[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ograniczała widoczność.Przejechaliśmy właśnie przez grzbiet ostatniego wzgórza i zjeżdżaliśmy w dół, kierując się ku Main i brodowi Ghoja, zanim zdałem sobie sprawę, że jesteśmy już tak blisko.Przy lepszej pogodzie warty na południowym brzegu wypatrzyłyby nas natychmiast.Goblin wyczuł to pierwszy.- Dojechaliśmy, Konował.Rzeka jest dokładnie tam.Ściągnęliśmy wodze.Zapytałem:- Czujesz, co się dzieje na przeciwległym brzegu?- Ludzie.Nie ma powodu do niepokoju.Ale jest tam paru biednych facetów na warcie.- Na jaki rodzaj oddziałów wyglądają?- Flejtuchy.Trzeciorzędny gatunek.Mógłbym się im lepiej przyjrzeć, gdybyś dał mi trochę czasu.- Daję ci trochę czasu.Mam zamiar powłóczyć się tutaj i rozejrzeć.Miejsce wyglądało dokładnie tak, jak mi powiedziano.Droga schodziła w dół po długim, nagim zboczu w kierunku brodu, który leżał dokładnie nad zakrętem rzeki.Poniżej zakrętu, po mojej stronie rzeki, wpadał do niej strumień, chociaż musiałem się upewnić, ponieważ jego ujście znajdowało się poza wzniesieniem terenu.Jak to zazwyczaj bywa, strumień otaczały zarośla rosnące po jego obu brzegach.Po drugiej stronie, drogę przesłaniało łagodne wzniesienie, tak że schodziła ona ku brodowi środkiem niewielkiego zagłębienia.Ponad przejściem rzeka skręcała na południe, łagodnym, powolnym skrętem.Po mojej stronie jej brzeg w żadnym miejscu nie liczył więcej niż osiem stóp wysokości, a mniej niż dwie.Wszędzie, z wyjątkiem samego miejsca przeprawy, porastały go drzewa i zarośla.Sprawdziłem to bardzo dokładnie, spacerując pieszo, podczas gdy mój koń czekał wraz z Goblinem za grzbietem wzgórza.Ostrożnie podszedłem do brzegu brodu i spędziłem pół godziny w mokrych krzakach, wpatrując się w umocnienia na przeciwległym brzegu.Nie uda nam się tędy przejść.W każdym razie nie tak łatwo.Dlaczego oni tak się bali, że do nich przyjdziemy? Dlaczego?Zastosowałem starą sztuczkę triangulacyjną, aby stwierdzić, że wieża strażnicza fortu wznosi się na jakieś siedemdziesiąt stóp w górę; potem wycofałem się i spróbowałem obliczyć, co można dostrzec z jej blank.Zanim skończyłem, zaczął zapadać zmrok.- Znalazłeś to, czego chciałeś się dowiedzieć? - zapytał Goblin, kiedy do niego dołączyłem.- Tak sądzę.Nie znaczy to jednak, że wiem wszystko, co chciałem.Chyba że ty mi pomożesz.Czy możemy siłą przedrzeć się przez bród?- Mając przeciwko sobie to, co się tam teraz znajduje? Zapewne tak.Kiedy woda będzie niższa.Jeżeli spróbujemy ciemną nocą, a oni właśnie będą spać.- A kiedy woda opadnie, oni sprowadzą tam dziesięć tysięcy żołnierzy.- Nie wygląda to dobrze, co?- Nie.Znajdźmy jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy schronić się przed deszczem.- Jestem w stanie wytrzymać drogę powrotną, jeżeli ty też potrafisz.- Spróbujmy.Jeżeli nam się uda, będziemy spali pod dachem.Co myślisz o tamtych żołnierzach? Zawodowcy?- Sądzę, że są trochę lepsi niż pierwsi lepsi, przebrani za żołnierzy.- Dla mnie też wyglądają na strasznie złachmanionych.Ale być może teraz nie muszą być nawet odrobinę lepsi.Kiedy czaiłem się w krzakach w pobliżu brodu, dostrzegłem czterech żołnierzy.Nie wywarli na mnie zbyt wielkiego wrażenia.Podobnie zresztą jak i projekt oraz wykonanie fortyfikacji.Najwidoczniej Władcy Cienia nie sprowadzili żadnych zawodowców, by wytrenowali ich wojska, i nie przygotowali się najlepiej do tego, co sobie zamierzyli.- Oczywiście, może być tak, że widzieliśmy tylko to, co mieliśmy zobaczyć.- Zawsze tak jest.Interesująca myśl, może nawet warta rozważenia, ponieważ w tej samej chwili zauważyłem parę zmokniętych wron, obserwujących nas z uschłej gałęzi wiązu.Zacząłem już rozglądać się dookoła za pniakiem, ale pomyślałem sobie, żeby poszedł do cholery.Zajmę się nim, kiedy przyjdzie na to czas.- Pamiętasz kobietę Zmiennego, Goblin?- Tak.A co?- W Gea-Xle powiedziałeś, że wydaje ci się znajoma.I teraz, zupełnie nagle, przyszło mi na myśl, że być może masz rację.Pewien jestem, iż kiedyś wcześniej musieliśmy już się z nią gdzieś spotkać.Ale za żadne skarby świata nie potrafię sobie przypomnieć, gdzie to było, ani kiedy.- Czy to ma jakieś znaczenie?- Prawdopodobnie nie.Po prostu jedna z tych rzeczy, które nie dają ci spokoju.Skręćmy teraz w lewo od drogi.- Po co?- W tym miejscu, na mapie zaznaczone jest miasteczko, nazywane Yejagedhya.Chciałbym na nie rzucić okiem.- Myślałem, że już wracamy.- To zabierze tylko kilka minut.- W porządku.- Pomruk, pomruk, parsknięcie.- Wygląda na to, że będziemy musieli walczyć.Muszę znać teren.Żywiołowy kaszel.Podczas jazdy zjedliśmy zimny posiłek.Nie zdarza mi się to często, ale w takich chwilach czasami zazdroszczę ludziom, którzy mają własny domek i żonę.Za wszystko trzeba płacić.Okolica, przez którą jechaliśmy, była miejscem duchów, terenem nawiedzanym.Nawet w ciemnościach było widać, że krainę tę ukształtowała ręka człowieka.Domy, do których zaglądaliśmy, wyglądały, jakby opuszczono je dopiero wczoraj.Ale ani razu nie spotkaliśmy żywej ludzkiej istoty.- Zaskoczony jestem, że złodzieje nie rozwlekli wszystkiego.- Nie mów nic Jednookiemu.Zaśmiałem się z przymusem.- Zakładam, że byli na tyle mądrzy, aby cenne rzeczy zabrać ze sobą.- Ci ludzie zdają się być zdecydowani zapłacić każdą cenę, jaką będą musieli? - Po tonie jego głosu osądzić można było, że robi to na nim wrażenie.Niechętnie, we mnie również rodził się rodzaj szacunku.- I wygląda na to, że Kompania ma stanowić jeden z rzutów kości, w grze jaką prowadzą ze swym losem.- Jeżeli im pozwolisz.Dojeżdżaliśmy już do miasteczka Yejagedhya.Kiedyś mogło stanowić dom dla co najmniej tysiąca ludzi.Teraz jeszcze bardziej nawet sprawiało wrażenie nawiedzonego niż otaczające farmy.Tam napotykaliśmy przynajmniej ślady dzikich zwierząt.W mieście nie dostrzegłem niczego prócz kilku wron, polatujących z jednego dachu na drugi.Mieszkańcy miasta nie pozamykali drzwi.Sprawdziliśmy może jakieś kilkanaście budynków.- Dobre byłyby na kwaterę główną - oznajmiłem Goblinowi.Chrząknął.Po chwili zapytał:- Podejmujesz właśnie decyzję?- Zaczynam się powoli oswajać z tą myślą.Dobra? Ale zobaczymy, co powie reszta.Skierowaliśmy się na północ.Po tym wszystkim Goblin nie miał wiele do powiedzenia.To dało mi czas na oswojenie się z niektórymi implikacjami oraz odkrycie głębszego znaczenia moich ról kapitana i potencjalnego generała.Jeżeli nie byłoby innego wyjścia niż walka oraz dowodzenie narodem podczas wojny, miałem zamiar sformułować określone żądania.Nie zamierzałem pozwolić taglianom, żeby postawili mnie na stanowisku, na którym mogliby kwestionować i zmieniać moje decyzje.Obserwowałem, jak moi poprzednicy niemal tracili zmysły, musząc się z czymś takim zmagać.Jeżeli taglianie mają zamiar mnie złapać, ja również będę ich trzymał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]