[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przy takim zmęczeniu była spora szansa, że wpadając w bagnonawet by się nie obudzili. No. zamyślił się Julian.Z nieba lunęły strugi typowego mardukańskiego oberwaniachmury. Coś mogłoby próbować nas zeżreć.Pahner zorganizował patrole, chodzące wokół pseudoobozu i świecące czerwonymilatarkami na każdego śpiącego.Miał nadzieję, że ruch i światło odstraszą ćmy-wampiry.Oczywiście należało się również martwić o inne bagienne drapieżniki, które światło i ruchmogły przyciągać, ale w tej sprawie niewiele można było zrobić.Wszystko razem zapowiadało, że dla marines będzie to ciężka noc.* * * Nie, Kostas powiedział Roger, potrząsając głową. Ty to wez. Nic mi nie będzie, Wasza Wysokość zapewnił go Matsugae ze zmęczonymuśmiechem.Wymuskany zazwyczaj służący pokryty był cały czarnym błotem. Naprawdę.Nie powinien pan spać w tym błocie, sir.Tak nie można. Kostas. Roger poprawił linę na piersi tak, by karabin nie wpadł mu do wody, ajednocześnie był w zasięgu ręki. To rozkaz.Wezmiesz ten hamak, rozepniesz go gdzieś iwleziesz do środka.Prześpisz w nim całą noc.I, cholera jasna, odpoczniesz.Ja rano znówwsiądę na tego cholernego zwierzaka, a ty nie, więc mogę się nie kłaść.Wiesz, ile nocyspędziłem na zabawie? Od jednej więcej nic mi się nie stanie.Matsugae dotknął ramienia księcia i odwrócił się, by ukryć łzy.Nawet nie zdając sobie ztego sprawy, Roger zaczął dorastać.Nareszcie.* * * No, tego się nie spodziewałam powiedziała cicho Kosutic.Sierżant zaplotła linę tak,że zwisała nad powierzchnią wody, zaczepiona za uprząż.Nie wiedziała, jak długo wytrzymaw tej pozycji, jakiś czas przynajmniej jej nogi mogły odpocząć.Gdyby zasnęła, wyglądałabyjak scena z marnego horroru zwłoki wiszące na haku do mięsa. Tak przyznał równie cicho Pahner.Przywiązał się do pnia, tak jak reszta kompanii.Też miał hamak, ale oddał go O Casey.Nie miał zamiaru z niego korzystać, jeśli reszta żołnierzy nie miała takiej możliwości.ARoger, najwyrazniej bez niczyich sugestii, doszedł do takiego samego wniosku.Niesamowite.ROZDZIAA TRZYDZIESTY SZSTY Pobudka.Julian potrząsnął szeregowego za ramię.Marine zwisała bezwładnie z drzewa i w bladymświetle poranka jej twarzy wydawała się zupełnie szara.Otworzyła z trudem jedno oko.Rozejrzała się po mokrej, nieopisanie błotnistej okolicy, i jęknęła. P.proszę.Zabij mnie zaskrzeczała.Julian potrząsnął ze śmiechem głową i ruszył dalej.Kilka chwil pózniej znalazł starsząsierżant obracającą się powoli na linie i chrapiącą.Znów potrząsnął głową, rozmyślając nadkilkoma zabawnymi możliwościami, doszedł jednak do wniosku, że żadna z nich niewyszłaby mu na zdrowie. Pobudka, pani sierżant powiedział, szturchając ją w but.Kosutic, nie obudziwszy się jeszcze na dobre, wyszarpnęła z kabury pistolet i wycelowaław jego głowę. Julian? zachrypiała, po czym odchrząknęła. Dzień dobry! zachichotał plutonowy. Wstajemy, wstajemy. Następny wspaniały dzień w Korpusie odparła Kosutic i pociągnęła za jeden koniecliny, rozluzniając węzeł.Z pluskiem wpadła do wody, nie mocząc przy tym jednak pistoletu,po czym wynurzyła się, pokryta świeżą warstwą błota. Poranne ablucje zakończone.Rozkręcamy imprezę. Pani sierżant, jest pani niemożliwa zaśmiał się Julian. Trzymaj się mnie, chłopcze poradziła mu Kosutic. Razem zwiedzimy galaktykę. Poznamy egzotycznych ludzi powiedział Pahner, odwiązując się od drzewa iprzeciągając. A potem ich zabijemy dokończył Julian.* * *Po zmianie skarpet kompania ruszyła w drogę, czerpiąc siły z zimnych racji polowych imarzeń o suchym lądzie.Pahner, zdając sobie sprawą z niebezpieczeństwa, na które narażonebyły stopy marines, zaczął wysyłać ich po dwie osoby na grzbiety flar-ta.Nawet jednak przyzmniejszonym stanie osobowym rotacja całej kompanii miała zająć prawie cały dzień, aodpoczynek był symboliczny.Zwit przeszedł w przedpołudnie, a w zasięgu wzroku nie było widać kresu mokradeł.Niezmieniała się też głębokość bagna, co wskazywałoby na bliskość rzeki.Okolica była wciążtaka sama, ale zwierzęta coraz bardziej niechętnie szły do przodu.W końcu jedno z nich zatrzymało się na dobre.Pahner przesunął się do przodu. Co się dzieje ze zwierzętami? spytał D Len Paha. Chyba weszliśmy na terytorium atul grack odparł nerwowo poganiacz. Bardzo sięboją. Atul grack? powtórzył kapitan.Tratan, bratanek Corda, który właśnie do nichpodszedł, zamachał w podnieceniu wszystkimi czterema rękami. Musimy zawracać! Co? zdziwił się Pahner. Dlaczego? Tak zgodził się poganiacz. Powinniśmy zawrócić.Jeśli w okolicy są atul grack,jesteśmy w śmiertelnym niebezpieczeństwie. A są? Nie wiem przyznał Pah. Ale zwierzęta zachowują się, jakby były przestraszone, ajedyną rzeczą, jakiej boi się flar-ta, jest atul grack. Czy ktoś może mi powiedzieć, co to jest ten atul grack? zdenerwował się Pahner.Odpowiedzią był ogłuszający ryk.Bestia, która wystrzeliła z błota, była prawdziwym koszmarem.Krępa i płaska, jakchrystebestia, była od niej co najmniej pięć razy większa dorównywała rozmiarami flar-ta.Pysk, dość wielki, by połknąć całego człowieka, wypełniony miała rekinimi kłami.Pędziłaprzez bagno jak torpeda jej sześć łap młóciło wodę, wyrzucając w górą potężne strugiszlamu.Marines zaczęli gorączkowo strzelać, a juczne zwierzęta oszalały z przerażenia.Roger sturlał się z grzbietu Patty, która galopem rzuciła się do ucieczki.Runął do wody,wyskoczył na powierzchnię, plując i parskając, pokryty błotem, ale udało mu się niezamoczyć karabinu.Pieszczura skoczyła za nim.Obróciła się w powietrzu i z pluskiem wpadła w bagno.Oparła tylne łapy na dnie i wystawiła łeb nad wodę, żeby sprawdzić, co się dzieje.Ułameksekundy pózniej zanurkowała i odpłynęła najszybciej jak mogła nie miała co się mierzyć zatul grack.Drapieżnik zamierzał powalić jedno z flar-ta.Wokół niego rozrywały się granaty, obaboki siekał śrut, bestia ignorowała jednak ukłucia, a Roger zdał sobie sprawę, że atul szarżujewprost na kapitana Pahnera, który gorączkowo próbuje zejść mu z drogi, strzelającjednocześnie z pistoletu.Książę umiejscowił kropkę holocelownika na skroni potwora, poprowadził go chwilę iwypalił.* * *Kosutic zerwała się, kaszląc i parskając.Jedno z jucznych zwierząt trafiło ją ogonem takmocno, że kombinezon sierżant stwardniał, a ona sama przeleciała w powietrzu dziesięćmetrów i rąbnęła w pień drzewa.Obróciła się i natychmiast dostrzegła ryczącego drapieżnika.Pasek jej karabinu nie pękł, podniosła więc broń do ramienia i zamarła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]