[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rusz się, pomyślał, sparaliżowany znacznie większym strachem niż ten, któryjeszcze chwilę przedtem był wynikiem obawy o siebie.Zbieraj się, ruszaj, znajdzją.Podbiegł do dwóch towarzyszących mu polarników. Czy ktoś jest ranny? Tylko lekko potłuczony  odparł Claude.Należał do ludzi, którzy nie tylkonie poddają się przeciwnościom losu, ale wręcz czują się przez nie pozytywnieożywieni. Niezła zabawa, co?  powiedział, rozchylając usta w uśmiechuszerszym, niż jakikolwiek, który dotychczas zagościł w tym dniu na jego twarzy.Pete spojrzał na Harry ego. Co z tobą? W porządku. Krwawisz.Harry dotknął górnej wargi.Do rękawiczek przyczepiły się jasnoczerwone,zamarznięte grudki. To krew z nosa.Już się nie leje. Znam świetny sposób na krwawienie z nosa  oznajmił Pete. Jaki? Trzeba na kark położyć kawałek lodu. Mógłbyś sobie darować podobne rady. Zbierzmy rzeczy i jedzmy stąd. W obozie mogą mieć poważne kłopoty  stwierdził Harry, ponownie czu-jąc skurcz w żołądku na myśl, że mógł utracić Ritę. O tym samym pomyślałem.W trakcie pracy smagał ich porywisty wiatr, który wiał z niespotykaną si-łą.Padający śnieg był drobny i gęsty.Poruszali się w niemym pośpiechu, mającświadomość narastającego zagrożenia.Gdy Harry przymocował pasami do przyczepy pojazdu ostatni przyrząd, za-wołał go Pete.Przetarł gogle i podszedł do drugiej maszyny.Pomimo słabego światła, Harry dostrzegł niepokój w oczach Pete a. Co się stało?35  Przypuszczam, że podczas tych wstrząsów.Czy pojazdy znacznie sięprzemieściły? Podskakiwały do góry jak na trampolinie. Tylko do góry? Czy coś się stało? Nie obracały się dookoła? Nie rozumiem. Chodzi mi o to, czy mogły się przekręcić w którąś stronę.Harry stanąłplecami do wiatru i nachylił się bliżej Pete a. Trzymałem się jednego z nich.Nie obracał się.Ale wciąż nie rozumiem,o co ci chodzi. Zaraz to wyjaśnię.W jakim kierunku były zwrócone pojazdy przed nadej-ściem tsunami? Na wschód. Jesteś pewien? W stu procentach. Właśnie; ja również pamiętam, że na wschód. Przodem w kierunku obozu tymczasowego.Wydychane powietrze kłębiło się pomiędzy nimi, w osłoniętej od wiatru prze-strzeni.Pete poruszył ręką, aby rozproszyć kryształki zamarzającej pary.Nerwo-wo zagryzał dolną wargę. W takim razie ze mną jest chyba coś nie w porządku. Dlaczego tak sądzisz? Jest pewien powód. mówiąc to, Johnson postukał ręką w pleksiglaso-wą osłonę kompasu umieszczonego na masce pojazdu.Harry spojrzał na igłę magnetyczną.Jeśli wierzyć temu, co wskazywał kom-pas, pojazd śnieżny był zwrócony na południe, czyli zmienił położenie o dzie-więćdziesiąt stopni w stosunku do pozycji, którą zajmował przed wstrząsem sej-smicznym. To jeszcze nie wszystko  kontynuował Johnson. Jestem pewien, żegdy przyjechaliśmy tutaj, wiatr owiewał pojazd od tyłu, a nawet trochę z lewejstrony.Dobrze pamiętam, jak dmuchał w tylną część kabiny. Też sobie to przypominam. Gdybym teraz usiadł za kierownicą, miałbym wiatr z prawej strony, praw-da? To cholerna różnica.Blizzardy nie zmieniają kierunku, a przynajmniej nieo dziewięćdziesiąt stopni w ciągu kilku minut.To się nie zdarza, Harry.Nigdy. Ale jeśli wiatr się nie zmienił i pojazdy śnieżne się nie przemieściły, toznaczy, że lód, na którym jesteśmy.Głos uwiązł mu w gardle.Obaj zamilkli.%7ładen z nich nie śmiał wypowiedziećgłośno tego, czego się obawiali.W końcu Pete dokończył myśl:36  Zatem pokrywa lodowa, na której stoimy, musiała obrócić się o dziewięć-dziesiąt stopni. Ale jak to możliwe? Przyszła mi pewna myśl. Tak, mnie również. Harry pokiwał głową w głębokiej zadumie. Istnieje tylko jedno wytłumaczenie. Lepiej spójrzmy na kompas w drugim pojezdzie. Harry, wdepnęliśmy w niezłe gówno. Rzeczywiście, sytuacja nie wygląda zbyt różowo  zgodził się Harry.Podeszli do drugiego pojazdu.Zwieży śnieg skrzypiał pod ich butami.Pete znowu postukał w pleksiglasową osłonę kompasu. Ten również wskazuje to samo  pojazd jest zwrócony na południe.Harry przetarł gogle.Nie powiedział ani słowa.Ich położenie było tak bez-nadziejne, że wolał o tym głośno nie wspominać, jak gdyby dopiero nazwaniesytuacji miało spowodować, że groza stanie się w pełni realna.Pete rozejrzał się dookoła po niegościnnym pustkowiu, które ich otaczało. Jeśli ten cholerny wiatr jeszcze przybierze na sile i temperatura się obniży,a tak się niewątpliwie stanie, to jak długo zdołamy przetrwać w tych warunkach?Przy tak ograniczonych zapasach, jakimi dysponujemy, nie przetrzymamy nawetjednego dnia. Najbliższa pomoc. To te dwa holowniki ONZ. Ale są od nas oddalone o trzysta siedemdziesiąt kilometrów. Czterysta dwadzieścia. W dodatku nie wyruszą na północ podczas tak silnego sztormu i przy takiejmasie dryfującej kry.Znowu zamilkli.Przestrzeń wypełniał demoniczny świst wiatru.Ostro zacina-jący śnieg szczypał odsłonięte fragmenty twarzy Harry ego, mimo że powlekałają ochronna warstwa wazeliny. Co w takim razie robimy?  odezwał się w końcu Pete.Harry pokręcił głową. Jedno jest pewne: dziś po południu nie wrócimy do Bazy Edgeway.Claude Jobert podszedł do nich w chwili, gdy padały ostatnie słowa.Chociażdolną część jego twarzy zakrywała maska, a oczy były przysłonięte przez gogle,można było jednak dostrzec, że wyczuł, iż coś było nie w porządku. Co się stało?  zapytał, kładąc rękę na ramieniu Harry ego.Harry popatrzył na Pete a.Pete, zwracając się do Claude a, wyjaśnił: Te fale.odłamały fragment pokrywy polarnej.Francuz zacieśnił uścisk na ramieniu Harry ego.Najwyrazniej nie chcąc uwierzyć we własne słowa, Pete dodał:37  Dryfujemy na górze lodowej. To niemożliwe. odparł Claude. Smutne, ale prawdziwe  stwierdził Harry. Z każdą minutą oddalamysię od Bazy Edgeway.i wpływamy w sam środek szalejącego sztormu.Claude nie mógł w to uwierzyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •