[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Droga stała przed nim otworem, ale utracił coś, coś dobrego, i bolało go tak jak utrata ręki.Rozpaczliwie starał się opancerzyć jakoś serce, wyrzucić ją stamtąd; myśleć tylko o tym, co ma przed sobą.Ale nie.Autobus coraz to przystawał, ludzie wsiadali, wysiadali.Na trzecim czy czwartym przystanku, w jakiejś wsi, wsiadły dwie szczupłe cudzoziemki.Pascoe przyglądał się ich wyprostowanym szczupłym plecom, odgadując w nich zamiłowanie do podróży i domyślając się wiecznej samotności, którą ponoć tak kochały, i nagłe współczucie dla nich zrodziło się z własnego żalu i bezradności.Zgrzytliwa zmiana biegów, warczące wspinanie się pod górę i już autobus zjeżdżał w dół, długą krętą drogą, a pinie migały po bokach.Most jak klamra spinający wąwóz, na tle młodej szmaragdowozielonej pszenicy ludzie w wielkich słomkowych kapeluszach, czasem daleki błysk morza; w jakimś miejscu tabliczka “Malaga 9 km”.Pascoe próbował poddać się podróży, lecz jego nastrój pogłębiała każda powracająca myśl o dziewczynie; zastanawiał się, czy już przeczytała list.Nie może przecież spać bez końca.Dochodziło pół do jedenastej, gdy Malaga zaczęła kształtować horyzont.Równina rozszerzyła się, poszarpane wzgórza, coraz dalsze, zmieniały kolor z brązowego na niebieskawy, ich ostre linie miękły, rozpływały się w drgającej mgiełce upału.Pascoe patrzył na zbliżające się miasto, przypominając sobie z trudem, co ma do zrobienia.Naprzód do banku; potem ubranie, najkonieczniejsze drobiazgi i jakaś torba.Musi teraz oszczędzać każdy grosz; a to oszczędzanie spowoduje, że stanie się skąpy, małomówny i niezdolny do radości.Wiedział o tym i lękał się tego, ale nie było innego sposobu, żeby przetrwać.Malaga wnet wyrosła wokół nich, wielka, ruchliwa, gwarna.Na stacji autobusowej wysiadł wraz z innymi i ruszył na własną rękę w kierunku, który uznał za najbardziej obiecujący.Było mu obojętne, jaki bank wybierze, wszedł więc do pierwszego napotkanego.Pięć tysięcy marek zachodnich, minus opłata za wymianę, wyniosło dokładnie 71008 peset.Transakcja prosta, wymagająca jednego podpisu, dwukrotnego stania w kolejce, a tkwiący w nim fachowiec skontrolował przeliczenie z dokładnością sknery.Wygniecionych banknotów był dość gruby zwitek; do kieszeni mu się wprawdzie zmieścił, tylko uciskał trochę z tyłu, kiedy zapinając kieszeń na guzik wyszedł z banku znowu w żar słoneczny.Brzękliwy tramwaj przejechał szeroką ulicą prawie gubiąc uwieszonych ze wszystkich stron pasażerów.Przeczekawszy ruszył na drugą stronę, gdzie dostrzegł kilka sklepów.Po drodze mijał kiosk z gazetami.Rzucił na nie zaledwie jedno spojrzenie, ale wystarczyło - zatrzymał się w pół kroku.Z “Daily Expressu” wsuniętego pomiędzy “Herald-Tribune” a “Le MOnde” widać było wielki nagłówek jakby adresowany do niego: “Tragedia miasta Las Dos Marias.” Podszedł, wyciągnął gazetę, rozłożył ją i przebiegając oczyma pierwsze linijki artykułu wstępnego, prawie odruchowo przesunął wzrok na duże czteroszpaltowe zdjęcie jakiegoś nieprzytomnego mężczyzny, wyczerpanego i zarośniętego.Ułamek sekundy trwało, by pojął, co widzi.Z rozpaczą i niedowierzaniem patrzył na własną twarz.Zachwiał się jak od uderzenia.Nie mylił się - to nikt inny.Sekundy mijały, a on przerażony wciąż jeszcze nie mógł zrozumieć.Krew tętniła mu w głowie coraz szybciej, coraz głośniej.Skądeś z oddali jakiś głos powiedział:- Ocho.Poduszki, pochyłość brezentu w tyle poza głową.Gwałtownie spojrzał na podpis pod zdjęciem.“Sen nieznanego bohatera.W dwadzieścia cztery godziny potem, jak miasto runęło w gruzy, ten człowiek wydostał się z ruin hotelu, skąd zdołał też uratować pogrzebaną żywcem drugą osobę, pannę Lynn Arden z Concord w stanie New Hampshire, USA.”O Boże, myślał.W głowie mu huczało.Nie mógł się poruszyć.- Ocho - powtórzył głos, już teraz bliżej.- Ocho pesetas.Pascoe podniósł głowę, zdumiony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]