[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tuż poniżej sześciuset stóp, w odległości około mili na zachód od początku pasa startowego, Gordian widział już wyraźnie jasne światła lotniska.Przesunął w dół dźwignię opuszczania podwozia, oczekując niewielkiego wstrząsu mechanizmów wysuwających koła przez otwarte klapy.Zamiast tego w kabinie rozbłysło niespodziewanie czerwo-ne światło alarmowe.Wskaźnik systemu EICAS ostrzegał o nie wysuniętym podwoziu.Z głośnika nad jego głową zabrzmiał elektroniczny dźwięk sygnału alarmowego.Oczy Gordiana rozszerzyły się z przerażenia.Głos uwiązł mu w gardle, gdy pociągnął i raz jeszcze opuścił dźwignię wysuwania podwozia.Czerwone światło ostrzegawcze wciąż pulsowało.Sygnał dźwiękowy grzmiał w ciszy kokpitu ze śmiertelną natarczywością.Gordian zamarł na chwilę, widząc przez przednią szybę kabiny zbliżającą się nieuchronnie ziemię i początek pasa startowego.Koła, pomyślał.Pozostały niecałe dwie minuty lotu, zanim uderzą w ziemię, tymczasem learjet frunął ku niej ze schowanym podwoziem.20NIEBO NAD WASZYNGTONEM25 WRZEŚNIA 2000Czy to podróżując w ścisku klasą turystyczną odrzutowca liniowego, czy też - jak obecnie - spoczywając wygodnie w objęciach olbrzymiego skórzanego fotela klubowego na pokładzie prywatnego learjeta Gordiana, Vince Scull był przez cały czas przerażony, i nie miało tu najmniejszego znaczenia, że wykonując zawodowe obowiązki w UpLink, spędził już w powietrzu setki godzin.Wielu specjalistów do spraw oceny ryzyka, zwłaszcza tych, których praca polegała na badaniu międzynarodowych rynków, opierało się w swych ocenach na materiałach pochodzących z drugiej i trzeciej ręki: wiadomościach prasowych, studiach socjologicznych, przeglądach statystycznych i tym podobnych.Scull uważał jednak, że takie podejście jest dobre tylko dla niedołęgów, którzy równie dobrze mogą siedzieć w domu i gapić się w telewizor, jak pisać poważne analizy.Jego zdaniem, jeśli chce się poznać jakiś teren, należy najpierw tam pojechać, odetchnąć miejscowym powietrzem, spróbować lokalnych potraw i -jeśli się ma szczęście - pocałować kilka fraulein czy signor.A w wypadku innych państw - niestety - wejść wcześniej na pokład samolotu.Tak więc Vince Scull latał.Co nie znaczyło bynajmniej, że to lubił albo że chciał udawać kogoś, kto okrąża z gwizdem glob na skrzydłach, zwłaszcza gdy były one z rodzaju takich, jakie należały do tego greckiego małego Zorro, Ezopa czy jak tam było temu, który za bardzo zbliżył się do słońca i spadł na ziemię.Najbardziej bał się zawsze podczas startów i lądowań, przede wszystkim dlatego, że ktoś kiedyś powiedział mu, iż właśnie wtedy na samoloty działają największe siły.Nie chodziło o to, że nie wiedział wiele o fizyce i o lataniu.Zdawał sobie sprawę, że najwięcej wypadków zdarza się w tych właśnie krytycznych momentach lotu, może więc jednak było coś w tym, co niegdyś usłyszał.Scull - niczym skazaniec, który czeka na krześle elektrycznym, aż kat zamieni jego ciało w krwawą miazgę - zaciskał kurczowo dłonie na poręczach fotela.Gordian podchodził właśnie do lądowania na lotnisku w Waszyngtonie, zaczynają ten etap lotu, który niezmiennie napawał Sculla największym strachem.Jego obaw nie rozwiewała nawet świadomość, że w przeszłości jego szef był jednym z asów Sił Powietrznych.Dlatego też nucił pod nosem fragmenty przebojów Franka Sinatry.Wyśpiewywanie starych standardów było jedną z dobrych i wypróbowanych metod, którymi Scull posługiwał się w walce ze stresem.Nie dbał o to, że na lotnisku Megan Breen, która siedziała po drugiej stronie wąskiego przejścia między fotelami, będzie bez końca komentować jego zdenerwowanie.Nie obchodziło go również, że będą się z tego nabijać Richard Sobel i Chuck kirby, którzy siedzieli tuż za nim i właśnie razem z Meg wygadywali bzdury niczym jacyś niedowartościowani artyści na koktajl party, a nie bezradni więźniowie zamknięci w stalowej puszce, która przypadkiem mogła latać w troposferze z prędkością zbliżoną do jednego macha, do pieprzonej prędkości dźwięku.Interesowało go jedynie to, by jak najszybciej znaleźć się na terra firma, i to najlepiej w jednym kawałku.Trzymając się kurczowo fotela i śpiewając cicho z zamkniętymi oczami piosenki Sinatry, Scull robił, co mógł, by nie zwracać uwagi na opadanie samolotu, gdy niespodziewany dźwięk, który dotarł doń z kokpitu - rozsuwane drzwi kabiny pilotów były uchylone, ponieważ wcześniej Gordian rozmawiał o czymś z Chuckiem - wdarł się do jego mózgu niczym stalowy świder.Natychmiast otworzył oczy i zajrzał do kokpitu.Z miejsca, w którym siedział, widział fragment pleców Gordiana i może połowę tablicy przyrządów.Szef nie zdradzał objawów paniki, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło.Gordian był w końcu facetem, który zawsze zachowywał zimną krew i miał doskonały wzrok pilota myśliwskiego.Facetem, który po pięciu latach spędzonych w "Hanojskim Hiltonie", obozie jenieckim Vietcongu, gdzie nieludzko torturowano schwytanych Amerykanów, wyszedł na wolność z podniesioną głową, wyprostowanymi plecami i ustami, które od dnia, gdy trafił tam wbrew swojej woli, nie powiedziały jednego zbędnego słowa.Był z całą pewnością facetem, którego chciałoby się mieć u boku w okopie, a gdyby coś szło źle, nigdy nie dałby tego po sobie poznać.Jednak hałas dobiegający z kokpitu, który brzmiał jak elektroniczna wersja samochodowego klaksonu, cholernie przypominał Scullowi dźwięk sygnału alarmowego.Spojrzał na Megan, po czym odwrócił się i popatrzył na Richarda i Chucka.Wszyscy troje próbowali właśnie zajrzeć do kabiny pilotów.Chociaż na ich twarzach nie malowało się takie zaniepokojenie, jakie trapiło Sculla, bez wątpienia i oni zaczęli podejrzewać, że coś jest nie w porządku.Sygnał grzmiał uporczywie.- Czy ktokolwiek wie, co się, do diabła, dzieje?! - zawołał Scull.- Na miłość boską, co to za hałas?!Pozostali pasażerowie milczeli.Vince z trudem przełknął ślinę.Niespodziewanie poczuł, że pocą mu się dłonie.W tych okolicznościach to nic, cholera, dziwnego, pomyślał.Cisza, jaka zapadła w wypełnionej dotychczas gwarem kabinie pasażerskiej, przeraziła Sculla bardziej niż najgorsze, co potrafiłby sobie wyobrazić.Gordian odetchnął głęboko, starając się nabrać w płuca jak najwięcej powietrza.Jego umysł pracował na najwyższych obrotach.Nadlatywał nad pas startowy, zmniejszając wysokość o sto stóp na sekundę, a tymczasem wciąż nie wysunęło się podwozie.Jeśli natychmiast nie zrobi czegoś, by to zmienić, rozbiją się.Zdawał sobie sprawę, że nie ma czasu na wahanie.Myśl logicznie, powtarzał sobie.Problem jest prosty, więc wyeliminuj tylko jego przyczynę.Przypomniał sobie niezwykle szybki spadek ciśnienia płynu w układzie hydra- ulicznym, gdy zamknął klapy po starcie.Tyle tylko, że gdyby wtedy nastąpiła awaria pompy, system alarmowy powinien to wykryć.Powinien również zareagować, gdyby czujniki odkryły zbyt duży ubytek płynu w zbiornikach.Co więcej, w wypadku nagłego wycieku sprężony azot znajdujący się w każdym zbiorniku powinien zwiększyć ciśnienie w układzie hydraulicznym.przynajmniej do pewnego stopnia.Gdy utrata płynu stawała się zbyt duża albo gdy do przewodów dostawało się zbyt dużo powietrza, nie można już było zapewnić sprawnego funkcjonowania układu i utrzymać wymaganego ciśnienia.Co to oznacza? Gordian przygryzł dolną wargę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]