[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wokulski po-biegł do trybuny, a spotkawszy Yunga, który z siodłem w ręku po-wracał w tej chwili od wagi, szepnął mu:- Panie Yung, musimy wygrać.Sto rubli nad umowę.Niechbodaj klacz padnie.- Och!.- jęknął dżokej przypatrując mu się z odcieniem chłod-nego podziwu.Wokulski kazał dojechać swemu powozowi bliżej hrabiny i wró-cił do pań.Uderzyło go to, że przy nich nikt nie stał.Wprawdziemarszałek i baron zbliżyli się do ich powozu, ale obojętnie przyjęciprzez pannę Izabelę niebawem odsunęli się.Lecz młodzież kłaniałasię z daleka i omijała. Rozumiem - pomyślał Wokulski.- Oziębiła ich wiadomośćo licytacji domu.A teraz - dodał w duchu, patrząc na pannę Izabelę-przekonaj się, kto naprawdę kocha ciebie, nie twój majątek.Zadzwoniono na trzeci wyścig.Panna Izabela stanęła na siedze-niu; na twarz jej wystąpiły rumieńce.O parę kroków od niej przeje-chał na Sułtance Yung z miną człowieka, który się nudzi.- Spraw się dobrze, ty śliczna!.- zawołała panna Izabela.Wokulski wskoczył do swego powozu i otworzył lornetę.Byłtak pochłonięty wyścigiem, że na chwilę zapomniał o pannie Iza-beli.Sekundy rozciągały mu się w godziny; zdawało mu się, że jestprzywiązany do trzech koni mających się ścigać i że każdy ich ruchniepotrzebny szarpie mu ciało.Uważał, że jego klacz nie ma dośćognia i że Yung jest zanadto obojętny.Mimo woli słyszał rozmowyotaczających go:- Yung wezmie.,- Ale.Przypatrz się pan temu gniademu.- Dałbym dziesięć rubli, żeby Wokulski wygrał.Utarłby nosahrabiom.264LALKA- Krzeszowski wściekłby się.Dzwonek.Trzy konie z miejsca ruszyły cwałem.- Yung na przodzie.- To właśnie głupstwo.- Już minęli zakręt.- Pierwszy zakręt, a gniady tuż za nim.- Drugi.Znowu wysunął się.- Ale gniady idzie.- Pąsowa kurtka w tyle.265Bolesław Prus- Trzeci zakręt.Ależ Yung nic sobie z nich nie robi.- Gniady dopędza.- Patrzcie!.patrzcie!.Pąsowy bierze gniadego.- Gniady na końcu.Przegrałeś pan.- Pąsowy bierze Yunga.- Nie wezmie, już ćwiczy konia.- Ale.ale.Brawo Yung!.Brawo Wokulski!.Klacz idzie jakwoda!.Brawo!.- Brawo!.brawo!.:.Dzwonek.Yung wygrał.Wysoki sportsmen wziął klacz za uzdęi zaprowadziwszy przed trybunę sędziów zawołał:- Sułtanka!.Jezdziec Yung!.Właściciel anonim.- Co to anonim.Wokulski.Brawo Wokulski!.- wrzeszczał tłum.- Właściciel pan Wokulski! - powtórzył wysoki dżentelmen i ode-słał klacz na licytację.Wśród tłumu zbudził się szalony zapał dla Wokulskiego.Jeszczeżaden wyścig tak nie rozruszał widzów: cieszono się, że warszawskikupiec pobił dwu hrabiów.Wokulski zbliżył się do powozu hrabiny.Pan Aęcki i damy starszewinszowały mu; panna Izabela milczała.W tej chwili przybiegł wysoki sportsmen.- Panie Wokulski - rzekł - oto są pieniądze.Trzysta rubli nagro-dy, ośmset za klacz, którą ja kupiłem.Wokulski z paczką banknotów zwrócił się do panny Izabeli:- Czy pozwoli pani, ażebym na jej ręce złożył to dla ochrony pań?.Panna Izabela przyjęła paczkę z uśmiechem i prześlicznymspojrzeniem.Wtem ktoś potrącił Wokulskiego.Był to baron Krzeszowski.Blady z gniewu zbliżył się do powozu i wyciągając rękę do pannyIzabeli zawołał po francusku:- Cieszę się, kuzynko, że twoi wielbiciele triumfują.Przykro mi tylko,że na mój koszt.Witam panie! - dodał kłaniając się hrabinie i prezesowej.266LALKATwarz hrabiny powlokła się chmurą; pan Aęcki był zakłopotany,panna Izabela zbladła.Baron w impertynencki sposób osadził spa-dające mu binokle i ciągle patrząc na pannę Izabelę mówił:- Tak jest.Mam szczególniejsze szczęście do wielbicieli kuzynki.- Baronie.- wtrąciła prezesowa.- Przecież nie mówię nic złego.Mówię tylko, że mam szczęście do.Stojący za nim Wokulski dotknął jego ramienia.- Słówko, panie baronie - rzekł.- Ach, to pan - odparł baron przypatrując mu się.Odeszli na bok.- Pan mnie potrącił, panie baronie.- Bardzo przepraszam.- To mi nie wystarcza.- Czyżby pan chciał satysfakcji? - spytał baron.- Właśnie.- W takim razie służę - rzekł baron szukając biletu.- Ach, dolicha! Nie wziąłem biletów.Może pan ma notatnik z ołówkiem, pa-nie Wokulski?.Wokulski podał mu bilet i notatnik, w którym baron zapisał ad-res i swoje nazwisko nie omieszkawszy zrobić przy nim zakrętu.- Miło mi będzie - dodał kłaniając się Wokulskiemu - dokończyćrachunku za moją Sułtankę.- Postaram się zadowolić pana barona.Rozstali się wymieniając najpiękniejsze ukłony.- Rzeczywiście, awantura! - rzekł zmartwiony pan Aęcki, którywidział wymianę grzeczności.Zirytowana hrabina kazała jechać do domu nie czekając końcawyścigów.Wokulski ledwo miał czas dopaść powozu i pożegnać sięz damami.Nim konie ruszyły, panna Izabela wychyliła się i podającWokulskiemu końce palców szepnęła:-Mersi, monsieur.Wokulski osłupiał z radości.Był jeszcze na jednym wyścigu niewidząc, co się koło niego dzieje, i korzystając z pauzy opuścił tor.267Bolesław PrusProsto z wyścigów Wokulski pojechał do Szumana.Doktór siedział przy otwartym oknie, w watowanym obdartymszlafroku, i robił korektę trzydziestostronicowej broszurki etnogra-ficznej, do napisania której użył przeszło tysiąca obserwacyj i czte-rech lat czasu.Była to rozprawa o kolorze i formie włosów ludności zamieszku-jącej Królestwo Polskie.Uczony doktór głośno twierdził, że pracata rozejdzie się najwyżej w kilkunastu egzemplarzach, ale po cichu- kazał odbić ich cztery tysiące i był pewnym drugiej edycji.Pomimodrwin ze swej ulubionej specjalności i narzekań, iż nikogo nie inte-resuje, w głębi duszy Szuman wierzył, że w świecie ucywilizowanymnie ma człowieka, którego by w najwyższym stopniu nie interesowałakwestia koloru włosów i stosunki długości ich średnic.I w tej właśniechwili zastanawiał się, czyby na czele rozprawy nie należało napisaćaforyzmu: Pokaż mi twoje włosy, a powiem ci, kim jesteś.Gdy Wokulski wszedł do jego pokoju i zmęczony upadł na kana-pę, doktór zaczął:- Co to za profany z tych korektorów.Mam tu paręset cyfro trzech znakach dziesiętnych i wyobraz sobie, połowa jest błęd-na.Oni myślą, że jakaś tysiączna albo nawet setna część milimetranic nie znaczy, a nie wiedzą, laiki, że tam właśnie mieści się całysens.Niech mnie diabli porwą, jeżeli w Polsce byłoby możliwym nietylko wynalezienie, ale nawet drukowanie tablic logarytmicznych.Dobry Polak poci się już przy drugiej cyfrze dziesiętnej, przy piątejdostaje gorączki, a przy siódmej zabija go apopleksja.Cóż u ciebiesłychać?- Mam pojedynek - odparł Wokulski.Doktór zerwał się z fotelu i tak prędko przybiegł do kanapy, żerozrzucone poły szlafroka robiły go podobnym do nietoperza.- Co?.pojedynek?! - krzyknął z błyszczącymi oczyma.- I możemyślisz, że pojadę z tobą w roli lekarza?.- Będę patrzył, jak dwududków strzela sobie we łby, i może jeszcze będę musiał którego268LALKAz nich opatrywać?.Ani myślę mieszać się do tych błazeństw!.-wrzeszczał chwytając się za głowę.- Zresztą nie jestem chirurgiemi od dawna pożegnałem się z medycyną.- Toteż nie będziesz lekarzem, tylko sekundantem.- A.to co innego - odparł doktór bez zająknienia.- Z kimże?.- Z baronem Krzeszowskim.- Dobrze strzela! - mruknął doktór wysuwając dolną wargę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]