[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednakże inaczej sprawa się miała ze zniszczeniami, których dokonała amanibhavam w jego mózgu.Trująca dla ludzi trawa sprawiała, że zamknięte oczy gorączkowo pęczniały mu w oczodołach, tak że przez powieki można było odczytać każde drgnięcie i śmignięcie jego szalonych snów; marszczyła mu czoło grymasem wściekłości lub bólu; sprawiała, że zaciskał niezdarnie pięści, tak że gdyby nawet się ośmieliła dotknąć jego białego złota, to nie mogłaby mu go zabrać.Jego zasadnicza choroba stanowiła oddzielny problem.Kobieta w przelotnych błyskach zrozumienia dostrzegała jej powiązania z szaleństwem Niedowiarka.Jednak lękała się tykać owo zło swą mocą.Dla uspokojenia szeptem zaczęła mruczeć starą pieśń.Koniec końcówniewielka we mnie moc:urną zaledwie jestem.Mam w sobie soki swego życia,i patrzę, jak wypala się szpik.Koniec końców,niewiele we mnie sił:narzędziem zaledwie jestem.Wykonuję jego pracę; przy nimgłupcem jestem.Koniec końców,niewiele we mnie życia.Jestem po prostu czynem:działaniem, dopóki odwagi starcza:nasieniem.Starała się opanować swą bojaźliwość, a jednocześnie czyniła przygotowania.Najpierw ugotowała cienki rosołek z gorącej wody i proszku, który wyciągnęła ze skórzanego woreczka, jednej z jej nielicznych osobistych rzeczy.Nakarmiła nim Covenanta, nie budząc go.Rosołek pogłębił jego wytchnienie, uczynił jego sen i brak świadomości tak głębokim, że Niedowiarek nie dobudziłby się nawet, by ratować swe życie.Potem, gdy zupełnie nie mógł jej przeszkadzać, zdjęła z niego ubranie i obmyła go od stóp do głowy.Po oczyszczeniu z pajęczyn, brudu, starego potu i zaskorupiałej krwi poczęła badać go delikatnie dłońmi, aby upewnić się, że zna całą rozległość jego obrażeń.Te czynności wymagały czasu, ale zakończyła je zbyt szybko, ponieważ nie miała dość odwagi, nie była jeszcze gotowa.Nadal wahając się, wyciągnęła jedną ze swych niewielu cennych rzeczy – długą, zręcznie utkaną, białą szatę, uszytą z materii lekkiej i wytrzymałej jednocześnie, łatwą w nakładaniu i ciepłą.Otrzymała ją przed dziesięcioleciami od wspaniałego tkacza z Niebotycznego Woodhelven, któremu uratowała życie, płacąc srogą cenę.Ceniła sobie pamięć jego wdzięczności i przez długi czas trzymała szatę w drżących ze starości dłoniach.Była już stara, stara i samotna; nie potrzebowała strojów.Jej zniszczony płaszcz wystarczająco dobrze może posłużyć i za przyodziewek, i za całun.Z ciężkim spojrzeniem swych ilastych oczu wzięła szatę i delikatnie ubrała w nią Covenanta.Wysiłek poruszenia jego osłabionego ciała przyśpieszył jej oddech.Ponownie odpoczęła, mrucząc z przyzwyczajenia: – Litości, och, litości.To zajęcie dla młodych – dla młodych.Odpoczywałam i odpoczywałam, ale nie zrobiłam się młodsza.No cóż, zostawmy to.Nie przybyłam do Morinmoss w poszukiwaniu młodości.Przybyłam, ponieważ straciłam serce do swego zajęcia.Czyż nie odnalazłam go ponownie.po tym całym czasie? Ach, ale czas nie jest uzdrowicielem.Ciało się starzeje.a teraz okrutna zima niewoli świat.a serce nie młodnieje.Litości, litości.Odwaga należy do młodych, a ja jestem stara.stara.Jednakże z pewnością dzieją się wielkie rzeczy.wielkie i straszne.Białe złoto.! Na Siedem! Białe złoto.A ta zima to sprawka Wzgardliwego, choć Morinmoss opiera się.Ach, to straszliwe zamysły.Straszliwy zamysł obarczył mnie brzemieniem tego człowieka.Nie potrafię.nie mogę odmówić.Nie mogę! Ach, litości, ale ja się lękam.Jestem stara.nie mam potrzeby się bać.nie, nie boję się śmierci.Ale bólu.Ból.Miejcie litość.miejcie nade mną litość, brak mi odwagi do tej pracy.Jednakże Covenant leżał na jej łóżku niczym żądanie nie do odrzucenia, ulepione z połamanych kości, krwi i umysłu.Staruszka, po krótkiej drzemce, wróciła do siebie.– No cóż, to również trzeba odłożyć na bok.Narzekania także nie są uzdrowicielem.Muszę to odsunąć od siebie i wykonać swą pracę.Wstała sztywno i podeszła do zapasów drewna w kącie jaskini.Miała nadzieję, że okaże się, iż nie ma go w wystarczającej ilości; wówczas musiałaby poszukać w Puszczy leżących na ziemi, uschniętych gałęzi i konarów, zanim zabrałaby się za właściwe zajęcie.Jednakże sterta drewna była wystarczająco duża.Nie mogła udawać, że to usprawiedliwia dalszą zwłokę.Staruszka przeniosła większość drewna do swego paleniska i rozpoczęła swą ciężką próbę.Najpierw zdjęła naczynie ze skaleningiem z półki nad Covenantem i umieściła je w środku ogniska, dodając blask i ciepło skaleningu do żaru drewna.Potem, już dysząc ciężko na myśl o tym, co miała zamiar uczynić, zaczęła podsycać ogień.Dokładała suchego twardego drewna, aż płomienie urosły pod sufit jaskini, a bijące od nich ciepło pokryło jej stare czoło potem.Ogień zasysał powietrze z niskim rykiem, a jego ciąg wprawił w ruch kurtynę mchu przesłaniającą wejście.Staruszka ponownie sięgnęła do woreczka z proszkiem, z którego przyrządziła rosół.Jeszcze raz zawahała się, trzymając zaciśniętą garść w woreczku, zatrwożyła się, jakby następny krok był czynem nieodwracalnym.– Ach, litości – szepnęła z goryczą.– Muszę pamiętać.pamiętać, że jestem sama.Nikt się nim nie zaopiekuje.ani mną.Muszę wykonać pracę za dwoje.Z tego powodu pustelnicy nie uzdrawiają
[ Pobierz całość w formacie PDF ]