[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przypuszczał, że nie ma sensu ciągnąć tego dłużej; cała ta wyprawa nie mogła przy-nieść jakichkolwiek korzyści.Nie miał szansy przyjrzeć się z bliska temu mężczyznieczy wynajętej bagażówce.Nie będzie dysponował rysopisem tego człowieka ani nume-rem rejestracyjnym jego wozu, by zrobić z tego jakikolwiek użytek, czy też przekazaćpolicji gdyby już do tego doszło.Tym samym może równie dobrze wrócić do poko-ju, zdjąć z siebie to mokre ubranie, wytrzeć się i.Ale nie mógł odrzucić tego wyzwania ot, tak sobie.Jeśli nie był w pełnym tego słowaznaczeniu upojony swoją odwagą, to przynajmniej odczuwał niejaki podziw dla świeżoodkrytej śmiałości.Ten zupełnie nowy Alex Doyle, ten zaskakująco odpowiedzialnyDoyle, ten Doyle, który był w stanie walczyć ze swym odwiecznym strachem, a nawetgo przezwyciężyć, fascynował go i sprawiał mu ogromną przyjemność.Chciał się prze-konać, jak daleko zaprowadzi go ta uprzednio nieznana, nawet niespodziewana, alez pewnością pożądana siła, w jakie głębie tunelu, którego wrota otworzył.Ruszył na poszukiwanie nieznajomego.Pomieszczenie z automatami znajdujące się na tyłach motelu miało dwa wejścia bezdrzwi.Przez oba wąskie łuki wpadało do środka zimne, białe światło pod postacią bliz-niaczych półkoli, rozpraszając chorobliwie liliowy blask rzucany przez lampy rtęciowezainstalowane pod sufitem.80Doyle podszedł do wejścia i zajrzał do środka.Pomieszczenie było dobrze oświetlone i jak się okazało puste, jednak dzięki pęka-tym automatom znajdowało się w nim sporo zakamarków, mnóstwo miejsc, w którychmożna było się schować.Przestąpił podwyższony próg.Pokój miał dwadzieścia stóp na dziesięć.Stało w nim dwanaście maszyn, ustawio-nych wzdłuż dłuższych ścian, po sześć przy każdej, niczym dwa zespoły futurystycznychbokserów wagi ciężkiej, czekających na gong i rozpoczęcie pojedynku: trzy szumiąceautomaty z napojami gazowanymi o sześciu smakach, w butelkach albo puszkach; dwaprzysadziste automaty z papierosami; jeden z krakersami i herbatnikami, pełen prze-starzałych i częściowo przestarzałych specjałów; dwa automaty ze słodyczami, wygląda-jące jak urządzenia z XXI wieku; ekspres z kawą i gorącą czekoladą, na którego lustrza-nej płycie czołowej widniał wizerunek stylizowanych filiżanek z parującym, brązowymnapojem, a także dumny napis Sugar Cream Marshmallow; automat z orzeszkami, chip-sami, precelkami i popkornem serowym, i wreszcie maszyna z lodem, wydająca głośny,bezustanny grzechot, wyrzucająca z siebie sześcianiki lodu prosto do błyszczącego me-talowego pojemnika.Szedł powoli wzdłuż pomieszczenia, między rzędami pomrukują-cych maszyn, zaglądając w nisze miedzy automatami i spodziewając się w każdej chwilinagłego ataku.Jego napięcie i strach były jakościowo różne od tego, czego doświadczałw przeszłości; były niemal dobroczynne, nieskażone, oczyszczające.Czuł się w znacz-nej mierze jak mały chłopiec, który pełen sprzecznych uczuć przemyka w noc zadusznąprzez najbardziej posępny, opuszczony cmentarz.Lecz w tym pomieszczeniu nieznajomego nie było.Doyle znów wyszedł na deszcz i wiatr, nie zwracając uwagi na pogodę, zajęty zmianąjaka dokonywała się w nim samym.Kroczył wzdłuż rzędu zaparkowanych samochodów w nadziei, że znajdzie nieznajo-mego, klęczącego gdzieś między dwoma wozami.Lecz przeszedł od końca jednego pół-nocno-południowego skrzydła do końca drugiego, nie dostrzegając żadnego ruchu czypodejrzanych cieni.Miał już dać sobie spokój, gdy dostrzegł słabe światło, sączące się zza uchylonychdrzwi, prowadzących do pomieszczenia obsługi.Przechodził tamtędy niecałe pięćminut wcześniej, zmierzając w stronę automatów, i wówczas drzwi nie były otwarte.A dozorca miał pojawić się w pracy dopiero za jakąś godzinę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]