[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie jesteście państwo razem, każde z was ma się z kimś spotkać, ale każdy z tych „ktosiów” nosi to samo nazwisko?- Na to wygląda - powiedział Henry głosem zduszonym i napiętym.Starszy kelner przejrzał listę nazwisk przyczepioną do podręcznej tabliczki.W połowie drogi jego pióro zatrzymało się.- Proszę, Springer.Stolik numer dziewięć.Pióro ruszyło dalej, docierając do końca listy, po czym kelner pokręcił głową.- Przykro mi.Jest tylko jeden Springer.Susan spojrzała z niepokojem na Henry'ego.- To, o czym mówiłeś przed wejściem.Czy nie sądzisz.?- Nie wiem - odparł Henry.- Myślę jednak, że lepiej będzie, jeśli zdecydujemy trzymać się razem i poczekać, który spośród Springerów się tu zjawi - mój, twój, czy Gila.Starszy kelner wydobył błyskawicznym ruchem trzy karty dań i spytał:- Czy macie państwo ochotę usiąść wszyscy przy jednym stole?Skoro tylko jeden stół został zamówiony na nazwisko Springer, nie sądzę, byśmy mieli jakiś wybór - odrzekł Henry.Kelner poprowadził ich pomiędzy ciasno zestawionymi stolikami, przy których goście śmiali się, popijali wino i obierali z mięsa żeberka oraz kraby.W głębi restauracji, na samym końcu, tuż przy umieszczonej w wiklinowym koszu liściastej palmie kokosowej, znaleźli stolik numer dziewięć.Siedziała przy nim samotna postać w czarnym filcowym kapeluszu i trzyczęściowym ubraniu.Rondo kapelusza było opuszczone tak nisko, że przechodząc przez restaurację nie byli w stanie dostrzec twarzy.Henry od razu jednak zauważył dłonie, rozpostarte płasko na łososiowym obrusie.Były bardzo białe, bielą łuskanych migdałów, o bardzo długich palcach.- To tutaj - rzucił kelner, odsuwając trzy z czterech krzeseł.- Pan Springer? Jedna z tych osób jest pańskim gościem.Zresztą nie wiem, może wszyscy przyszli do pana.Henry, Gil i Susan stanęli wokół stołu, z pewnym lękiem patrząc, jak postać podnosi bardzo powoli głowę i zwracają ku nim, tak jak kwiaty o białych płatkach zwracają się ku słońcu.- Tak - powiedział cicho, lecz wyraźnie.– Wszyscy do mnie.Henry był jak sparaliżowany.Twarz owej postaci była blada, gładka i wyraźnie obojnacza, niczym podłużne twarze z portretów Modiglianiego.Pomimo jednak całej gładkości i bezpłciowości, był to z całą pewnością Paul Springer, ten sam Paul Springer, którego Henry spotkał w pobliżu swego domu nad brzegiem morza.Nie wskazywały na to szczegóły rysów twarzy, lecz promieniująca z niej osobowość.Różnica między mężczyzną, którego spotkał na plaży, a tym tutaj była taka, jak między dopracowanym portretem a pospiesznym, lecz wiernym szkicem.Gil usiadł.On widział w tej postaci Paulette.Surowo ubraną, z włosami zgarniętymi znad twarzy i zebranymi z tyłu.Niemniej, bezdyskusyjnie tę samą dziewczynę, która przyszła do Mini-Marketu i zaprosiła go na kolację.Wiedział, że była wtedy inna, lecz na czym polegać miała różnica, nie potrafił dokładnie określić.Miała wciąż te same oczy, takie same kości policzkowe, równie jak przedtem kuszące usta.Nadal tak samo wzbudzała w nim emocje, chociaż teraz była jeszcze czymś innym poza Paulette.Było w niej coś więcej, coś, czego przedtem nie dostrzegł.Susan rzuciła nieśmiałe: „Hello”.I dla niej postać była tym samym Paulem Springerem, którego spotkała przed domem swej babki.Nieco zmienionym, rzecz jasna - bardziej tajemniczym, bardziej obcym i o wiele mniej bezpośrednim - lecz o tej samej prezencji, z tą samą osobowością.I z tymi samymi łagodnymi i przenikliwymi oczami.- Proszę, siadajcie - powiedział Springer.- Rozumiem, że jesteście zaskoczeni, że obawiacie się o własne bezpieczeństwo.Mam jednak nadzieję, że uda mi się was uspokoić i że wybaczycie mi tych kilka sztuczek, do jakich się wobec was posunąłem.Henry odsunął krzesło i usiadł.Susan zawahała się na moment, potem przysiadła na brzeżku sąsiedniego.- Jesteś jedną i tą samą osobą - rzekł Henry, niewyraźnym i ochrypłym głosem.- Jesteś trojgiem ludzi zebranych w jedno.Na dodatek różnych płci
[ Pobierz całość w formacie PDF ]