[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W ciągu trzech kwadransów nie zdołałby się przemieścić stamtąd tu, chyba że przeniosłaby go siła nadprzyrodzona.Na jego widok oczywiście skamieniała i nawet nie drgnęła, patrząc, jak Kazio zapala światła i odjeżdża.Dawno znikł jego samochód, kiedy Elunia się wreszcie ruszyła, oszołomiona, zdumiona i oburzona.Niewątpliwie był to Kazio, rozpoznała nawet jego kurtkę, samochód również należał do niego, chociaż owszem, podobnych kurtek i toyot w mieście było dużo.Należało popatrzeć na numer rejestracyjny, ale nie była zdolna do przeniesienia wzroku z faceta w środku na tablice na zewnątrz i ostatecznego dowodu nie uzyskała.Jednakże był to Kazio.Co, na litość boską, właściwie wyprawiał? Dlaczego wmawiał w nią Norwegię, skoro siedział w Warszawie? Po telefonie do Kopenhagi uwierzyła już, że istotnie plącze się po Skandynawii, i więcej nie sprawdzała, teraz na nowo nabrała wątpliwości.Gdybyż przynajmniej miał brata, ale nie, miał tylko siostrę, nawet nieco podobną, niemniej jednak bez zarostu.Siostra nie musiała się golić, broda jej nie rosła, jako sobowtór odpadała w przedbiegach.Znalazłszy się u swoich zleceniodawców, musiała wyrzucić Kazia z umysłu, chociaż zaintrygował ją szaleńczo i zająć się zawodem.Na końcu miała Parkowicza, umówiła się z nim, a zarazem z Agatą, znów w Konstancinie, bo Agata też chciała obejrzeć projekty reklamy.Ukojona nieco wczorajszym wieczorem, mogła się wyrzec Stefana aż do jutra i wizyty w kasynie nie planowała.Od właściciela firmy budowlanej wyszła o wpół do czwartej i w chwili kiedy wychodziła, chwytał słuchawkę dzwoniącego telefonu.Zamykając za sobą drzwi, usłyszała jeszcze jego zdenerwowany okrzyk.- Co.?! Rany boskie! Zaraz przyjeżdżam!Prawie zepchnął ją sobie z drogi, wypadając na zewnątrz z kurtką w ręku, krzyknął do sekretarki, że ma katastrofę w domu, i runął do samochodu.Zanim wyjechał z ciasnego kąta parkingu, stojąca z boku Elunia też była gotowa do jazdy.Ruszyła za nim.Nie miała najmniejszego zamiaru towarzyszyć mu do owego dotkniętego katastrofą domu, wcale nie chciała śledzić go ani pilnować.Drgnęło w niej współczucie, ale na tym koniec, zajęta była w tle Stefanem, na wierzchu irytującym Kaziem, a dodatkowo zakupami, które należało dowieźć do domu i umieścić w lodówce.Do Konstancina wybierała się dopiero po piątej.Jednakże biała mazda ciągle była przed nią, tłok na jezdni nie pozwalał jej przyśpieszyć i Elunia, jadąc w kierunku własnego mieszkania, wciąż miała przed sobą pana Zielińskiego, swojego zleceniodawcę.Pan Zieliński wyplątał się wreszcie z korka na Czerniakowskiej i jak szaleniec popędził przez Stegny i Dolinę Służewiecka.w stronę Puławskiej.Elunia jechała identycznie, tyle że nieco wolniej.Kiedy skręcała do siebie, przed jedną z mijanych willi ujrzała białą mazdę, zaparkowaną byle jak, i bez wielkiego zainteresowania pomyślała, że pan Zieliński mieszka blisko niej.Bez sensu było zatem umawiać się na Bartyckiej, następnym razem zaproponuje mu spotkanie w domu.Kiedy po półtorej godzinie przejeżdżała ponownie, ruszając do Konstancina, biała mazda stała nadal w nie zmienionej pozycji.Przeszkadzała przejeżdżającym.Dzielnica willowa w okolicy alei Lotników w ogóle nie życzyła sobie parkowania na jezdni, stały znaki zakazu, obok mazdy pana Zielińskiego zaś kręciło się jakichś dwóch facetów, robiących złe wrażenie.Elunia pomyślała, że ten Zieliński ma pecha, nie dość, że spadła na niego jakaś domowa klęska, to jeszcze zablokują mu samochód, może nawet zabiorą, i zyska na tym dodatkowe kłopoty.Współczucie drgnęło w niej silniej, poza tym dobry stan Zielińskiego ściśle wiązał się z jej pracą i zarobkami, przyhamowała zatem.Miała jeszcze czas, postanowiła wkroczyć z pomocą, może weźmie od niego kluczyki i sama mu ten samochód przestawi.Zaparkowała bezpiecznie i wróciła piechotą.Ogrodzenia wokół willi nie było, zadzwoniła do drzwi.Nikt nie otwierał, zadzwoniła ponownie, po trzecim dzwonku zaniepokoiła się, Zieliński musiał znajdować się w domu, skoro mazda stała na ulicy, do katastrofy jechał, może im tam gaz wybuchł i wszyscy padli trupem, może inne jakieś nieszczęście, może powinna sprowadzić policję i pogotowie.?Dała spokój dzwonieniu, zeszła z trzech schodków, zbliżyła się do okna i spróbowała zajrzeć do wnętrza.Gęsta firanka zasłaniała widok, ale wydało jej się, że ktoś tam w środku jest, trafiła chyba na okno salonowe.Zapukała w szybę.W tym momencie otworzyły się drzwi i wyjrzał z nich Zieliński we własnej osobie.- A, to pani - powiedział.- Jak pani mnie tu znalazła? Proszę, niech pani wejdzie.Równocześnie Elunia uświadomiła sobie, że on robi jakieś dziwne miny.Krzywi się, gwałtownie mruga oczami i najwyraźniej w świecie kręci nosem.Nie zamierzała składać mu wizyty, chciała tylko powiedzieć o samochodzie i spytać, czy nie potrzeba mu jakiejś pomocy.Wróciła na schodki, znacznie bardziej zaniepokojona grymasami oblicza niż pojazdem.Może spotkało go nieszczęście tak potężne, że od niego dostał jakichś konwulsji.?- Nie - powiedziała niepewnie.- Ja tu mieszkam niedaleko, przejeżdżałam i pański samochód źle stoi.Słyszałam, jak od pana wychodziłam, że przytrafiło się coś złego.Czy nie mogłabym pomóc?- Tak - odparł pan Zieliński ze straszliwym naciskiem i jakby rozpaczliwie.- Tak, koniecznie.Potrzebuję pomocy.Niech pani wejdzie.- Mam mało czasu.- Niech pani wejdzie, do ciężkiej cholery!Presja tego eleganckiego zaproszenia była tak silna, że Elunia się ugięła.Weszła.Pan Zieliński się cofnął jakoś tak, jakby został szarpnięty do tyłu.Natychmiast za drzwiami chwyciły ją dwie bardzo silne ręce, unieruchomiły i pociągnęły dalej.Z unieruchamianiem mogły się nie fatygować, śmiertelnie zaskoczona Elunia znieruchomiała sama z siebie.Bez najmniejszego fizycznego protestu pozwoliła się powlec do salonu, gdzie ujrzała scenę doskonale znajomą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •