[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozmyślała przez chwilę, a potem powiedziała cicho, że dopiero przed miesiącem zwolniła się z misji w Gujanie Francuskiej.Przyjechała do Georgetown, żeby rozpocząć studia na uniwersytecie, a w szpitalu pracuje tylko jako ochotniczka.— Czy wiesz, dlaczego naprawdę wzięłam urlop? — zapytała.— Nie.Powiedz mi.— Chciałam poznać mężczyznę.Ciepło męskiego ciała.Pragnęłam dowiedzieć się, jak to jest.Mam czterdzieści lat, a nigdy jeszcze nie byłam z mężczyzną.Mówiłeś o wstręcie moralnym.To twoje słowa.Otóż nienawidzę swojego dziewictwa — doskonałej, nieskalanej czystości.Wydaje mi się, że bez względu na to, w co się wierzy, nieskazitelna czystość bierze się z tchórzostwa.— Rozumiem.Z pewnością dziewictwo nie ma nic do rzeczy z czynieniem dobra przez prace w misji.W ostatecznym rozrachunku.— Nie, wszystko jest tu powiązane.Ale tylko dlatego że nie można ciężko pracować, jeżeli myśli się o czymś jeszcze.O kimś jeszcze, poza Chrystusem.Przyznałem, że wiem, co ma na myśli.— Lecz jeżeli wyrzeczenie staje się przeszkodą w pracy — powiedziałem — wtedy lepiej poznać, czym jest miłość.Pojmujesz?— Tak, doświadczyć tego, a potem wrócić do pracy w imię Boga.— Dokładnie.— Szukałam więc mężczyzny.— Wymówiła to powoli, rozmarzonym tonem.— Zatem to jest odpowiedź na moje pytanie.Dlatego mnie tutaj przywiozłaś.— Zapewne — przyznała.— Bóg jeden wie, jak bardzo mnie przerażali wszyscy inni.Ale ty nie budzisz we mnie lęku.— Spojrzała na mnie, jakby zaskoczona własnymi słowami.— Chodź, połóż się obok mnie i zaśnij.Poczekajmy, aż ja wyzdrowieje, a ty nabierzesz pewności, czego naprawdę pragniesz.Nie chciałbym zmuszać cię do niczego, nie potrafiłbym cię skrzywdzić.— Ale jak to możliwe, byś przemawiał do mnie z taką czułością, skoro jesteś diabłem?— Mówiłem ci już, w tym właśnie tkwi tajemnica.Albo może tu właśnie kryje się odpowiedź.Jedno z dwojga.Chodź, połóż się koło mnie.Zamknąłem oczy.Czułem, jak wślizguje się pod kołdrę — ciepło jej ciała przy moim boku, ramię przerzucone przez moją pierś.— Wiesz — powiedziałem — ten aspekt bycia człowiekiem jest niemal przyjemny.Już na wpół uśpiony, usłyszałem jej głos:— Myślę, że to jest powód, dla którego ty wziąłeś swój urlop.Nawet jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy.— No cóż, widzę, że mi nie wierzysz — wymruczałem leniwie.Jakże cudownie było znowu trzymać ją w objęciach, tulić jej głowę do swojej szyi.Całowałem splątane nieco włosy, zachwycony ich miękkim, sprężystym dotykiem.— Istnieje ukryta przyczyna twojego zstąpienia na ziemię, przyjęcia ludzkiej postaci — mówiła.— Przyczyna, dla której Chrystus to sprawił.— I cóż nią jest?— Odkupienie — odrzekła.— Ach tak, pragnął, abym został zbawiony.Czy to nie byłoby przemiłe?Chciałem jej powiedzieć, że to absolutna niedorzeczność nawet myśleć o czymś takim, ale poczułem, że zapadam w sen.Tym razem miałem pewność, że nie napotkam w nim Claudii.Może to zresztą w ogóle nie był sen, lecz wspomnienie.Razem z Davidem oglądałem wspaniałe płótno Rembrandta wystawione w Rijksmuseum.Zostać zbawionym.Co za pomysł, cóż za urocza ekstrawagancja.Miałem szczęście, iż znalazłem tę jedyną na całym świecie kobietę, zdolną poważnie o czymś takim pomyśleć.Claudia już się więcej nie śmiała.Claudia bowiem umarła.Rozdział 15Wczesny poranek, tuż przed wschodem słońca.W dawnych czasach lubiłem o tej porze, zmęczony i oczarowany zmieniającym się niebem, oddawać się medytacji.Wykąpałem się dokładnie, bez pośpiechu, w małej łazience wypełnionej bladym światłem i unoszącą się znad wody parą.W głowie miałem jasność i czułem się szczęśliwy, jak gdyby sam brak choroby był formą radości.Starannie ogoliłem twarz, aż stała się idealnie gładka.W niewielkiej szafce, ukrytej za lustrzanymi drzwiczkami, odnalazłem to, czego potrzebowałem — prezerwatywy, które zabezpieczą Gretchen przede mną.Uchronią ją przed poczęciem ze mną dziecka, a także przyjęciem tajemniczych, mrocznych zarodków, jakimi to ciało mogłoby ją skrzywdzić w jakiś inny, nie przewidziany przeze mnie sposób.Cóż za zabawne przedmiociki — rękawiczki dla członka.Z wielką przyjemnością byłbym je wyrzucił, lecz twardo postanowiłem nie popełniać więcej dawnych błędów.Cicho zamknąłem drzwiczki.Dopiero wtedy dostrzegłem przyklejony nad szafką telegram — pożółkły prostokąt z niewyraźnie wydrukowanymi słowami:GRETCHEN, WRACAJ, POTRZEBUJEMY CIEBIE.NIE BĘDZIE ŻADNYCH PYTAŃ.CZEKAMY.Wiadomość przyszła niedawno, nosiła datę zaledwie sprzed kilku dni.Nadano ją z Caracas w Wenezueli.Starając się zachowywać cicho, podszedłem do łóżka i umieściwszy owe niewielkie środki zabezpieczające na stoliku nocnym, położyłem się obok Gretchen.Zacząłem całować jej słodkie, śpiące usta.Nie spiesząc się, całowałem policzki i miękką skórę pod oczami.Pragnąłem poczuć na wargach dotyk rzęs.Przylgnąłem ustami do jej gardła.Nie po to, by zabić, lecz żeby pieścić.Nie miałem wziąć jej w posiadanie, lecz jedynie zjednoczyć się w krótkotrwałym połączeniu ciał, które nie odbierając niczego żadnemu z nas, przyniesie podobną do bólu rozkosz.Powoli się budziła pod wpływem mojego dotyku.— Zaufaj mi — wyszeptałem.— Nie skrzywdzę cię.— Och, ale ja chcę, żebyś mnie skrzywdził — powiedziała prosto w moje ucho.Delikatnie zdjąłem z niej koszulę nocną.Leżała na plecach, wpatrzona we mnie.Miała piękne piersi o drobnych, twardych sutkach otoczonych wąską różową aureolą, gładki brzuch i szerokie biodra.Brązowe włosy na łonie Gretchen lśniły we wpadającym przez okno świetle brzasku.Nachyliłem się, żeby je pocałować.Rozsunąłem kształtne uda, nie przestając pokrywać ich pocałunkami i odsłoniłem pulsującą ciepłem szczelinę prowadzącą do wnętrza ciała.Mój członek stwardniał.Wpatrywałem się w ową tajemniczą ciemnoróżową głębię, skromnie osłoniętą fałdami osypanej puszkiem skóry
[ Pobierz całość w formacie PDF ]