[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wedle innych jeszcze postać Kiny nie była rdzenną częścią mitologii Gunni, lecz potężnym intruzem, którego obecność wywierała tak paskudny wpływ, iż musiała zostać zaakceptowana przez korpus mityczny, mimo że za­zwyczaj starano się ją ignorować.Podstawowy wątek całej opowieści był raczej klasyczny.Zdespero­wani bogowie postanowili zwalczyć zło za pomocą zła, a skończyło się na tym, że ich broń zwróciła się przeciwko nim i pogryzła ich w paluchy.Stwórca Kiny bądź jej ojciec ostatecznie podstępem ją uśpił, po czym została uwięziona do czasu, aż jej wyznawcy będą zdolni obudzić ją w Roku Czaszek.Roku Czaszek był czymś, co miało nastąpić z koniecz­ności.Nie można było go uniknąć.Mimo iż Kina spała i trwała w swym uwięzieniu, maleńki odprysk jej natury zdołał uciec i wędrował po świe­cie.Kierował tymi wszystkimi, którzy mieli sprawić, by epoka dobiegła końca.Jednak czas ten mógł być odsuwany, praktycznie rzecz biorąc, w nieskończoność, dzięki wysiłkom dobrych i prawych ludzi.- Kiedy zrozumieli, w jaki sposób ściągnęli na siebie zagładę, po­zostali Panowie Światła nakazali Fretinyahlowi, aby wykonał demona z gliny, a potem ożywił go iskrą wziętą z własnej duszy, tak aby nigdy nie stracić nad nim kontroli.Ten golem otrzymał imię Shivetya, co ozna­cza Nieśmiertelny.Tenże to Shivetya ma strzec po wieki wieków bramy do miejsca, gdzie spoczywa Khadi.Nigdy nie słyszałem nic na temat tego, by Shivetya został przybity do swego siedziska, jednak nawet bo­gowie przecież są okrutni i nie przebaczają, Wojowniku Kości.- Jasna sprawa.I skończ z tym gównem.Nie podobało mi się to z ust Goty i Doja, nie mam zamiaru wysłuchiwać od ciebie.- Spojrzałem na Konowała.- Ty coś z tego rozumiesz? Słyszałeś to już wcześniej?- Po części.Pewien życzliwy nam, stary uczony w Taglios, tłumaczył mi, że choć dokładne znaczenie słowa Khatovar zostało zatracone, podob­nie brzmiące słowa we współczesnych dialektach chyba oznaczają coś w ro­dzaju: “Miejsce, z którego wyszła Khadi” lub po prostu ,Brama Khadi".- A ty mimo wszystko chciałeś tutaj dojść? - Czy naprawdę rozma­wiamy jak o czymś rzeczywistym o treściach kryjących się w najmroczniejszym sercu południowych mitów? Nie podobało mi się to.Nie chcia­łem.Chciałem podążać własną drogą do raju.Mieliśmy wędrować drogą do raju.Konował nie odpowiedział.- Opowiedz mi więcej - powiedziałem w przestrzeń.Teraz płonął już cały las pochodni.Większość naszego oddziału ustawiła się za mną i za Starym.Więcej światła bynajmniej nie uchroniło mnie przed zoba­czeniem tego, czego zobaczyć nie chciałem.Istota przyszpilona do tro­nu miała otwarte oczy.Ale przecież się nie poruszała.- Cholera - powiedział Longinus.- To jest po prostu jakiś rodzaj cholernego bożka.Nie dajmy się nastraszyć.Postąpiłem o cal naprzód, zniżyłem sztandar tak, żebym w razie cze­go mógł użyć go jako piki.Nie miałem wszak pewności, czy może mi się to do czegoś przydać przeciwko jakiemuś bękartowi bogów.Konował podszedł ze mną.Pokonaliśmy już połowę odległości dzielącej nas od tronu.Bracia inżynierowie trzymali się blisko nas z pochodniami.Wszystkim pozo­stałym zdecydowanie brakowało ochoty na bliższe zapoznanie się z tą istotą.Nie widziałem jednak żadnych dowodów na to, że ta postać na tronie jest czymś innym niż tylko rzeźbą.Przy bliższym przyjrzeniu się może się okazać, na przykład, iż jest trochę niezgrabnie wykończona.Ponownie ruszyliśmy w drogę.Mogłem już wdychać w płuca wyzie­wy ze szczeliny w posadzce.Były bardzo zimne i odległe pachniały za­starzałą śmiercią.Przez chwilę miałem wrażenie, że wracam do domu.Jest to rodzaj nieśmiertelności.Drgnąłem, rozejrzałem się dookoła.Jedynie Pani chyba coś również wyczuła.Kiedy spojrzałem ponownie na przechylony tron, zobaczyłem kom­natę w takiej postaci, jak mogła wyglądać tysiąc lat temu.Albo jeszcze więcej.Kiedy banda okrutnych kapłanów tworzyła pierwsze cienie i wy­korzystywała do tego celu jeńców wojennych.Przeniosłem się w prze­szłość dosłownie na mgnienie oka, jednak tego wystarczyło, żebym nie miał najmniejszych wątpliwości, iż ongiś było to paskudne miejsce, na długo jeszcze przed jutrzenką dwunastu Wolnych Kompanii.- Zatrzymaj się natychmiast - wyszeptał Konował.Zatrzymałem się.Ton jego głosu nie dopuszczał sprzeciwu.- Co?- Spójrz w dół.Spojrzałem.U naszych stóp leżały wysuszone szczątki wrony.Wi­dząc je, poczułem, jak przerażenie przenika mnie do szpiku kości, od stóp do głów.- Dopadł ją cień.Nie jesteśmy tutaj bezpieczni.- Wciąż mamy ze sobą sztandar.- Jednak w jego głosie nie usłysza­łem zupełnej pewności.Czubkiem buta zepchnąłem martwego ptaka do szczeliny w posadz­ce, która znajdowała się już tylko w odległości paru stóp.Na próżno.Niektórzy z ludzi już go zobaczyli.Zrozumieli, co to znaczy.Ja zaś pojąłem, że znaczy to coś więcej, niż tylko to, że cienie grasują po tej części fortecy.Znaczyło to, że Duszołap świetnie znała to miej­sce.Że.Szaleńczy śmiech dobiegł nas z miejsca, w którym weszliśmy do wnę­trza komnaty.Duszolap się śmiała.Pani odwróciła się natychmiast, a za­nim jeszcze skończyła się odwracać, wokół niej już formowały się czary.108.Ziemia zadrżała.Tym razem był to poważny wstrząs.Najgorszy, jaki przeżyliśmy, od czasu gdy weszliśmy na równinę.Prawdopodobnie również najgorszy od tamtego potwornego trzęsienia, które zniszczyło całe miasta i zabiło tysiące, zanim choćby opuściliśmy Taglios.Runąłem na posadzkę i za­cząłem zsuwać się ku otchłani.Konował chwycił mnie, zaś Pani złapała jego nogi.Wszyscy pozostali padli również.Chichot Duszołap urwał się, jak nożem uciął.Pochodnie upadły na posadzkę i pogasły.Nie było nic, co mogłoby się od nich zająć.Coś upadło ze stropu.Coś przypominającego małe, szklane kuleczki albo przezroczysty grad.Niektóre roztrzaskiwały się od uderzenia, inne podskakiwały.Nie potrafiłem sobie z niczym skojarzyć ich natury.Z po­czątku.Tron z zasiadającym na nim golemem przesunął się, pochylił naprzód tak, że niemal przewrócił, zatrzymał się dosłownie o włos przed obsu­nięciem w czerwoną otchłań.Potem nastąpił błysk niewiarygodnie białego światła.Oślepił mnie w jednej chwili.Kiedy leżałem rozpłaszczony na podłodze, usłyszałem, jak Duszołap przeklina kogoś trzema różnymi głosami i w trzech róż­nych językach.Powietrze pruło się, trzeszczało i wyło od przeszywają­cych je czarów.Wokół mnie posypały się kolejne odłamki marmuru.Poczułem się nagle słaby i śpiący [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •