[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odebrałam je niczym alarm przeciwpożarowy.Wahałam się chyba nieco za długo.– Miranda była w domu.Powiedziałam jej, że wychodzę.– Do hangaru?– No nie.Przecież tego sama nie wiedziałam, prawda?Nic nie odpowiedział.Nie miałam pojęcia, czy mój nieporadny bluff poskutkował.Ten chłodny, obojętny.a jednocześnie dość uprzejmy ton oraz zimna zmysłowość zalotów nie pozwalały wyciągnąć logicznych wniosków co do jego uczuć czy planów.Stanowił osobowość, do której nie pasowały żadne ludzkie przypuszczenia czy porównania.Jednak czy zaakceptował mą niewinność, czy nie, miałam wrażenie, że to w niczym nie zmieni mojego losu.Jedyną bronią, jaką chwilowo dysponowałam w walce z nim, była moja wiedza, że Spiro żyje, że Godfrey może zostać oskarżony o śmierć Yanniego, że Adoni i Miranda widzieli owe pakunki, a Miranda razem ze mną patrzyła, jak przenosi je do hangaru i wie, gdzie teraz jestem.A wreszcie, że Godfrey po powrocie z pewnością zastanie komitet powitalny złożony z Maxa, Adonisa i, do tego czasu, pewnie policji.A tym razem z pewnością policja nie będzie skłonna uwierzyć w pierwszą lepszą historyjkę.Jednym słowem, czy mnie zabije czy nie, jego gra jest skończona.Jednak problem polegał na tym, że ta broń mogła obrócić się przeciwko mnie.Jeśli bez skrupułów mógł zrobić ze mną, co chciał, tym samym najlepszym pomysłem było zabić mnie i uciec – co z pewnością szczegółowo zaplanował – i nie wracać już do domu, gdzie oczekiwał go Max i policja.Milczenie było najlepszym rozwiązaniem.Zawsze istniała szansa, że jeśli uzna moją niewinność, zaniecha swej misji i odwiezie mnie do domu.Może też zdołam go namówić, by na chwilę spuścił mnie z oka i wtedy postaram się zdobyć bardziej skuteczną broń, wiszącą ciągle za jego prawym barkiem.Nerwowo zauważyłam:– Posłuchaj.Co się dzieje z silnikiem? Słyszałeś?Obrócił głowę.– Co? Mam wrażenie, że chodzi tak jak trzeba.– Sama nie wiem.Chyba wydaje takie dziwne dźwięki, jakby stukanie.Przysłuchiwał się chwilę równemu pomrukowi silnika, po czym potrząsnął głową.– Chyba słyszysz inną łódź.jest na północo-wschód od nas, płynie z Kentroma.Słychać ją w podmuchach wiatru.Wzmocnił uścisk, gdy próbowałam wykręcić swe ciało, tak by spojrzeć w tamtym kierunku.Pochyliłam się, jakbym chciała wstać.– To nic takiego.Jakaś stara, wysłużona płaskodenka z Kentroma z przedwojennym silnikiem.Siedź spokojnie.Wytężyłam wzrok nad czarnymi, wzburzonymi wodami, usiłując dojrzeć mgliste, rozhuśtane światełko, pojawiające się i niknące na rozkołysanym morzu.Znajdowało się od zawietrznej, nigdy nas nie usłyszą, a jeśli nawet, to nie zdołają dogonić „Aleister” z jego śmigłą sylwetką i gładko pracującym silnikiem.Znienacka mój wzrok uchwycił nie opodal błysk, łukowaty sus i pluśnięcie w miejscu, gdzie wielka ryba wyżłobiła fosforyzujący szlak zielonego ognia.– Godfrey! Spójrz!Obejrzał się gwałtownie.– Co?Na wpół wychyliłam się z miejsca.– Prześliczne, zielone światło tuż obok, w morzu! Słowo honoru, było dosłownie tutaj.– Ławica ryb albo coś w tym rodzaju.– Jego ton zdradzał niecierpliwość.Nagle drgnęłam przerażona, bo zdałam sobie sprawę, że zajął się już własnymi sprawami.– Często widuje się fosforoscencje na tych morzach.– O, znowu! Czy to można sfotografować? Och, spójrz! Puść mnie na chwilkę, Godfrey, proszę.– Nie.Siedź tutaj.– Jego ramię przypominało żelazną obręcz.– Chciałem cię o coś zapytać.– O co?– Dostałem już odpowiedź na jedno pytanie.Jednak zostało jeszcze drugie.Dlaczego tu się zjawiłaś?– Mówiłam już.– Pamiętam, co mówiłaś.Czy łudzisz się, że ci uwierzę?– Nie rozumiem, o co.– Całowałem już przedtem kobiety.Nie każ mi wierzyć, że zjawiłaś się tutaj, bo marzyłaś, żeby się znaleźć przy mnie.– No tak – powiedziałam.– Przyznaję, że nie oczekiwałam takiego rozwoju wypadków.– Jakiego?– Dobrze wiesz jakiego.– Może i tak.Ale jeśli gonisz za mężczyzną, po czym ukrywasz się w jego łóżku, bawiąc się w spowitą w dywan Kleopatrę, trudno abyś oczekiwała po nim, iż ograniczy się do słodkich słówek.Te słowa zadziałały niczym kwas rozlany na wypolerowany blat, odsłaniając szorstkie i brzydkie drewno.Już tego popołudnia pojawiły się podobne plamy.Gdyby nie było tak mroczno, dostrzegłby, że się w niego wpatruję.– Czy musisz być taki napastliwy? Zdaję sobie sprawę z tego, że sprawiłam ci kłopot.Jednak myślałam, że już ci przeszło.A jeśli chcesz znać prawdę, to zupełnie nie pojmuję, dlaczego tak cholernie się przejmujesz, czy ktoś przypadkiem nie rzuci okiem na ten twój jacht.Opowiedziałam ci wszystko, co się zdarzyło, a jeśli mi nie wierzysz albo jeśli uważasz, że powinnam natychmiast pójść z tobą do łóżka, to możesz się wypchać.Nie mam takiego zwyczaju.– A więc dlaczego zachowałaś się, jakbyś miała?– Posłuchaj no.! – wybuchnęłam, po czym się roześmiałam.Za żadne skarby nie wolno mi jeszcze odkryć kart.Musiałam stłumić gniew i raz jeszcze spróbować słodkich przeprosin.– Och, Godfrey, zapomnij już o tym! Przepraszam, to głupio z mojej strony winić ciebie, o to co się stało.Sama się o to prosiłam.I przyznaję, że w kabinie trochę się zgrywałam.I to też było z mojej strony głupotą.Ale kiedy kobieta wpada w tarapaty i musi stanąć twarzą w twarz z rozzłoszczonym mężczyzną, instynktownie używa swego wdzięku, byle się z owego kłopotu wydobyć.Poznałeś mnie dzisiejszej nocy z niezbyt ładnej strony, nieprawdaż? Ale nigdy bym nie przypuszczała, że będziesz taki zły ani że tak szybko, hm.przejdziesz do rzeczy.– Chodzi ci o seks? Doprawdy? Niewiele jeszcze wiesz.– Tak czy owak, zemściłeś się.Nie czułam się tak idiotycznie, odkąd sięgam pamięcią.I nie musisz się obawiać, że będę za tobą gonić.Nie spotkasz mnie już nigdy w życiu!Nic nie odpowiedział, lecz dla moich napiętych zmysłów ta cisza zabrzmiała jak głośny śmiech.Wciąż wyczuwałam dźwięczącą w powietrzu ironię własnych słów.W pewnym oddaleniu, po prawej burcie, zamigotał zakrzywiony ślad zielonego ognia, raz jeszcze rozbłysnął, po czym znikł.– No tak, po tym wszystkim, pewnie muszę cię poprosić, byś do reszty zepsuł sobie wycieczkę i odwiózł mnie do domu – westchnęłam.– Nic z tego, moja kochana.– Słowa zabrzmiały żartobliwie, lecz ton jakim zostały wypowiedziane, był całkiem odmienny.Poczułam, jak po plecach przebiegły mi ciarki.– Tutaj jesteś i tutaj zostajesz.Jedziesz ze mną do końca.– Przecież nie możesz chcieć, żebym.– Nie.Zjawiłaś się, bo sama tego chciałaś, a przynajmniej tak twierdzisz, a teraz zostaniesz tu, bo ja tak chcę.I tak zmarnowałaś za wiele mego czasu.To bardzo pilna wyprawa i muszę się zmieścić w planie.– Godfrey.– I dowieźć ładunek sfałszowanej waluty do wybrzeża albańskiego.Znajduje się pod pokładem kabiny.Siedemset tysięcy leków, nieco podniszczonych, w małych nominałach, cholernie dobrze podrobionych.Jeżeli mnie złapią, zastrzelą.Pojęłaś wreszcie?– Ja.ja ci nie wierzę, żartujesz sobie ze mnie.– Bynajmniej.Chcesz je zobaczyć?– Nie.Nie.Mogę ci uwierzyć, jeśli ci na tym zależy, lecz nic nie rozumiem.Dlaczego? Dlaczego to robisz?Akurat na trawersie mieliśmy Kentromę, mniej więcej wciąż tak samo daleko.Miałam wrażenie, że w pobliżu dostrzegam niewyraźny zarys wodnego pyłu oraz cień lądu.Serce mi zabiło, lecz ląd zniknął.Pewnie jakaś mała, skalista wysepka, bez światła, chłostana wichrami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]