[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W pewien sposób nawet w tych ostatnich strasznych sekundach Bartan nie wierzył, że ten wielki człowiek umrze.Wydawał się niezniszczalnym gigantem skazanym na nieskończone prowadzenie swoich wojen.Dopiero w chwili, gdy poprosił Sondeweere o zabranie go w kosmiczną pustkę - ta niewyobrażalna perspektywa zmroziła Bartanowi krew z żyłach - zrozumiał, że Toller był kimś więcej niż tylko gladiatorem.Teraz było za późno, by go poznać, za późno, by choć podziękować mu za dar życia, za Sondeweere.Do tego bólu dołączył inny - świadomość, że jego żona już nigdy nie będzie jego żoną.Wiedział, że Sondeweere jeszcze nie odleciała do swojej galaktyki, miała spędzić kilka dni na odprowadzaniu Tippa Gotlona do domu - ale w pewien sposób stała się bardziej odległa niż najsłabiej widoczne gwiazdy.Jego Gola zgasła, odbierając mu cel, ku któremu kierował swe życie.- Chyba nie musimy iść dalej - powiedziała Berise.- Wygląda na to, że zostaniemy podwiezieni do miasta.Bartan ocienił dłonią oczy i spojrzał w kierunku Prądu, którego przedmieścia leżały jakieś dwie mile dalej.Patrzył przez ruchliwy ekran poblasku, ale był w stanie rozróżnić chmury pyłu wzbijanego pr/ez koła wozów i kopyta niebieskorożców pędzących po krętej drodze.Kilku pracowników rolnych, bez wątpienia przyciągniętych fantastycznym widowiskiem, jakie towarzyszyło startowi symbonic-kiego statku, biegło przez pobliskie pola.- Cieszę się, że mieliśmy wielu świadków - mówiła Berise - w przeciwnym wypadku król miałby trudności z przełknięciem tego, co mamy do zameldowania.- Świadków - powtórzył obojętnie Bartan.- Tak, świadków.Berise z bliska spojrzała mu w twarz.- Nie sądzę, żebyś mógł iść dalej.Lepiej usiądź, ja sprawdzę opatrunek.- Nic mi nie będzie - nadal mam trochę swego cudownego lekarstwa.- Bartan odwiązał od pasa bukłak z brandy i wyciągał zatyczkę, gdy Berise wstrzymała jego rękę.- Tak naprawdę to wcale nie jest ci potrzebna, prawda?- A co to ma do.? - urwał.Zamrugał i spojrzał w twarz Berise, na której malowała się nie złość, ale raczej troska.- Nie, prawdę mówiąc, nie muszę pić.- No to wyrzuć to.- Co?- Wyrzuć to, Bartanie.Przyszło mu do głowy, że od dawna nikt nie przejmował się tym, co robi.Upuścił skórzany pojemnik, choć z pewną niechęcią.- I tak był prawie pusty - mruknął.- Dlaczego się uśmiechasz?- Tak sobie.- Uśmiech Berise świecił w jej zielonych oczach.- Bez najmniejszego powodu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]