[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzeci rzut Kinga mija łapacza i piłka grzęźnie w siatce.Brett Johnson rzuca się w stronę bazy domowej.King, jak go uczono, biegnie ze wzgórka w tę samą stronę.Stojący przy ławce Neil Waterman, wciąż ściskający ramiona Matta Kinneya, krzyczy:- Krycie! Krycie! Krycie!Joe Wilcox, łapacz Bangor, jest stopę niższy od Kinga, lecz nie zbywa mu na szybkości.Na początku sezonu nie bardzo chciał być łapaczem.Wciąż nie jest zadowolony, choć zdołał już do tego przywyknąć i trwa na pozycji, na której gracze słabszej postury nie wytrzymują zbyt długo; nawet w Małej Lidze przeciętny łapacz przypomina wyglądem słoik Wecka.Joe nieco wcześniej wykonał zadziwiającą sztuczkę, wyłapując z powietrza złe odbicie.Teraz skacze w kierunku siatki, wolną ręką zrywa z twarzy maskę i niemal w tej samej chwili nakrywa rękawicą powracającą piłkę.Odwraca się do bazy i rzuca do Kinga, choć chór Klaksonów pieje wniebogłosy - przedwczesny, jak się okazało - hymn triumfu.Johnson zwalnia.Robi minę jak Casey Kinney, gdy puścił turlającą się piłkę.W jego oczach pojawia się strach i zwątpienie; to twarz chłopca, który w tej chwili wolałby znaleźć się gdzieś indziej.Gdziekolwiek indziej.Nowy miotacz blokuje mu drogę do bazy.Johnson bez przekonania składa się do ślizgu.King odbiera podanie Wilcoxa, obraca się z zadziwiającą gracją i bez trudu autuje bezradnego Johnsona.Niespiesznie wraca na wzgórek, ociera pot z czoła i staje ponownie naprzeciw Tardifa.Klaksony milczą.Tardif odbija krótko w stronę trzeciej bazy.Kevin Rochefort, obrońca Bangor, w odpowiedzi daje krok w tył.Odbicie jest łatwe do wyłapania, lecz chłopak porusza się niezbyt pewnie i przez chwilę widać, że wypadek Matta wywarł wyraźne wrażenie na wszystkich członkach drużyny.Piłka niknie w rękawicy Rocheforta, po czym z niej wyskakuje, gdyż Kevin -· przezwany kiedyś przez Moore'a mało zaszczytnym mianem “Roach Clip" - nie zdążył zacisnąć palców.Knaide, który przebiegł na trzecią, gdy King i Wilcox walczyli z Johnsonem, już ruszył po punkt.Rochefort mógłby go wyautować, gdyby miał piłkę w dłoni, lecz tu - jak u zawodowców - baseball jest grą, gdzie często powtarza się “gdyby", a o zwycięstwie decyduje najczęściej różnica kilku cali.Rochefort nie złapał piłki z powietrza, więc nerwowo rzuca na pierwszą.Źle.Stojący tam Mikę Arnold jest jednym z najlepszych obrońców, lecz nikt nie dał mu szczudeł.Tardif tymczasem wpada na drugą.Pojedynek miotaczy przybiera typową formę dla spotkań Małej Ligi, a Klaksony osiągają radosną kakofonię.Buty gospodarzy stukają o bazę domową; wynik końcowy brzmi 9-2 dla Hampden.Mimo to gracze z Bangor mają co najmniej dwa powody do radości: Matt Kinney nie odniósł poważniejszych obrażeń, a Casey Kinney w końcowych zmianach spisywał się bardzo dzielnie i wyłapał trudną piłkę.Po ogłoszeniu wyniku zawodnicy z Bangor truchtem zbiegają z boiska i siadają na ławce.To ich pierwsza przegrana i nie-którzy nie bardzo wiedzą, jak ją przyjąć.Z niechęcią rzucają rękawice pod nogi, na zakurzone trampki.Któryś pochlipuje, oczy szklą się łzami, nikt nic nie mówi.W ów parny, czwartkowy wieczór w Hampden nawet dowcipniś Freddy nie ma ochoty do żartów.Za ogrodzeniem wciąż wesoło podśpiewuje kilka Klaksonów.Pierwszy zabiera głos Neil Waterman.Każe chłopcom unieść głowy i spojrzeć na niego.Trzech robi to od początku: Owen King, Ryan Larrobino i Matt Kinney.Tylko połowa budzi się z letargu, inni - wśród nich Josh Stevens, wyautowany jako ostatni - wciąż są zainteresowani własnymi butami.- Głowy w górę - powtarza Waterman.Mówi ciut głoś-niej, lecz bez gniewu, i wreszcie ściąga uwagę wszystkich zawodników.- Rozegraliście bardzo dobre spotkanie - oświadcza miękko.- Fakt, było trochę zamieszania i przeciwnicy umieli to wykorzystać.Zdarza się.Nie znaczy to jednak, że są lepsi, choć naprawdę poznamy ich dopiero w sobotę.Dziś przegraliście tylko mecz baseballu.Jutro znów będzie świecić słońce.Na ławce zaczyna się drobne poruszenie; stare kazanie nic nie straciło ze swej kojącej siły.- Daliście dziś z siebie wszystko, a tego właśnie oczekiwaliśmy.Jestem z was dumny i wy także macie powód do dumy.Nie stało się nic takiego, czym moglibyście zaprzątać sobie głowy.Schodzi w bok, by zrobić miejsce Mansfieldowi.Dave spogląda na drużynę.Gdy zaczyna mówić, jego zwykle donośny głos staje się jeszcze cichszy niż głos Watermana.- Jadąc tu, wiedzieliśmy, że muszą nas pokonać, prawda? - pyta.Cedzi słowa z zadumą, jakby mówił do siebie.- Przegrana odbierała im wszelkie szansę.W sobotę przyjadą do nas.W tym dniu to właśnie my musimy zwyciężyć.Chcecie?Wszystkie głowy zwrócone są w jego stronę.- Dobrze zapamiętajcie słowa Neila - ciągnie Dave tym samym refleksyjnym tonem, tak różnym od tubalnego pokrzykiwania na treningach.- Jesteście drużyną.To znaczy, że macie się kochać.Kochać, gdy wygrywacie i gdy staniecie w obliczu porażki.To stanowi o sile drużyny.Gdy pierwszy raz ktoś powiedział tym chłopcom, że na boisku mają się kochać, rozległ się zduszony chichot.Teraz nikt się nie śmieje [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •