[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hiszpański ksiądz cho-dził między nimi zacierając radośnie ręce i okazując najwyższezadowolenie.Gdy bezceremonialna uczta dobiegła końca, ksiądzuznał, że nadeszła pora, by wyjawić prawdziwą przyczynę tegozadowolenia przedwczesnego, jak się okazało. A teraz, mój zacny kapitanie, pozwolisz, że się pożegnam powiedział, zacierając wciąż ręce i skłaniając z lekka głowę. O, wasza wielebność kapitan Swan od razu rozwiał jegozłudzenia. Z pewnością nie zechce wasza wielebność odmówićnaszej gościnności, dopóki nie opuścimy wyspy.Księdza aż poderwało.144 Ależ, kapitanie, moja parafia. Stęsknione indiańskie dziewczynki zachichotał WalterThacker za plecami księdza. Ależ, padre, moja załoga! odparł kapitan. Przyrzekliś-cie nam prowiant.Ale jesteśmy wszyscy zdania, że wypełnienietej obietnicy będzie pewniejsze, jeśli wasza wielebność pozosta-nie na statku.I tak się stało.Codziennie przynoszono na pokład świeżo upie-czone, jeszcze gorące owoce drzewa chlebowego.Codziennie gu-bernator przysyłał dwa wieprzaki, melony i kawony, a w zamianotrzymywał proch i naboje.Gdy kapitan odwiedził gubernatoraw forcie, ten ostatni zapałał sympatią do psa Bristle, którego wo-bec tego Swan ofiarował mu w prezencie.Kocur posmutniał bar-dzo, gdy mu zabrakło starego nieprzyjaciela i aż do odjazdu Cygnet leżał całymi dniami i nocami na rei przy głównymmaszcie schodząc tylko po należną porcję mięsa.Załadowano na statek tyle orzechów kokosowych, ile możnabyło pomieścić, prócz tego duży zapas ryżu i pięćdziesiąt zasolo-nych wieprzaków.Dnia 30 maja odesłano na brzeg zakładnikaksiędza, który otrzymał w prezencie zegar z brązu, teleskopi astrolabium.Następnie, podniósłszy kotwicę, Cygnet pożeglo-wał do Mindanao, najbardziej na południe wysuniętej wyspyFilipin oddalonych o mniej więcej półtora tysiąca mil w kierunkuzachodnio-południowo-zachodnim.%7łeglarze wypoczęli na wyspieGuam, gdzie nie brakło im ani pożywienia, ani kobiet, którychojcom czy mężom płacili starymi ubraniami lub bronią.Humorydopisywały, bukanierzy czuli się znowu władcami wszystkichmórz południowych.Gdy więc dostrzegli statek o hiszpańskimożaglowaniu, zbliżający się od wschodu do wyspy, którą właśnieopuszczali, załoga zaczęła domagać się od kapitana Swana, bygo zaatakował.Słusznie przypuszczali, że statek mógł wiezć cennetowary z Meksyku.Ale kapitan Swan, jak Dampier z góry przewidział, sprzeciwiłsię wszelkim projektom napaści.Bukanierzy spierali się i doma-gali się łupu.Niespodzianie John Reed, przywoławszy do swegoboku Dampiera, bosmana Morgana, Patryka Hagana i nieodstęp-nego Andrewa, odrzucił na plecy obie połowy swej brody i zesko-czywszy z rufówki na pokład, ziejąc przekleństwami zaczął strze-145lać z pistoletów ponad głowami załogi, aż wreszcie zapędził ster-roryzowaną bandę pod pokład.Damerel, który najgłośniej doma-gał się pirackiej napaści, pierwszy uciekł do włazu, torując sobiedrogę swym straszliwym hakiem.Williams uciekł ostatni, ale tylkodlatego, że mu drewniana noga przeszkadzała w ucieczce.Reed stał nad otwartym włazem i wrzeszczał: Chodzcie no tu, hołota! Kto mi się ośmiela sprzeciwiać?Spróbujcie tylko, rzezimieszki! Przynieść mi tu garnki z siarką!Kapitan Swan nie wtrącał się do niczego, zdziwiony, że Reedwystąpił po jego stronie przeciw załodze, która domagała się zdo-bycia hiszpańskiego okrętu.Odgadywał, że Reed nie chce narażaćna ryzykowną walkę statku, do którego był przywiązany, jak dożywej istoty, ale nie przeczuwał innych jeszcze zamysłów wło-chatego olbrzyma.Przyniesiono garnki napełnione siarką.Reed w ogromnych su-sach zeskoczył po schodach tupiąc buciskami i rozkazawszy zam-knąć właz sam podpalił siarkę.Gęsty, duszący dym zaczął się roz-chodzić kłębami.W parę minut napełnił całe pomieszczenie i ma-rynarze zaczęli się dusić, wymiotować i krzyczeć, by ich wypusz-czono na powietrze.Padali na kolana przed włochatym olbrzymembłagając go, by rozkazał otworzyć właz.Patryk Hagan, bosmani reszta stronników Reeda pozostała na pokładzie.Ale Reed sam,zamarynowany w alkoholu, wydawał się zupełnie nie reagowaćna piekielny dym siarkowy, który dławił ludzi zahartowanychprzecież, ale jednak nie dorównujących niesamowitej zaiste od-porności Reeda. Co, otworzyć właz? pytał szyderczo. O nie, moje ba-ranki! Szatan nie wypuści was tak od razu ze swoich objęć, a jajestem jego rodzoniutkim bratem, jeżeli chcecie wiedzieć.Po-siedzmy tu trochę, przyda wam się taka zaprawa.W piekle będzie,jak znalazł.Bukanierzy tarzali się po podłodze, walili pięściami w ściany,charczeli, rzęzili i bełkotali. Przysięgnijcie, że nie usłyszę od was ani słowa o napaści natego hiszpana! ryknął Reed podrzucając pistolet w ręce i recho-cąc zaiste jak szatan. Przysięgamy.przysięgamy.przysięgamy. wołały nawpół zdławione głosy.146Reed rozkazał wreszcie otworzyć właz.Zataczając się, na wpół uduszeni, kaszlący, o oczach zaczer-wienionych i załzawionych, bukanierzy wywlekli się na pokładi padając bezwładnie na rozgrzane od słońca deski, łapczywiewdychali czyste powietrze morskie.Nad nimi huczał szyderczygłos włochatego Reeda: Od dziś będziecie wiedzieli, kto jest panem na tym statku!Pierwszy oficer Nelly spojrzał pytająco na kapitana Swana,usłyszawszy te słowa.Ale kapitan nie zwrócił na nie uwagii uśmiechając się rzekł do Reeda, gdy ten z tupotem i hałasempowrócił na rufę: Dziękuję ci, Reed.Przypadłeś mi do gustu, słowo daję!Rozdział XVO PRZYJAyNI PLATONICZNEJPo miesiącu żeglugi Cygnet znalazł się koło wybrzeży Minda-nao gdzie załoga wkrótce zaznała kaprysów pogody, typowej dlaFilipin.Wieczorem dnia 3 lipca rozszalał się gwałtowny baguioi zmusił ich do szukania osłony od zachodniego wiatru w głębo-kiej zatoce.Musieli się przyzwyczaić do tych nagłych orkanów.Południowo-zachodni monsun rozpoczynał swe wszechwładnerządy z końcem kwietnia lub z początkiem maja, a w chwili przy-bycia Cygnet osiągnął największe nasilenie.Gwałtowne wichryz grzmotami zrywały się po dwa i trzy razy dziennie, przerywaneokresami pogody i jasnego nieba nad morzem, ale w dolinachi na wyspach utrzymywała się mgła.Jednocześnie zrobiło się takchłodno, aż budziło to zdziwienie Dampiera zważywszy, iż znaj-dowali się w pobliżu równika
[ Pobierz całość w formacie PDF ]