[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ale czy to odpowiednia pora? Czy świat jest już gotów na tryumf lodu?- Niech lepiej bendzie - odparł gigant i machnął na Nijela swoją tyką.Cios minął konia, ale chłopca trafił prosto w pierś, zmiótł z sio­dła i cisnął na powierzchnię lodowca.Mimo rozłożonych rąk, Nijel zawirował i zsunął się po lodowej flance, fala ziemi i kamieni od­rzuciła go na bok, aż wreszcie stoczył się w mieszaninę lodu i bło­ta między pędzącymi ścianami.Podniósł się chwiejnie i bezradnie popatrzył przez marznącą mgłę.Kolejny lodowiec pędził wprost na niego.Conena również.Pochyliła się, kiedy jej koń wyskoczył z mgły, chwyciła Nijela za skórzaną uprząż barbarzyńcy i wrzuciła na siodło przed sobą.Pociągnął nosem, kiedy wznieśli się w górę.- Zimnokrwisty drań.Przez chwilę myślałem już, że jakoś się dogadamy.Ale niektórzy zwyczajnie nie chcą niczego zrozumieć.Stado lodowców pokonało kolejne wzniesienie, zdzierając przy tym sporą jego część.Gęsta od miast równina Sto stanęła przed nimi otworem.* To jednak jedyne podobieństwo do bożków budowanych - w odpowiedzi na pradawne i nieświadome wspomnienia - przez dzieci w czasie śnieżnej zimy.I trudno liczyć na to, że Lodowy Gigant zmieni się do rana w niewielką zaspę brudnego śniegu ze sterczącą na czubku marchewką.Rincewind przesuwał się do najbliższego Stwora, jedną ręką ciągnąc Coina, a drugą wymachując obciążoną skar­petą.- Żadnej magii.Jasne? - upewnił się.- Jasne - potwierdził chłopiec.- Cokolwiek się stanie, nie wolno ci używać magii.- Tak jest.Nie tutaj.Jeśli nie korzysta się z magii, to one nie mają wielkiej mocy.Ale kiedy się przedrą.Umilkł.- Będzie strasznie.- Rincewind kiwnął głową.- Okropnie - zgodził się Coin.Rincewind westchnął.Chciałby mieć swój kapelusz.Ale będzie musiał sobie radzić bez niego.- No dobrze - podsumował.- Kiedy krzyknę, ty biegniesz do światła.Rozumiesz? Nie oglądaj się ani nic.Cokolwiek się stanie.- Cokolwiek? - powtórzył niepewnie Coin.- Cokolwiek.— Rincewind uśmiechnął się dzielnie, choć z wy­siłkiem.— A zwłaszcza cokolwiek usłyszysz.Trochę go pocieszyło, że wargi Coina ułożyły się w przera­żone „O".- A potem - mówił dalej - kiedy wrócisz na tamtą stronę.- Co mam zrobić? Rincewind zawahał się.- Nie wiem — przyznał.— Co tylko możesz.Magii, ile zechcesz.Wszystko.Byle je powstrzymać.I tego.- Tak?Rincewind zerknął na Stwora, nadal wpatrzonego w światło.-Jeżeli.no wiesz.jeżeli ktoś się wydostanie i wszystko w końcu jakoś dobrze się skończy, tak jakby.to chciałbym, żebyś tak jakby im opowiedział, że ja tak jakby tu zostałem.Może zechcą to gdzieś tak jakby zapisać.Wiesz, nie chciałbym posągu ani nic takiego - dodał bohatersko.A po chwili dodał jeszcze:- Chyba powinieneś wytrzeć nos.Coin wytarł - o skraj szaty - po czym z powagą uścisnął Rincewindowi dłoń.-Jeśli kiedykolwiek.- zaczął.- To znaczy.Jesteś pierw­szym.Wspaniale było.Widzisz, ja właściwie nigdy.— Za­milkł na moment, po czym zakończył: - Chciałem, żebyś to wiedział.-Jeszcze jedno.- podjął Rincewind i puścił rękę chłopca.— A tak.Koniecznie musisz pamiętać, kim naprawdę jesteś.Nie war­to polegać na innych ludziach ani przedmiotach, żeby pilnowali te­go za ciebie.Zawsze coś pomylą.- Spróbuję zapamiętać - obiecał Coin.- To bardzo ważne - powtórzył Rincewind, na wpół do siebie.- A teraz już biegnij.Przysunął się do Stwora.Ten akurat miał kurze łapy, ale pra­wie cała reszta była łaskawie ukryta pod czymś, co przypominało złożone skrzydła.Nadeszła pora, pomyślał, na kilka ostatecznych słów.To, co te­raz powie, może być kiedyś bardzo ważne.Może ludzie zapamięta­ją te słowa, będą je przekazywać kolejnym pokoleniom albo nawet wykuwać w granicie.A zatem słowa bez nazbyt zawijanych liter.— Naprawdę wolałbym, żeby mnie tu nie było — mruknął.Zważył w dłoni skarpetę, zakręcił nią raz czy dwa i walnął Stwo­ra w to, co — miał nadzieję — było kolanem.Stwór wydał przenikliwy dźwięk, odwrócił się gwałtownie, z trzaskiem rozłożył skrzydła, zaatakował Rincewinda swą sępią gło­wą i ponownie oberwał skarpetą piasku.Zatoczył się do tyłu, a Rincewind rozejrzał się gorączkowo.Zo­baczył, że Coin wciąż stoi tam, gdzie go zostawił.Ku swemu przera­żeniu spostrzegł, że chłopiec rusza w ich stronę, odruchowo wy­ciągając ręce, by uderzyć magią, która tutaj zgubi ich obu.— Uciekaj, ty idioto! - wrzasnął, gdy Stwór odzyskał równowa­gę i ruszył do kontrataku.Nie wiadomo skąd przypomniał sobie słowa: — Wiesz, co spotyka niegrzecznych chłopców?Coin zbladł, odwrócił się i pobiegł do światła.Poruszał się jak w gęstym syropie, z wysiłkiem pokonując zbocze entropii [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •