[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W dżungli daleko przyjemniej!Ze skały ześliznął się w tej chwili zwinny wąż kobra, napił się wody, rzucił im pozdrowienie: „Szczęśliwych łowów!" — i oddalił się.— Ps-s-t! — syknął Kaa, jak gdyby nagle coś sobie przypomniał.— A więc masz w dżungli wszystko, czego dusza zapragnie, Mały Bracie?— O, nie! — zaśmiał się Mowgli.— Ot, dobrze by było, gdybym co miesiąc mógł zapolować na nowego, równie potężnego Shere Khana.i to własnoręcznie, bez odwoływania się do pomocy bawołów! Pragnąłbym też, by słońce świeciło w porze deszczowej, a deszcze przysłoniły słońce w czasie skwarów letnich.Cieszyłbym się też, gdybym nigdy nie wracał z próżnymi rękami, skoro mam ochotę upolować kozła; nie zadowala mnie też kozieł, gdy rad bymupolować jelenia, a nie wystarcza mi i jeleń, gdy celem mych łowów jest nil.gh.cn.Ale zdaje mi się, że pomiędzy nami nie ma nikogo, kto by nie doznawał uczuć podobnych.— Czyż doprawdy nie życzysz sobie nic więcej? — jął dopytywać się wąż-olbrzym.— Czegóż bym mógł sobie jeszcze życzyć? Wszak mam dżunglę i łaskę dżungli.Czyż można marzyć o czymś więcej pomiędzy wschodem i zachodem słońca?— Ale.ale.kobra mi mówił.— zaczął Kaa.— Jaki znów kobra? Ten, który odszedł przed chwilą, nie mówił nic.i.Zajęty był polowaniem.— Nie, innego kobrę mam na myśli.— Czy często się wdajesz z jadowitym plemieniem? ·— spytał Mowgli.— Ja ustępuję im z drogi.Kobry w kłach swoich noszą śmierć, a to rzecz wcale nieprzyjemna.zwłaszcza że one są tak małe i dostrzec je trudno.Ale jakiż to gad z tobą rozmawiał?Kaa obrócił się z wolna w wodzie, jak parowiec na morzu, i rzekł:— Przed trzema czy też cztere^na miesiącami polowałem na obszarze pamiętnych ponoć dla ciebie Chłodnych Legowisk.Zwierzyna, którą ścigałem, uciekła z wrzaskiem na cysterny chroniąc się do domu, który kiedyś rozwaliłem dla ciebie, i tam zapadła pod ziemię.— Ależ mieszkańcy Chłodnych Legowisk nie żyją w norach! — przerwał Mowgli, który wiedział, że Kaa mówi o małpach.— Ta istota nie żyła tam, ale.jej właśnie chodziło o życie — odparł Kaa, a język drgał mu jakoś dziwnie.— Wpadła w norę ciągnącą się bardzo daleko.Poszedłem w ślad za zbiegiem i niebawem miałem już w gębie zdobycz.Przespawszy się po tych łowach, jąłem posuwać się naprzód.— Pod ziemią?— Nie inaczej.W końcu zetknąłem się z jakimś Białym Kapturem[11], który zaczął opowiadać o różnych, nie znanych mi wpierw dziwach i pokazał wiele rzeczy, jakich nigdy przedtem nie miałem sposobności oglądać.— Czy nową zwierzynę? Byłyż to pomyślne łowy? — spytał Mowgli odwracając się szybko na bok.— Nie była to zwierzyna.o nie! Połamałbym sobie na tym wszystkie zębiska!.Atoli Biały Kaptur opowiadał mi (a mówił tak, jak gdyby naprawdę znał się na sprawach ludzkich), że ludzie nie wahają się dać życia, byle tylko mogli zobaczyć te dziwy.— Chodźmy więc je zobaczyć — rzekł Mowgli.— Pamiętam, że i ja kiedyś byłem człowiekiem.— Wolnego! Wolnego! Wszak nic innego, tylko pośpiech zgubił Żółtego Węża, co pożerał słońce.Ale do rzeczy.Otóż wiedliśmy wówczas pod ziemią dłuższą rozmowę, w czasie której wspomniałem i o tobie, nazywając cię człowiekiem.Na to odezwał się Biały Kaptur (a jest on tak stary jak dżungla): „Wiele to już czasu upłynęło, odkąd nie widziałem człowieka.Poproś go, by tu przyszedł i przyjrzał się stosom tych rzeczy, za których najmniejszą cząstkę niejeden człowiek gotów położyć swe życie".— E, to na pewno jakaś znowu zwierzyna.Z drugiej strony wiem jednak, że jadowite stworzenia nie odznaczają się uprzejmością i nie zwykły nam donosić, że zwierzyna znajduje się w pobliżu.— Bo też nie jest to bynajmniej zwierzyna.To.to.to.ja sam nie wiem, co to takiego.— Chodźmy więc tam! Nigdy jeszcze nie widziałem Białego Kaptura, a chciałbym też zobaczyć i te inne dziwowiska.Czy on na nie poluje?— Gdzie tam! Przecież to są przedmioty martwe.On powiada, że jest ich strażnikiem.— Aha! To tak jak wilk pilnuje mięsa, które zawlókł do swego leża.Chodźmy!Dopłynął do brzegu, wytarzał się w trawie, by się wysuszyć i ruszyli we dwójkę do Chłodnych Legowisk — owego opustoszałego miasta, o którym jużeście pewno słyszeli.W tym to czasie Mowgli wcale już nie lękał się małp, natomiast małpy okazywały przed nim śmiertelną trwogę.Jak było, tak było, dość że w ową porę Plemię Małp grasowało w dżungli, przeto Chłodne Legowiska, oblane poświatą miesięczną, ciche były i puste.Kaa wdarł się na taras, gdzie stały zwaliska altany królowej, przesunął się po rumowisku i zapuścił się w zasypaną do połowy klatkę schodową, która wiodła z środkowej komnaty pod ziemię.Mowgli rzucił hasło wężom.— Ja i ty jesssteśśśmy z-z-z jednej krwi! — i jął czołgać się na czworakach w ślad za pytonem.Czołgali się przez czas dłuższy spadzistym korytarzem, który skręcał kilkakrotnie w różne strony, aż w końcu doszli do miejsca, gdzie korzenie jakiegoś wielkiego drzewa, wyrastające o trzydzieści stóp nad ich głowami, wyważyły olbrzymi głaz ze ściany.Przeleźli przez ten otwór i znaleźli się w ogromnej komnacie, której kuliste sklepienie było również nadwerężone korzeniami drzewnymi, tak iż przez szczeliny przesączało się w ciemną głąb tu i ówdzie światło drobnymi skrawkami.— Nie ma co mówić, bezpieczna nora — rzekł Mowgli podnosząc się na nogi — jednakże za daleko położona, by w niej bywać codziennie.Ale cóż tu jest godnego widzenia?— A ja to nic? — ozwał się głos "jakiś w głębi komnaty i Mowgli spostrzegł jakąś białą zjawę, wyłaniającą się z wolna z mroku.Jął przyglądać się jej ruchom — coraz lepiej rozpoznawał jej kształty — i już niebawem miał przed oczyma olbrzymiego kobrę, największego, jakiego zdarzyło mu się widzieć w życiu.Gad ten mierzył bez mała osiem stóp długości, zasię barwa jego skóry, wyblakłej wskutek długiego przebywania w ciemności, przypominała odcień starej kości słoniowej.Nawet okulary na wypuszczonym kapturze spłowiały już, przybierając kolor bladożółty.Oczy gorzały jak rubiny, przydając osobliwego uroku dziwnej postaci.— Pomyś-ś-lnych łowów! — zasyczał Mowgli, który nie rozstawał się nigdy ani z nożem, ani z dobrym wychowaniem.— Co słychać w mieście? — odezwał się Biały Kobra, nie odpowiadając na jego pozdrowienie.— Co słychać w wielkim, warownym mieście.w mieście stu słoniów, dwudziestu tysięcy koni i niezliczonych gromad bydła.w mieście Króla Dwudziestu Królów? Słuch mi stępiał i już od dawna nie słyszałem gongów wojennych.— Nad naszymi głowami szumi knieja — odrzekł Mowgli.— Ze słoni znam tylko Hathiego i jego trzech synów.Co się tyczy koni, było ich trochę w wiosce, ale wszystkie powybijała Baghee-ra.A co to jest król?— Mówiłem ci — szepnął Kaa do kobry — mówiłem ci już cztery miesiące temu, że twoje miasto z dawna przestało istnieć.— O, nie! Moje miasto.miasto leśne, którego bram strzegąbaszty królewskie.to miasto zginąć nie może
[ Pobierz całość w formacie PDF ]