[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie mamy zatem żadnego konkretnego dowodu dla Patrolu powiedziałemcierpko, wylewając większość zawartości szklanki na podłogę. Tak zgodził się Eet możemy jednak ostrzec potencjalne ofiary. Za duże ryzyko.Może atak już się odbył.Co będzie, jak złapią nas tuż obokmiejsca zbrodni? Automatycznie staniemy się podejrzanymi. To Zakathanie przypomniał mój towarzysz. Oni zawsze odgadnąprawdę.Wystarczy, że nawiążę z nimi telepatyczny kontakt. Ale mimo wszystko nie masz pojęcia, kiedy przeprowadzą operację.możenawet w tej chwili! Wątpię.Nie wyszło im z Tacktile em.Muszą znalezć innego kupca, alboprzekonać Wyyerna, żeby zmienił zdanie.Już raz podjąłeś ryzyko na Sororis, możepowinieneś zrobić to ponownie.Zwłaszcza że ewentualny sukces dałby ci bardzo wiele.Wsparcie Zakathanów, skreślenie twojego nazwiska z czarnej listy.Wstałem, wyszedłem na ruchliwą ulicę i skierowałem się w stronę portu.Wyglądało na to, że mimo moich rozpaczliwych prób zachowania samodzielności Eeti tak decydował o wszystkim, gdyż logika i zdrowy rozsądek zawsze były po jego stronie.Wyrzucony poza nawias kupieckiej społeczności, nie mogłem dalej prowadzić handlu.Gdybym zaś przypadkiem zdołał ostrzec jakąś zakathańską ekspedycję o grożącymnapadzie, zyskałbym bardzo potężnych protektorów.I nie tylko! Zakathanie zajmowalisię wyłącznie starożytnościami, toteż tym wielkim skarbem, którym kuszono Tacktile amogły być nawet kamienie nicości. Właśnie podsumował z zadowoleniem Eet. A teraz radzę ci czymprędzej opuścić tę niegościnną planetę.79Popędziłem w stronę statku, zastanawiając się, jak Ryzk przyjmie te najświeższerewelacje.To, że zamierzaliśmy przeszkodzić Jacksom w dokonaniu napaści, raczej niewróżyło nam długiego życia.Na szczęście w grze brali udział Zakathanie, co dawałonam jakieś szansę na zwycięstwo.Rozdział dziewiątyPlaneta pod nami przypominała kulistą bryłę bursztynu, lecz nie takiegoz Terry, który jest zwykle żółty albo ma barwę miodu.Kolor tego ciała niebieskiegoprzywodził raczej na myśl brązowozieloną, syrenejską ambrę.W miarę jak zbliżaliśmysię do powierzchni planety, zielone plamy rosły i stawały się rozległymi morzami.Niezauważyłem żadnych dużych kontynentów, jedynie rozsiane gdzieniegdzie pojedynczewyspy i archipelagi.Na całej planecie znajdowały się tylko dwa miejsca nadające się dolądowania.Ryzk był podniecony.Z początku nie chciał się zgodzić na nasz plan, twierdząc, żepunkt o wskazanych przez nas współrzędnych znajduje się w sektorze nie opisanym nażadnej mapie.Potem uświadomił sobie, że zmierzamy w stronę nowego, niezbadanegojeszcze świata i natychmiast obudził się w nim instynkt Wolnego Kupca.Ostrożnie krążyliśmy po orbicie, ale nie zauważyliśmy nigdzie ani miasta, aniżadnego innego śladu obecności rozumnych istot.Mimo to postanowiliśmy zastosowaćtę samą taktykę, co na Sororis.Razem z Eetem mieliśmy ponownie opuścić orbitującystatek i udać się na rekonesans w zmodyfikowanej kapsule ratunkowej.Przypuszczając,że ewentualne poszukiwania archeologiczne mogły być prowadzone jedynie w rejoniektóregoś z dwóch lądowisk, wybrałem to położone bardziej na północ.Wylądowaliśmy o świcie.Ryzk, długo eksperymentując z kapsułą, wprowadziłkilka dodatkowych ulepszeń, między innymi możliwość wyłączania automatycznegopilota i ręcznego sterowania.Potem tak długo szkolił mnie w obsłudze tego urządzenia,aż nauczyłem się w pełni panować nad maszyną.Nie miałem żadnego doświadczeniajako pilot galaktyczny, ale od dzieciństwa latałem na ścigaczach i ta umiejętność bardzomi się teraz przydała.Eet, tym razem w swojej prawdziwej postaci, zwinął się w kłębek nadrugim hamaku, pozwalając mi samodzielnie sterować.Obserwując krajobraz, tużprzed lądowaniem zorientowałem się, że planeta zawdzięcza swą brązową barwęporastającym ją drzewom.Właściwie nie były to drzewa, lecz gigantyczne krzewyo cienkich, delikatnych gałązkach, okrytych bujnym, szeleszczącym listowiem.Krzewy81miały od dwudziestu do trzydziestu stóp wysokości i nieustannie gięły się i kołysały,jak gdyby smagane wichrem.Występowały w kilku różnych odcieniach, od zrudziałychbrązów do jasnej miedzi.Porastały ziemię tak gęsto, że w zasięgu wzroku nie było widaćani skrawka wolnej przestrzeni, na której mogłaby wylądować kapsuła.Nie miałemnajmniejszego zamiaru wpaść w zarośla, toteż wyłączyłem automat, przejąłem steryi lecąc nisko nad ziemią, rozglądałem się za jakąś polaną.Przez dłuższą chwilę niemogłem nic znalezć.Pomyślałem nawet, że wybrałem niewłaściwą wyspę i powinienemudać się na południe, aby zbadać drugą.Wkrótce jednak dotarliśmy do miejsc pokrytych niskopienną roślinnością,a potem do wydm, gdzie pojedyncze ziarnka czerwonego, krystalicznego piasku skrzyłysię w blasku wschodzącego słońca.W dole szumiało zielone morze, którego barwaprzywodziła mi na myśl terrańskie szmaragdy.Na środku szerokiej plaży, w połowie drogi między wydmami a wodą, znajdowałsię mój pierwszy drogowskaz szeroka połać zeszklonego piasku, osmalonego ogniemz dysz hamulcowych.Tutaj właśnie lądowały rakiety.Przeleciałem jeszcze kawałeki osiadłem na ziemi tuż przy zaroślach, kryjąc się pod okapem z liści.Lądowanie byłotak łagodne i precyzyjne, że poczułem przypływ uzasadnionej dumy.Jeżeli śladu na plaży nie pozostawił statek zwiadowczy, to powinienem znalezćw pobliżu resztki obozowiska archeologów.Taką przynajmniej miałem nadzieję.W atmosferze znajdowała się wystarczająca ilość tlenu, mogłem więc bez obawyzostawić hełm w kapsule.Zabrałem za to ze sobą coś innego, coś, co dał mi Ryzk.Niewolno nam było używać laserów ani paralizatorów, więc Wolny Kupiec skonstruowałbroń własnego pomysłu małą kuszę, wyrzucającą ostre jak igła strzałki.Ja samwpadłem na to, żeby groty tych strzałek zrobić z gorszego gatunku zoranów, którezaostrzyłem za pomocą narzędzi jubilerskich.Umiałem się posługiwać konwencjonalną bronią, ale ten prowizorycznysamostrzał wydawał mi się znacznie bardziej śmiercionośny i skuteczny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]