[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szcze­gólnie ten jeden.Nadal, jakąś cząstką swego wnętrza, czuł skurcz strachu na wspomnienie, co zrobił z nim Ba'alzamon, ale ta cząstka była niewielka, ukryta, zduszona.Zmienił się.Tropienie tych trzech zagnało go do Shadar Logoth.Nie chciał tam iść, ale musiał być posłuszny.Wtedy.A w Shadar Logoth.Fain wciągnął głęboki oddech i przejechał palcem po sztylecie z rubinową rękojeścią, przymocowanym do pasa.Ten sztylet też pochodził z Shadar Logoth.Była to jedy­na broń, jaką nosił przy sobie, jedyna, której potrzebował, i miał wrażenie, że stanowi jego część.Teraz już stanowił jedność.Tylko to się liczyło.Zbadał wzrokiem teren otaczający jego ognisko.Dwuna­stu ostatnich Sprzymierzeńców Ciemności, w swych niegdyś paradnych strojach, teraz zmiętych i brudnych, kuliło się z jednej strony w ciemnościach.Wpatrzeni nie w ogień, lecz w niego.Po drugiej stronie przycupnęły trolloki, dwadzieścia trolloków, oczy o nazbyt ludzkim wyrazie, osadzone w ludz­kich twarzach wykrzywionych zwierzęcym grymasem, śle­dziły każdy jego ruch, tak jak mysz obserwuje kota.Z początku była to istna mordęga, co rano odkrywać, że nie jest się zupełną całością, odkrywać, że znowu dowódcą jest Myrddraal, pieniący się złością i rozkazujący, że mają się udać na północ, do Ugoru, do Shayol Ghul.Stopniowo jednak te poranki słabości stawały się coraz krótsze, aż w końcu.Przypomniał sobie młot w swej dłoni, wbijanie ostrych kołków i uśmiechnął się, tym razem uśmiech ogar­nął także jego oczy, napełniając je radością rozkosznego wspomnienia.Jego ucho wyłowiło rozlegające się w mroku łkanie i uśmiech zbladł."Nie trzeba było pozwalać, by trolloki zabrały ich aż tak wielu".Cała wieś spowalniała ich przemarsz.Gdyby tych kilka domostw przy promie nie stało pustych, to może.Ale trol­loki były chciwe z natury i owładnięty euforią na widok umierającego Myrddraala, nie przypilnował ich tak, jak po­winien.Zerknął na trolloki.Wszystkie niemal dwukrotnie prze­wyższały go wzrostem, dzięki swej sile zdolne zetrzeć jedną ręką na strzępy, a jednak cofały się przed nim i kuliły.- Zabijcie ich.Wszystkich.Możecie się najeść, ale zwalcie wszystkie szczątki na stos, żeby nasi znajomi mogli ich zobaczyć.Głowy ułóżcie na wierzchu.Do dzieła, tylko porządnie.- Roześmiał się, ale zaraz przerwał sobie krót­kim: - Jazda!Trolloki niezdarnie gramoliły się z miejsc, dobywały sierpowatych mieczy i unosiły w górę topory.Po chwili od strony, w której leżeli związani wieśniacy, rozległy się krzy­ki i zawodzenia.Błagania o litość i przeraźliwy płacz dzieci urywały znienacka głuche łomoty i niemiłe dla ucha mlaski, jakby ktoś miażdżył melony.Fain odwrócił się tyłem od tej kakofonii, by popatrzeć na swych Sprzymierzeńców Ciemności.Oni też należeli do niego, ciałem i duszą.Taką duszą, jaka w nich pozostała.Każdy dał się splugawić równie głęboko, jak kiedyś on, za­nim znalazł wyjście.Nie mieli dokąd pójść, jak tylko z nim.Nie spuszczali z niego oczu, pełnych strachu i błagania.- Myślicie pewnie, że zgłodnieją, nim znowu natrafi­my na jakąś wioskę albo farmę? Być może.Myślicie, że pozwolę im zjeść któregoś z was? Cóż, może jednego lub dwóch.Nie ma już koni, którymi dałoby się was zastąpić.- To byli zwykli prostacy - wykrztusiła niepewnym głosem jakaś kobieta.Brud znaczył jej twarz, lecz po zgrab­nie skrojonej sukni można było rozpoznać bogatą przedsta­wicielkę stanu kupieckiego.Kosztowną tkaninę popielatej barwy pokrywały teraz plamy, w spódnicy widniało długie rozdarcie.- To byli wieśniacy.My służyliśmy.ja służyłam.Fain przerwał jej, beztroski ton sprawiał, że słowa za­brzmiały tym surowiej.- Kim wy dla mnie jesteście? Czymś gorszym niż wieśniacy.Może stadem bydła dla trolloków? Jeśli chcecie przeżyć, bydlęta, to musicie być przydatni.Twarz kobiety niejako rozpadła się.Kobieta załkała i na­gle wszyscy pozostali zaczęli paplać jeden przez drugiego, zapewniać go, jacy są przydatni, oni wszyscy, mężczyźni i kobiety, którzy cieszyli się wpływami i pozycją, zanim wezwano ich do Fal Dara, by tam wywiązali się ze swych ślubowań.Wykrzykiwali nazwiska ważnych, potężnych lu­dzi, których znali z Ziem Granicznych, Cairhien i innych krain.Próbowali wyjawić wszystko, co wiedzieli na temat innych krajów, sytuacji politycznej, aliansów, intryg, usiło­wali wypaplać wszystko, byle tylko pozwolił sobie służyć.Wytworzony przez nich harmider mieszał się z odgłosami rzezi dokonywanej przez trolloków i znakomicie do niej pasował.Fain w ogóle ich nie słuchał - nie bał się stawać do nich plecami od czasu, gdy zobaczyli, jaki los spotkał Po­mora - i zajął się swą nagrodą.Klęcząc, gładził rękoma ozdobną, złotą szkatułę, czując zamkniętą w niej moc.Mu­siał kazać ją nieść trollokom - nie ufał ludziom na tyle, by zapakować ją do sakiew przy końskim siodle, któryś z nich mógł pragnąć władzy z taką siłą, by przezwyciężyć strach przed nim, natomiast trolloki nie marzyły o niczym oprócz zabijania - i jeszcze nie odgadł, jak się ją otwiera.Ale to przyjdzie z czasem.Wszystko przyjdzie z czasem.Wszystko.Wyjął sztylet z pochwy, ułożył go na szkatule i dopiero wtedy umościł sobie leże przy ogniu.Ostrze strzegło lepiej niż trollok albo człowiek.Wszyscy widzieli, co się stało, kiedy go użył, tylko ten jeden raz; nikt nie miał odwagi podejść na odległość bliższą niż piędź do tego nagiego ostrza, o ile on sam nie wydał takiego rozkazu, a i wtedy słuchano go z niechęcią.Leżał pod derkami i patrzył się w stronę północy.Nie czuł w tym momencie al'Thora, dzieliła ich zbyt wielka odległość.A może al'Thor robił tę swoją sztuczkę ze zni­kaniem.W twierdzy ten chłopak znienacka potrafił wy­mknąć się zmysłom Faina.Nie wiedział, na jakiej zasadzie się to odbywało, ale al'Thor powracał potem, równie nagle jak znikał.Tym razem też wróci.- Tym razem to ty do mnie przyjdziesz, al'Thor.Dotąd to ja cię tropiłem niczym pies naprowadzony na ślad, ale teraz to ty mnie będziesz gonił.- Jego śmiech brzmiał jak rechot, słysząc go, sam wiedział, że jest obłąkany, ale nie dbał o to.Obłęd to też była jego część.- Przyjdź do mnie, al'Thor.Taniec jeszcze się nie zaczął.Zatańczymy na Gło­wie Tomana i tam się od ciebie uwolnię.Nareszcie zobaczę cię martwego.ROZDZIAŁ 12WPLECIONE DO WZORUEgwene pośpiesznie ruszyła za Nynaeve do grupki Aes Sedai otaczających ciasno palankin Zasiadającej na Tronie Amyrlin.Pragnienie dowiedzenia się, co jest powo­dem nagłego zamętu w Fal Dara, wzięło górę nad zmartwie­niem z powodu Randa.W tym momencie on i tak znajdował się poza jej zasięgiem.Wśród koni Aes Sedai stała Bela, jej kudłata klacz, a także wierzchowiec Nynaeve.Strażnicy, z dłońmi na rękojeściach mieczy i oczyma bezustannie kontrolującymi otoczenie, utworzyli stalowy krąg wokół Aes Sedai i palankinu.Oni tylko stanowili wy­sepkę względnego spokoju na dziedzińcu, bowiem shiena­rańscy żołnierze wciąż biegali wśród przerażonych miesz­kańców warowni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •