[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Faree znowu zgarbił się jak ktoś pozbawiony nadziei, ale odwrócił głowę, by móc widzieć smaksa w działaniu.Na przednim pazurze już zaczęła powstawać zielonkawa kropla, powoli sączył się jad.Do celi wszedł mężczyzna z bronią w ręku i zwrócił ją w stronę Faree w chwili, gdy Toggor puścił się kamienia i skoczył mu na plecy.Pazury wbiły się w gardło strażnika tak szybko, że Faree nawet nie zauważył, jak się to stało.Strażnik zachwiał się, krzyknął i upuścił ogłuszacz, by obie ma rękami chwycić się za szyję.Kołysał się w przód i w tył, a jego twarz wyrażała ból i przerażenie.Teraz nadeszła kolej na skok Faree.Garbus chwycił za ogłuszacz, strażnik zachwiał się, przytrzymał ściany i opadł na kolana, ręką wciąż ściskając kark.Toggor już opuścił to walczące ciało.Chłopiec obrócił broń i przycisnął cyngiel.Wijący się z bólu mężczyzna rozprostował się i wydał zduszony krzyk, po chwili leżąc już nieruchomo.Garbus wraz ze smaksem wyszedł z celi i zamknął za sobą ciężkie, grube drzwi.Chłopak wsunął ogluszacz za pasek i schylił się do zasuwy, która wyglądała na zbyt ciężką jak na jego możliwości.Udało mu się jednak wsunąć ją w odpowiednie otwory, co utwierdziło go w przekonaniu, że w tym momencie może dokonywać cudów.Wtedy…Przykucnął przy schodach i spojrzał w dół.Ponieważ nie znał ani dokładnej liczby obecnych tu mężczyzn, ani ich rozmieszczenia, nie miał odwagi zejść po schodach, nawet uzbrojony.Na dół? Gdyby była jakaś droga do góry!W jego umysł wdarł się niewyraźny obraz: fragment mgliście zarysowanego muru, a na nim…Faree obrócił się.Smaks był u podnóża tego muru i do czegoś sięgał pazurami.Kolce… w samej ścianie były kolce.Nie schody, lecz z pewnością droga do wspinaczki.Chłopcu wydało się, że dojrzał tam zarys otworu, zamkniętego ukrytą zapadnią.Rygiel tych drzwi mógł się znajdować tylko z tej strony.Smaks był już w połowie wysokości muru i zwinnie przeskakiwał z jednego wgłębienia w drugie.Garbus ruszył za nim, sprawdzając każdy uchwyt.Mimo iż rdza całymi płatami pozostawała mu w dłoniach, było pod nią jeszcze dostatecznie dużo metalu, zdolnego utrzymać jego ciężar.Przytrzymując się jedną ręką i dwiema stopami, drugą rękę położył na zamkniętej zapadni i spróbował wypchnąć ją w górę.Stare drewno stawiało opór.Faree, zaciskając zęby, spróbował jeszcze raz i poczuł minimalne przesunięcie.To wystarczyło, by go zachęcić.Przytrzymał się obiema rękami i wygiął ciało tak, że naciskał nim na drzwi.Odczuwał ostry ból w garbie, lecz nie rezygnował.W końcu przeszkoda uniosła się na tyle, że chłopiec zdołał wsunąć w szparę jedno ramię i bark.Potem już dość szybko wyczołgał się na zewnątrz.Leżał na świeżym powietrzu, a Toggor delikatnie pociągał go za długie kosmyki włosów i radośnie popiskiwał.Plecy Faree przeszywał ból nie do wytrzymania, lecz resztkami woli poruszył się, by zamknąć za sobą drzwi.Szczyt wieży zakrywała masa krzewów i wysuszonych traw.Faree zauważył ptasie odchody.Było tam gniazdo, prawdopodobnie używane dłużej niż jeden sezon.Wokół leżały kości, połamane, rozdrobnione, niektóre dosyć duże, co kazało zastanowić się nad rozmiarami budowniczych gniazda, którzy polowali na tak duże zwierzęta.Wstając potrącił dłonią jakąś czaszkę.Wychylił się trochę, by spojrzeć za główne budynki.Pod zewnętrznymi murami stały dwa ślizgacze, służące zapewne do przewożenia osób stacjonujących w ruinach.Dostrzegł dwóch mężczyzn udających się do budynku z dachem, w którym Faree był przesłuchiwany.Poza tym nic nie wskazywało, by w ruinach ktokolwiek przebywał.Dzień był ponury, bez jasnego światła słonecznego, ale chłopiec dostrzegł na wschodzie zarys wzniesień świadczący, że tam znajdują się wzgórza i skały, uważane przez Thassów za ich pradawne terytorium.Suche kępki traw i gdzieniegdzie wyginane wiatrem krzewy były szare zamiast zielone, wokół walały się liczne kamienie, niektóre duże, wznoszące się pionowo, jakby sugerowały, że ruiny, w których się znajdował, miały dużo starszych sąsiadów, po których pozostało tylko kilka wyrzeźbionych przez wiatr pozostałości.Chwilowo Faree był bezpieczny, ale bez żywności i wody nie mógł pozostać w tym miejscu dłużej.Wbrew wszystkim wyobrażeniom sprzed godziny nie mógł też liczyć na żadną pomoc.Toggor skakał po brudnych resztkach dużego gniazda, a pod jego ciężarem z trzaskiem łamały się dawno uschnięte liście i gałęzie.Pośród tych liści Faree dostrzegł błysk czegoś, co jasno lśniło nawet pod tak szarym niebem.Chłopiec schylił się i wyjął nóż z kościaną rękojeścią.Znalezisko było jeszcze w pochwie i chłopiec pomyślał, że musi być zardzewiałe od długiego leżenia na świeżym powietrzu.Nie było łatwo wydobyć nóż z pokrowca, a gdy się to udało, Faree ze zdumieniem zauważył, że ostrze jest matowe, lecz tylko w kilku miejscach dotknięte korozją.To szczęśliwe znalezisko sprawiło, że chłopiec zaczął rozgrzebywać zawartość gniazda w poszukiwaniu przedmiotów, które zapadły się na jego dno.Spotkał jeszcze więcej kości: trzy czaszki wskazujące, że należały niegdyś do zwierząt wielkości mniej więcej Yazza.Były też inne rzeczy: zniszczony przez czas pas skóry, wyglądający na pasek, na którym umieszczone były jakieś krążki z czarnego metalu, z zakurzonymi kamieniami w środku, puchar z zaśniedziałego metalu, który, według Faree, mógł być srebrem, oraz fragment sztyletu z zachowaną rękojeścią i skorodowanym ostrzem.Słyszał o ptakach, które wyszukują błyszczące przedmioty i znoszą je do swoich gniazd.Wszystko wskazywało na to, że znalazł się właśnie w jednym z nich.Wśród zgromadzonych przedmiotów było też pudełko, które musiał otwierać za pomocą sztyletu i końcówki noża.W końcu udało się je otworzyć, lecz to, co Faree tam znalazł, było tylko kupką gęstego, czarnego proszku.Jeśli były to resztki jakiegoś skarbu, to chłopiec nie potrafił stwierdzić, co to było, i z niesmakiem odrzucił pudełko.Odrobina substancji utworzyła niewielką chmurę, która osiadła na przedmiotach, wygrzebanych z gniazda podczas poszukiwań.W powietrzu unosił się dziwny zapach.Po chwili z jednej z obsypanych gałęzi podniosła się smużka dymu.Za nią pojawił się płomień.Faree skoczył do tyłu, świadom tego, że jeśli się nie pośpieszy, ogień strawi wszystko to, co znalazł w gnieździe.Jak najszybciej odepchnął gałęzie od otworu prowadzącego w dół, by w razie najgorszego móc tędy uciekać.Prawdopodobnie prosto w ręce swoich oprawców, bo na pewno ten ogień na dachu wieży zostanie zauważony!Wszystko było suche i wraz z rozprzestrzenianiem się płomieni rozlegały się głośne trzaski.Tam gdzie upadł proszek z pudełka, buchały większe płomienie - nie czerwone ani żółte, lecz jaskrawozielone - aż nich zaczęły się podnosić gęste tumany zielonkawego dymu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]