[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zatem nie była to tylko komórka służąca za szafę ścienną.Potem spojrzałem na północną fasadę domu, na mój pokój.Łatwo byłoby się schować za murem chaty, ale na twardym gruncie nie pozostał żaden ślad.Poszedłem z wolna w stronę altanki.Mały Priap wysuwał przed siebie ramiona, jego pogański uśmiech szydził z mojej angielskiej twarzy.Wstęp wzbroniony.W dziesięć minut później byłem już na prywatnej plaży Conchisa.Woda, błękitnozielone szkło, przez chwilę wydawała mi się zimna, a potem rozkosznie chłodna i wypłynąłem spośród stromych skał na otwarte morze.Po jakichś stu jardach miałem już widok na cały skalisty przylądek i dom.Zobaczyłem nawet Conchisa, siedział na tarasie, w tym samym miejscu, gdzie siedzieliśmy wczoraj wieczorem, i coś czytał.Po chwili wstał, a ja pomachałem mu ręką.On podniósł jak kapłan ramiona, wiedziałem obecnie, że nie jest to gest przypadkowy, lecz symboliczny.Ciemna postać na białym tarasie; poseł słońca, twarzą do słońca zwrócony, najdawniejsza królewska władza.Wyglądał, chciał tak wyglądać, jakby błogosławił, rozkazywał; dominus i jego włości.Znów pomyślałem o Prosperze, nawet gdyby Conchis o nim nie wspomniał, przyszedłby mi on teraz na myśl.Dałem nurka, ale sól zaczęła mnie szczypać w oczy i wypłynąłem na powierzchnię.Conchis odwrócił się, żeby porozmawiać z Arielem, który nastawiał płyty, albo z Kalibanem, który przyniósł wiadro rozkładających się wnętrzności, a może z.przewróciłem się na plecy.To śmieszne, żeby tyle sobie obiecywać po odgłosie szybkich kroków, po mignięciu białego kształtu.Kiedy w dziesięć minut później wróciłem na brzeg, Conchis siedział na belce.Wyszedłem z wody, a on wstał i powiedział: “Weźmiemy łódź i popłyniemy na Petrocaravi”.Petrocaravi, “kamienny okręt”, była to mała pustynna wysepka o pół mili na zachód od Phraxos.Conchis miał na sobie długie kąpielówki i jaskrawą, biało-czerwoną czapkę gracza w waterpolo, w ręku trzymał niebieskie gumowe płetwy, dwie podwodne maski i rurki do oddychania.Poszedłem za nim po gorących kamieniach z wzrokiem utkwionym w spalonych słońcem starych plecach.- Petrocaravi warto obejrzeć pod wodą.Zobaczysz.- Tak jak zobaczyłem, że Bourani warto obejrzeć nad wodą - dogoniłem go.- Słyszałem dziś w nocy głosy.- Głosy? - ale nie okazał zdziwienia.- Z płyty.Nigdy jeszcze czegoś podobnego nie przeżyłem.Niezwykły pomysł.- Nie odpowiedział, tylko wszedł do łodzi i otworzył budkę z motorem.Odwiązałem cumkę od wbitego w beton żelaznego kółka, potem przykucnąłem na molo i przyglądałem się, jak Conchis grzebie w luku.- Umieścił pan chyba na drzewach głośniki?- Niczego nie słyszałem.Bawiąc się cumką uśmiechnąłem się.- Ale wiedział pan, że ja słyszę.Spojrzał na mnie: - Ponieważ mi to mówisz.- Ale nie spytał pan: co za głosy? jakie głosy? I wcale się pan nie zdziwił.A taka byłaby przecież normalna reakcja.- Okrągłym gestem dał mi znak, abym wszedł do łodzi.Zrobiłem to i usiadłem naprzeciwko niego na ławie.- Chciałem podziękować panu za zorganizowanie mi tego niezwykłego przeżycia.- Niczego nie zorganizowałem.- Trudno mi w to uwierzyć.Patrzyliśmy na siebie.Biało-czerwona mycka nad małpimi oczyma nadawała mu wygląd występującego w cyrku szympansa.Świeciło słońce, otaczał nas świat jednoznacznych przedmiotów, łódź, morze.Dalej uśmiechałem się, ale on nie odpowiedział mi uśmiechem.Zachowywał się tak, jakbym wspominając o nocnych śpiewach popełnił, jakieś faux pas.Nachylił się, by umocować rozrusznik.- Niech pan pozwoli - wyjąłem mu rozrusznik z ręki.- Proszę mi wierzyć, że nie chciałem pana urazić.Więcej o tym nie wspomnę.Schyliłem się nad silnikiem.Nagle poczułem na ramieniu jego rękę.- Nie, Nicholas, nie jestem urażony.I nie proszę, byś mi uwierzył.Ale proszę, żebyś udawał, że wierzysz.Tak będzie łatwiej.Dziwne.Tym jednym gestem, zmianą tonu i wyrazem twarzy rozładował istniejące między nami napięcie.Wiedziałem, że igra sobie ze mną, jak przedtem ze sfabrykowaną kostką.Ale z drugiej strony czułem, że mnie na swój sposób polubił.Pomyślałem sobie, że jeśli mu tak na tym zależy, to mogę udawać naiwniaczka, ale nim nie będę.Wypłynęliśmy z zatoczki.Warkot motoru utrudniał rozmowę, wpatrywałem się więc w wodę, miała jakieś pięćdziesiąt, sześćdziesiąt stóp głębokości, na dnie widziałem blade plamy skał ugwieżdżonych czarnymi jeżowcami.Na lewym boku Conchisa zobaczyłem dwie pomarszczone blizny.Z tyłu i z przodu wyraźnie ślad kuli, inna stara blizna przecinała jego prawe ramię.Domyśliłem się, że są to ślady po egzekucji, którą przeżył w czasie drugiej wojny.Kiedy tak siedział sterując, wyglądał jak asceta, przypominał Gandhiego, ale gdy zbliżyliśmy się do Petrocaravi i wstał, zręcznie przytrzymując brązowym udem ster, zamienił się w sportowca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]