[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lady Jane osobiście poprowadziła Iantine’a do przeznaczonej dla niego komnaty.Zadawała wszystkie pytania typowe dla troskliwej gospodyni.Gdzie spędził Koniec Obrotu? Dobrze się bawił? Czy miał okazję posłuchać cudownej nowej muzyki, napisanej przez uniwersyteckich kompozytorów? Na jakim gra instrumencie? Czy dawno widział się z rodzicami? Odpowiadał najlepiej, jak potrafił, zdumiony różnicą między tym, jak przyjęto go tutaj, a jak w Bitrze.Lady Jane była nieco roztrzepana, wcale się tego nie spodziewał po małżonce kogoś takiego jak Bridgely.Mimo tych pozorów musi być niesamowicie gospodarna, pomyślał, porównując wystrój i wygląd ogólnodostępnych sal oraz panującą w nich czystość z tym, co widział w Bitrze.Różnica była ogromna.Bynajmniej nie zakwaterowano go na piętrze dla służby, o nie.Lady Jane poprowadziła go wyżej, tam, gdzie mieszkała rodzina Lorda, napominając dwóch pachołków, którzy nieśli płótna i deski z nieboszczotki, by uważali i nic nie zniszczyli.Otworzyła drzwi i oddała mu klucz.Oniemiał, gdy znalazł się w przestronnym salonie, przynajmniej dziesięć razy większym niż celka, jaką zajmował w Bitrze.Szerokie, wysokie okno wychodziło na pomocny wschód, na zewnątrz Warowni.Wnętrze było bardzo przyjemnie urządzone; kamienne ściany wybielono, aż przybrały miły, białozielony odcień, wypolerowane drewniane meble lśniły, a tapicerka w łagodny, zielonobeżowy geometryczny wzór cieszyła oko.— Wiem, że Artyści najbardziej lubią północne światło, ale nic lepszego nie znaleźliśmy — tłumaczyła się Pani Bendenu, trzepocąc rękoma.Miała arystokratyczne, małe dłonie, ozdobione tylko szeroką małżeńską obrączką.Kolejny kontrast z bitrańskim zamiłowaniem do bogatej, krzykliwej biżuterii.— Nie spodziewałem się aż takich względów, Lady Jane — powiedział szczerze.— Jestem pewna, że to o wiele lepsze warunki, niż miałeś w Bitrze —prychnęła pogardliwie.— Tak mi przynajmniej mówiono.Możesz być pewien, że w Warowni Benden nikt by nie umieścił Artysty twojej klasy i talentu razem z pachołkami służebnymi.Bitrańczycy mogą sobie twierdzić — j ej ton wyrażał wątpliwości — że pochodzą ze szlachetnego Rodu, ale zawsze brakowało im stylu i gestu! — Zauważyła, że sprawdza wytrzymałość sztalugi.— Jest z magazynu.Należała kiedyś do Lesnoura.Znasz jego prace?— Lesnoura? Naturalnie — opuścił dłoń, gładzącą wypolerowaną woskiem górną krawędź.Lesnour, który dożył ponad stu lat, zaprojektował i wykonał freski w Warowni Benden i był słynny z umiejętności posługiwania się kolorem.Stworzył również słownik dostępnych pigmentów, uzyskiwanych z rodzimych surowców.Iantine dobrze znał tę pracę i bardzo mu ona pomogła w Bitrze.Lady Jane otworzyła szeroko drewniane drzwi wiodące do niewielkiej, lecz wystarczająco obszernej sypialni.Stało tam duże łóżko ze słupkami rzeźbionymi w niezwykłe liście ł kwiaty, prawdopodobnie ziemskie.Pokazała mu jeszcze trzecie pomieszczenie apartamentu: łazienkę i toaletę.W dodatku, wszędzie było ciepło.Benden posiadał takie same udogodnienia, jakimi chlubił się Fort.— Nie potrzebuję aż takiego luksusu, Lady Jane — powiedział zakłopotany Iantine, rzucając worek podróżny na podłogę w salonie.— Cóż za głupstwa opowiadasz.My tu, w Bendenie, lepiej wiemy, co przysługuje osobie z takim talentem.Przestrzeń — ogarnęła pokój wdzięcznym ruchem dłoni — jest niezbędna, by uporządkować myśli i dać odpoczynek umysłowi — wykonała kolejną skomplikowaną arabeskę rękoma i uśmiechnęła się do niego.Odpowiedział uśmiechem, starając się wyrazić wdzięczność, a nie rozbawienie jej nieco udziwnionym stylem bycia.— Wieczorny posiłek podajemy w Wielkiej Sali o ósmej, będziesz siedział przy wysokim stole — powiedziała ze stanowczym uśmiechem, który miał powstrzymać ewentualne protesty.— Czy życzysz sobie kogoś do pomocy przy pracach przygotowawczych?— Nie, dziękuję uprzejmie, Lady Jane, ale jestem przyzwyczajony sam dawać sobie radę.Może uda się jednak wypożyczyć Leopola na kilka tygodni? Jest tu dość miejsca dla niego.Władczyni Warowni wyszła, wysłuchawszy po raz kolejny gorących podziękowań za gościnność.Rozejrzał się po pokojach, umył ręce i twarz, a przy tym przekonał się, że z kurka leci bardzo gorąca woda.Wanna, wykuta w skale, była tak głęboka, że mógł się w niej cały zanurzyć i wygodnie wyprostować.Nawet w Weyrze nie doświadczył takich wygód.Rozpakował odzież, żeby nowa, zielona koszula rozprostowała się na wieszaku i zaczął przygotowywać miejsce do pracy.Potem usiadł na jednym z miękkich foteli, położył stopy na podnóżku, oparł się wygodnie i westchnął.Ach, bez trudu przyzwyczaiłby się do takiego życia! Brakowało mu tylko jednego — Debery.Przez chwilę zastanawiał się, jak ta roztrzepotana Lady Jane będzie mu pozować.I jak ją ustawić? Trzeba w jakiś sposób oddać jej charakterystyczną gestykulację, roztrzepanie, ale także wdzięk i urok.Ciekawe, na jakim instrumencie gra tymi małymi rączkami.Szkoda tylko, że Debera jest tak daleko.Iantine’owi pewnie by się nie spodobało, gdyby wiedział, że w tym właśnie momencie jest przedmiotem dyskusji między Przywódcami Weyru w Telgarze.— Ależ nie — Zulaya potrząsnęła głową — ona jest zbyt rozsądna, by narażać Morath.Sądzę, że Iantine też nie zaryzykowałby utraty swojej pozycji w Weyrze, a Leopol twierdzi, że Iantine chce tu wrócić.Tisha nie martwiła się akurat tą parą.Tańczyli, póki grała muzyka, ale cały czas byli na widoku.A poza tym Debera pochodzi z gospodarstwa.Martwiłabym się raczej o Jule, tym bardziej że przedtem mieszkała w jednym weyrze z T’redem.— Teraz są osobno? — spytał ostro K’vin.— Naturalnie, że tak — Zulaya machnięciem ręki zbyła jego niepokój, a potem się uśmiechnęła.— T’red cierpliwie czeka.Wie, że nie ma innego wyjścia.K’vin westchnął i uznał, że wyczerpująco przedyskutował tę sprawę z Zulaya.— Policzmy: smoczęta wykluły się dziesiątego miesiąca, więc za cztery miesiące jeszcze nie będą latać.— Wiesz, myślę że Morath poleci.Jeśli będzie rosła w tym tempie, wczesną wiosną skrzydła jej wzmocnią się na tyle, że będzie ich mogła próbować.Wcale nie musimy włączać do wyliczeń ostatniego Wylęgu, K’vinie — pochyliła się ku niemu i ku listom, które właśnie zestawiał.— Muszą przejść przeszkolenie w rozpoznawaniu znaków terenowych i zacząć długie loty dla wzmocnienia mięśni skrzydeł.Jeśli nie ma konieczności skracania szkoleń, nie zmuszajmy ich do tego.Jeszcze się nasłużą przez pięćdziesiąt lat…— Na pewno? — K’vin rzucił ołówek na stół, przechylił się do tyłu i westchnął.Zulaya uspokajająco poklepała go po ramieniu.— Przestań się tak denerwować — powiedziała.— To nic nie zmieni.Myślę, że prawdziwych kłopotów nastręczą nam nie dzieciaki, lecz dziadkowie.Jeźdźcy w podeszłym wieku będą się upierać, by przydzielono ich do skrzydeł bojowych.K’vin zamknął oczy i potrząsnął głową, jakby chciał w ten sposób zgubić gdzieś kolejny problem.— Wiem, wiem — powiedział, aż zanadto świadom, że w którymś momencie będzie musiał podjąć tę decyzję
[ Pobierz całość w formacie PDF ]