[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A przy tym znałem swego dowódcę.Nie był wcale ciekaw mych myśli.Kapitanowie, którzy przed tronami wiatrów rządzących morzem ważą się na ich tchnieniu, mają swoistą psychikę, a jej działanie równie jest ważkie dla statku i tych, co się na nim znajdują, jak zmienne nastroje pogody.W gruncie rzeczy mój kapitan w żadnych okolicznościach nie dbał w najmniejszym stopniu o to, co myślę lub co myśli ktokolwiek inny na jego statku.Odgadywałem, że miał tego wszystkiego mniej więcej dosyć i że właściwie szukał jakiegoś natchnienia.Dumę jego życia stanowiło to, że nie zmarnował nigdy okazji do wykorzystania silnego wiatru, choćby ten był najbardziej gwałtowny, groźny i niebezpieczny.Jak ludzie pędzący na oślep ku otworowi w płocie, kończyliśmy zawrotnie szybką podróż z antypodów, lecąc w szalonym tempie wśród najbardziej mglistej pogody, jaką tylko pomięłam; ale psychika kapitana nie pozwalała mu stanąć w dryf przy silnym wietrze — a przynajmniej nie z własnej inicjatywy.Czuł jednak, iż bardzo prędko trzeba koniecznie coś zrobić.Chciał, żeby projekt wyszedł ode mnie, tak aby później, kiedy wydostaniemy się z tarapatów — mógł to wysunąć z właściwą sobie bezwzględnością i przypisać mi całą winę.Muszę mu oddać sprawiedliwość, że tego rodzaju pycha była jedyną jego słabostką.Ale nic ze mnie nie wydostał.Rozumiałem jego psychikę.A poza tym miałem wówczas swoje słabości (zupełnie różne od dzisiejszych), do nich zaś należało zarozumiałe przeświadczenie, że znam się świetnie na psychologii Wiatru Zachodniego.Wierzyłem — ni mniej, ni więcej — iż z genialną przenikliwością umiem odgadywać zamysły wielkiego władcy wysokich sze rokości geograficznych.Wydawało mi się, że już dostrzegam znaki wróżące odmianę w jego królewskim humorze.I rzekłem tylko:— Powinno się wypogodzić ze zmianą wiatru.— A to ci dopiero nowina! — rzucił mi pogardliwie kapitan głosem podniesionym do najwyższego tonu.— Chcę powiedzieć, że to nastąpi przed zmierzchem! — odkrzyknąłem.Nic więcej ze mnie nie wydębił.Skwapliwość, z jaką chwycił się moich słów, świadczyła o nurtującym go niepokoju.— No, niech tam — krzyknął udając zniecierpliwienie, jakby ustępował wobec długich nalegań.— Dobrze, dobrze.Jeśli do wieczora zmiany nie będzie, zwiniemy fokżagiel i statek schowa na noc głowę pod skrzydło.Uderzyła mnie malowniczość tego określenia w zastosowaniu do statku, który staje w dryf, aby się wydostać ze sztormu, i pod którego piersią przebiegają fale jedna za drugą.Ujrzałem w myśli, jak będzie odpoczywał wśród zgiełku żywiołów, niby morski ptak śpiący z głową schowaną pod skrzydło na rozszalałych wodach podczas burzy.Zdanie to w malowniczej dokładności, w trafnym odczuciu jest jednym z najwyrazistszych, jakie słyszałem z ludzkich ust.Ale co się tyczyło rozkazu, aby zwinąć fokżagiel, zanim statek będzie mógł schować głowę pod skrzydło—miałem co do tego poważne wątpliwości.Były usprawiedliwione.Ten wytrzymały kawał płótna został skonfiskowany przez despotyczny rozkaz Zachodniego Wiatru, do którego należy życie ludzi i dzieła ich rąk w obrębie jego królestwa.Rozległ się przyciszony huk jakby wystrzału i fokżagiel znikł w mglistym powietrzu; z mocnego płótna nie został nawet pojedynczy strzęp, który by wystarczył na uskubanie garści szarpi dla — powiedzmy — rannego słonia.Wydarty z liklin rozpłynął się jak kłąb dymu w dymnych, sunących chmurach, rozbitych i poszarpanych przez zmianę wiatru, albowiem zmiana nadeszła.Odsłonięte, niskie słońce spoglądało gniewnie z zamętu nieba na zmierzwione l straszliwe morze rozbijające się o brzeg.Rozpoznaliśmy leżący przed nami przylądek i spojrzeliśmy na siebie oniemiali ze zdumienia.Nie mając o tym pojęcia, przepłynęliśmy wzdłuż wyspy Wight, a tamta oto wieża, zabarwiona słabą wieczorną czerwienią pośród słonych wietrznych oparów, była morską latarnią na przylądku St.Catherine.Mój kapitan otrząsnął się pierwszy z osłupienia.Oczy, które wyszły mu na wierzch, cofnęły się stopniowo do orbit.Psychika jego była na ogół zupełnie godna pochwały jak na przeciętnego marynarza.Ominęło go upokorzenie polegające na postawieniu statku w dryf przy silnym wietrze; i natychmiast człowiek ten o charakterze otwartym i szczerym rzekł z na wskroś dobrą wiarą, zacierając brunatne, włochate ręce — ręce majstra w morskim rzemiośle:— Hm! Znaleźliśmy się mniej więcej tam, gdzie się spodziewałem.Oczywistość i w pewnym sensie naiwność tego złudzenia, niedbały ton, odcień rodzącej się dumy były po prostu rozkoszne.Lecz w gruncie rzeczy spadła na kapitana jedna z największych niespodzianek, jakie rozpogadzający się Zachodni Wiatr zesłał kiedykolwiek na jednego z najświetniejszych swych dworzan.XXVIIIWiatry północne i południowe to, jak już mówiłem, pomniejsi książęta wśród morskich potęg.Nie mają własnych posiadłości i w ogóle nie są wiatrami panującymi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]