powtarzał sobie, racjonalizując problem.Odstawić stopę na bok, dostawić drugą.Jak idzie to przekleństwo Bhorów? Na brodę mojej matki.Niespodziewanie okazało się, że potrafi tańczyć.Sofia zaczęła jakby topnieć mu w ramionach.Czuł zapach jej perfum.Nawet muzyka, która nigdy go nie obchodziła, zaczęła brzmieć nastrojowo.Spojrzał w łagodne oczy dziewczyny.Gdy ta znów nie odwróciła wzroku, coś zaczęło dławić Stena.- Dobrze się pan bawi? - spytała szeptem.- Od kiedy panią ujrzałem - wspaniale - odparł, stwierdzając fakt.Ani w głowie mu było podejmowanie flirtu.- Och - westchnęła, a na jej twarz ponownie wypłynęły rumieńce.Przysunęła się jeszcze bliżej.Sten poczuł, że duch go opuszcza i przenosi się na niebieskie pastwiska raju stosownego dla tej części imperium.Z rozmarzenia wyrwał go huk przewracanego stołu.Mantisowiec obrócił się na pięcie, z miejsca zapominając o Sofii i prostując prawą rękę, by w razie potrzeby dobyć nóż.Nogi centralnego stołu mierzyły w sufit.Pośrodku rumowiska nakryć Sten ujrzał Alexa i jeszcze jakiegoś młodego byczka, którego przedstawiano mu wcześniej, bodaj jako seigneura Froelicha.- Nie pojedynkuję się z pospólstwem - perorował właśnie Froelich.- Żądam satysfakcji od pańskiego przełożonego.Pragnę wyrazić szacunek dla jego talentów wojskowych, a następnie dać upust mojej konsternacji, że wybrał towarzystwo lady Sofii.Sten ruszył przez parkiet.Przebierańcy czym prędzej schodzili mu z drogi.- Sierżancie!- Proszę o wybaczenie, pułkowniku - powiedział scenicznym szeptem Alex.- Mam tu sprawę do załatwienia.Sten wyczuł, co wisi w powietrzu, więc zaniechał indagacji.Nagle ktoś klepnął go w ramię.Najemnik odwrócił się, a wtedy został spoliczkowany.Zakoczony, przyjął postawę jak do ataku, podniósł przedramię by zablokować cios.i oprzytomniał.Przed nim stał jeszcze jeden byczek, dziwnie podobny do Froelicha.Niejaki seigneur Trumbo.- Jako kuzyn seigneura Froelicha, czuję się równie obrażony.Pragnę satysfakcji.Sten zerknął na ledwo widoczną w tłumie siostrę Parrala.Dziewczyna spłoniła się po raz kolejny.Ciekawe, skoro wzrastała w społeczeństwie, które uwielbia pojedynki, to powinna być zachwycona, a wyglądała raczej na wystraszoną.Boi się o mnie? Dość fantazji, upomniał sam siebie najemnik.Przestań wariować jak młokos.Pojawił się Parral.- Wieczór zapowiada się interesująco.Pozwoli pan, pułkowniku, że wyjaśnię niektóre nasze zwyczaje.Sten potrząsnął głową.- Proszę się nie trudzić.Jeśli ci dwaj zuchowie chcą walczyć, nie mam nic przeciwko temu - syknął.- Zatem jutro.- zaczął kuzyn Froelicha.- Jutro jestem bardzo zajęty - uciął mu obojętnym tonem Sten.- Teraz i tutaj.Pomruk przebiegł przez tłum, oczy gości pojaśniały.To dopiero przyjęcie.Będzie o czym opowiadać.- Jako pierwszy wyzywający - rzekł uroczyście Froelich - ufam, że dostąpię zaszczytu zmierzenia się z przeciwnikiem przed seigneurem Trumbo.- Coś ci się pokręciło, chłopcze - prychnął Alex.- Nie z pułkownikiem będziesz walczył, ale ze mną.- Przecież powiedziałem panu.Alex sięgnął po miecz i roztrzaskał nim przewrócony stół.- Słuchaj, to mnie stawisz czoło.Wzywam cię, ja Laird Kilgour z Kilgourów, wolny szlachcic już w czasach, gdy twoi przodkowie trudnili się bandyctwem na pustkowiach.A teraz gotuj się do walki albo zginiesz, gdzie stoisz.Froelich zbladł, potem odzyskał kolory i uśmiechnął się lekko.- Ciekawe.Bardzo ciekawe.Zatem dziś odbędą się aż dwa pojedynki.Niezwłocznie uprzątnięto stoły i wysypano parkiet piaskiem.Widzowie zgromadzili się pod ścianami.Trumbo i Froelich stanęli z jednej strony zaimprowizowanej areny, z drugiej czekali Alex i Sten.Vosberh i Ffillips czuwali po bokach.Dziwnie spokojny Kurshayne pilnował tyłów.Jako strona wyzwana, Mantisowcy mieli prawo wyboru miejsca i czasu, a także broni.Alex zdecydował się na szkocki miecz obosieczny.Zachwycony obrotem wydarzeń Parral wyposażył Froelicha w szablę z koszykową gardą, eksponat z kolekcji gospodarza, porównywalny praktycznie z bronią Edynburczyka.Sten zastanowił się nad własnym nożem, ale doszedł do wniosku, że nie będzie to stosowny oręż.Należało zachować się w miarę dyplomatycznie i po żołniersku zarazem.Parralowi raczej nie spodobałoby się, gdyby jeden z jego dzielnych dworzan zginął w drugiej sekundzie walki.Sten zdecydował się wiec na sztylety - z czubkami ostrymi jak igły, obosieczne, o długości niemal czterdziestu centymetrów.Parral znów pieczołowicie wybrał najlepsze okazy ze swej pokaźnej kolekcji.Pułkownik zważył broń w dłoni.Zwykły sztylet z dobrej stali, zwanej wciąż damasceńską na pamiątkę dawnych czasów.Dla zrównoważenia lekkiego ostrza płatnerz dodał masywną kulkę na szczycie rękojeści.Powinno wystarczyć.Alex dreptał obok Stena.- Jak długo mam się zabawiać z tym kapłonem, panie pułkowniku?- Daj mu chociaż minutę.Albo nawet i dwie.Alex skinął głową i wyszedł na środek areny.Froelich, stanąwszy naprzeciwko, sprawdził giętkość ostrza.Ze wszystkich sił starał się wyglądać groźnie i jowialnie zarazem.Alex czekał, trzymając szablę w oktawie.Froelich runął nagle na przeciwnika.Gdy zamachnął się do cięcia, Alex tylko uniósł rękę i nadal mierząc czubkiem broni w podłogę, zablokował cios.- Aha - mruknął.- Walczysz jak na mężczyznę przystało.Nie skrzeczysz przy tym jak żaba.Z reakcji widzów Sten wywnioskował jednak, że Froelich złamał obowiązujące zasady.Powinien chyba poprzedzić atak ceremonialnym potwierdzeniem wyzwania, zaproponować polubowne załatwienie sprawy i tak dalej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]