[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wstępna faza bitwy przeciąga się, bo Generał, ten przed Generałem i Przebudzeniec, ten przed Przebudzeńcem, wciąż się zmagają i czasoportują, i czasoportują.Pięć minut i siedem sekund przyszłości tkwi w zawieszeniu, a dwunastu Generałów i dziewięciu Przebudzeńców mierzy się wzrokiem.Pięć minut i dwadzieścia jeden sekund zamiera, a dziewiętnastu Przebudzeńców i czternastu Generałów nieruchomieje w postawach bojowych.Na osiem minut i szesnaście sekund przed atakiem, stu dwudziestu trzech Przebudzeńców i stu trzydziestu jeden Generałów taksuje się oczami i decyduje na odpowiednią chwilę.Żeby zaatakować en masse w tym jednym, jedynym momencie, a w odwodzie zostawić sobie siebie z przeszłości.Jeżeli natomiast moment ów okaże się nieodpowiedni? Cóż, wtedy jeden z nich legnie i tak zakończy się pojedynek.Wszystko ma swój kres.Opierając się na błyskawicznych obliczeniach i założeniach, każdy z nich zdecydował, że ta właśnie chwila nada się najlepiej do określenia przyszłości i utrzymania precyzji czasoportacji.I kiedy armie Przebudzeńców i Generałów ścierają się ze sobą, ziemia zaczyna drżeć pod ich stopami.Nawet sam mechanizm Czasu ledwie wytrzymuje nadmierne przeciążenia, które są rezultatem jego własnych dypozycji.Zrywa się wiatr, wszystko staje się nierealne, bo wszystko szamocze się między istnieniem, stawaniem się a zaszłością.I dzieje się tak, że gdzieś, tam, Spiż miażdży kontynent brylantowymi podkowami i miota nań deszcz niebieskiego ognia.Rozszarpane i zakrwawione zwłoki Przebudzeńców i rozczłonkowane szczątki Generałów miotane huraganem płyną nad zwichrowanymi obszarami poza ognisko walki.To punkt zwrotny wszelkiego prawdopodobieństwa, gdyż ani Przebudzeniec, ani Generał nie mogą teraz zabijać w przeszłości i modyfikują jedynie przyszłość.W centrum natężenie bitwy osiąga punkt kulminacyjny.Armie wgryzają się w siebie z siłą, która wznieca rozszerzające się kręgi falujących przemian w całym wszechświecie.Kręgi wzbierają, opadają, mkną dalej i dalej, a Czas znowu odmierza historię wokół zdarzeń.Niżej Spiż opada na sześć kopyt i staje tak, że miasto zaczyna się walić.Poeta unosi różdżkę, lecz jej zielone płomienie ulegają powodzi ognia, którym zieje Spiż i który zalewa Błogorię.Na planecie jest już tylko dziewięć miast, a i na te Czas zsyła pożogę.Domy, maszyny, trupy, dzieci, namioty - wszystko porywa ognisty podmuch i rozrzuca bez ładu po targowisku.Spójrz teraz na kolory.Czy to czerwień? Jest tu brzeg, a na dole rzeka - zielony strumień niosący szkarłatne karpy.Miasto za trzema wapiennobiałymi mostami jest żółtoszaroczarne.Niebo przyobleka kolor śmietankowego morza i dmie wichrem huczącyrn niczym piła mechaniczna.Zewsząd unosi się zapach dymu i swąd palonego ciała.Powietrze wibruje krzykiem, szczękiem zderzających się pojazdów i nieprzerwanym stukotem butów uciekających ludzi.Odgłosy to jak ryk grzmotu w Noc Czarnego Luda, która nadciąga gwałtownie jak nieświadomość.- Zaprzestańcie! - woła pośród chaosu Vramin, stając się gorejącym, zielonym olbrzymem.- Zniszczycie cały świat, jeżeli będziecie dalej walczyć! - krzyczy, a jego głos jest jak grom, jak trąby i buczki.Oni jednak nie przerywają zmagań.Czarodziej bierze Madraka za rękę i usiłuje otworzyć nadprzestrzeń, żeby uciec z Błogorii.- Ludność cywilna ginie! - woła jeden z Generałów.Jakiś Przebudzeniec parska śmiechem.- Mundur nie gra żadnej roli w Domu Śmierci! - odpowiada.Pojawia się zarys wielkich, zielonych drzwi.Drzwi stają się coraz bardziej namacalne, zaczynają się otwierać.Vramin zmniejsza się.Kiedy drzwi rozwierają się na oścież, on i Madrak zostają zmieceni w tamtą stronę, a na oceanie smaganym wiatrem wciąż ścigają się i załamują ogromne fale.Zamieć chaosu unosi również armie Generała i Przebudzeńca.Porywa je wicher przemian i niesie, targa, aż i one zbliżają się do zielonej bramy.Jej szeroko otwarte wrota są jak promieniujący magnes, ściek czy oko wiru.Jedna za drugą, ciągle walcząc, wpadają w jej światło i znikają.Kiedy brama zaczyna się zamykać, Spiż rusza wolniutko w tamtą stronę i udaje mu się przez nią przecisnąć.W chwilę potem wrót już nie ma i chaos wypełnia puste po niej miejsce.Huk i szarpanina ustają, a cała Błogoria zdaje się oddychać z ulgą.Zniszczenia są wielkie; wielu ludzi umarło lub umiera w tym właśnie momencie A moment ów można by umiejscowić na trzydzieści trzy sekundy przedtem, jak Przebudzeniec i Generał rozpoczęli czasoportację, która już się nie zacznie na tym zaśmieconym targowisku, pełnym dymiących kraterów i szczelin.Wśród zawalonych sklepień, przewróconych wież i spłaszczonych budowli kroczy zbawienie, dzierżąc ognisty miecz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]