[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To jest właśnie ten bohater, o którym mówił kolega - powiedziała Irenka, gdy facet wyszedł do innego pokoju rozmawiać z mamusią.- Niech pan się w ogóle nie odzywa, bo mógłby pana pobić.I tak nie jestem pewna, czy go nie nasłał chłopak Lilki.Tylko on wiedział, kiedy pan przyjdzie i że mamy iść na zabawę - i Irenka wyszła z suknią z pokoju.- Dobrze, będę siedział cicho - odpowiedziałem.- Nic nie będę mówił."Jak to ciężko być grzecznym w takiej sytuacji - pomyślałem - ale jak tu już wlazłem, to inaczej nie można.Porządek musi być".Do pokoju znów zajrzała Irenka.- Mamusia odesłała go do tatusia, a teraz tatuś znów odsyła do mamusi - powiedziała i uciekła z powrotem.Ja wciąż siedziałem w fotelu.Po chwili wszedł do pokoju "bohater".Podszedł do mnie i stanął mi przed nosem w wyzywającej pozie: jedna noga wysunięta do przodu, lewa ręka na biodrze.Wskazując na mnie prawą ręką zapytał podniesionym głosem:- Czy to pan ma iść z panną Irenka na zabawę?- A czy ja pana o coś pytam? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.- Widzę, że się pan wygłupia.Proszę bardzo, niech pan to robi dalej - ja mam czas, poczekam jeszcze kilka minut.Mimo że wszystko się we mnie gotowało, mówiłem zupełnie spokojnym tonem, nawet flegmatycznie.- Bo mnie się wydaje, że ja mam większe prawo - odezwał się znów tym samym zaczepnym tonem.- Pan nie wie, jakie ja mam prawo, a ja znów nie wiem, jakie pan ma prawo.Przecież ja pana wcale nie znam.- Ja pana też nie znam - odpowiedział wściekle.- No to możemy się zapoznać - mówiąc to, błyskawicznie poderwałem się z fotela.Nastąpiło raptowne zderzenie mojej głowy z jego twarzą.Frajer przefrunął przez pokój i wpadł plecami w kredens.Posłyszałem brzęk tłuczonych szyb i naczyń w kredensie.Spojrzałem - przeciwnik mój, nisko nachylony, łapie w chusteczkę krew z nosa.Bracia Irenki zaprowadzili go do kuchni, by pod kranem zatamować mu krew.W momencie kiedy się poderwałem, by dopełnić ceremonii zapoznania, weszli do pokoju rodzice Irenki.Teraz stałem skromnie, z opuszczonymi na dół rękami, jak gdyby zdziwiony tym, co się stało.- Dlaczego pan go uderzył? - pyta mnie ojciec.- Wcale nie chciałem uderzyć, to było niechcący.- To czemu pan się tak szybko poderwał?- Bo przypomniałem sobie, że rozmawiamy i że on stoi, a ja siedzę - a to przecież nieprzyzwoicie.Dlatego się podniosłem.Po kilku minutach przyszła Irenka i zmartwiona powiedziała mi, że rodzice są bardzo zdenerwowani, a ojciec zdecydował, że Irenka z żadnym z nas na zabawę nie pójdzie.Ubrałem się i wychodząc wstąpiłem do kuchni, w której zebrała się cała rodzina."Bohater" stał nachylony przy zlewie, nad którym obmywał sobie twarz.Gdy wszedłem, wyprostował się i spojrzeliśmy na siebie.Miał spuchnięty nos i usta, z których jeszcze sączyła się krew.Teraz już nie udawałem grzeczniaka.Zmierzyłem go oczami i powiedziałem:- Te, nygus, jak chcesz się odegrać, to ja dziesięć minut zaczekam przed bramą.Daję słowo, że dłużej czekać nie mogę, nie mam czasu i cholernie zimno.A jak chcesz później, to szukaj mnie na ulicy Tatrzańskiej.Nazywają mnie tam "Kozak".Powiedziałem ogólne "do widzenia" i wyszedłem.Po dziesięciu minutach czekania przed bramą wsiadłem w tramwaj i sam, w złym humorze, jechałem na bal.Myślałem o tym, jak to się głupio układa życie.Choćbym chciał być grzeczny i układny, to mi ludzie nie dadzą.Zawsze znajdzie się jakiś typ, który będzie się prosił, żeby go stuknąć w ryja, i nie sposób takiemu odmówić.Szkoda tylko pieniędzy, które wydałem na bilety wstępu.Cholerna arystokracja, w nóżkę kopana.Sam na bal nie pójdę - zdecydowałem - może uda mi się odprzedać komuś bilety, a sam - na zabawę do "Przyjaciół" na Czerniakowską.W czasie tych rozważań zauważyłem młodą pannę, która zajęła miejsce naprzeciwko mnie.Obejrzałem ją od góry do dołu: ładnie ubrana, balowa suknia - i sama."Dokąd takie dziewczątko może samo jechać - zastanawiałem się.Ładna dziewczynka, więc dla takiej nie powinno zabraknąć towarzystwa".Ale że ja jestem z natury nieśmiały - to nie miałem odwagi tak po prostu zapytać.- Proszę bilety do kontroli - usłyszałem za plecami głos konduktora.Podałem swój bilet do kontroli, a panienka szuka wszędzie i nie może znaleźć swojego biletu.- Ja, proszę pana, kupiłam bilet - tłumaczy się kontrolerowi - ale nie pamiętam, gdzie go włożyłam.Teraz nie wiem, czy znajdę, bo już się zdenerwowałam.- Pamiętam, że dawałem tej pani bilet - wtrącił konduktor.- Wsiadła na przystanku przy Saskiej Kępie.- Tym razem nie zapiszę pani kary - powiedział kontroler patrząc na zaczerwienioną i zdenerwowaną panienkę - ale na przyszłość proszę dobrze pilnować biletu.- To jest pani bilet, proszę - powiedziałem po wyjściu kontrolera, kładąc swój bilet na parapecie okna.- Jak to? - zapytała i położyła bilet, który już trzymała w ręku.- Leżał na podłodze - odpowiedziałem.- To dlaczego pan nie oddał mi go wtedy, gdy był kontroler?- Bo ja podałem go do kontroli jako swój bilet.Ja jadę na gapę - dodałem.- Teraz już mi nie jest potrzebny.- I mnie też nie, bo zaraz wysiadam.Podnieśliśmy się równocześnie, szykując się do wysiadania.- Pani, widzę, na bal? - zapytałem odważnie.- Czy można wiedzieć, gdzie?- Na żaden bal, do domu jadę, będę miała bal w łóżku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]