[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powoli unosiłem głowę, znajdowałem się około dwudziestumetrów od budynku, pomiędzy pobielonymi pniami jabłoni.- Paweł! Chodz tutaj! - usłyszałem wołanie Pana Samochodzika.Wróciłem do piwniczki.Szef bez słowa pokazał mi maleńką skrzyneczkę z długąanteną wprowadzoną do przewodu wentylacyjnego.Kiwnąłem głową.- Dziś zapolujemy na ducha - zamruczałem.Szybko wyszliśmy z sekretnego pokoju, jednak nie obróciliśmy kolumienki, aby mócw każdej chwili wkroczyć do składnicy wina.Gdy wszyscy kładli się spać, ustaliłem z harcerzami plan zasadzki.Potem pan Tomaszwypytywał mnie o to, co wiedział drwal.- W Małdze jest wieża kościelna, rzeczywiście stamtąd jest rozległy widok na okolicę- mówiłem wyłączając blokadę podsłuchu.- Dziwię się, że Batura nie wysłał tam jeszczeMilionera z jego Rosjanami.Miejscowi wykopali w okolicy bardzo dużo militariów.Baturazna opowieść staruszka z Reszla, miał czas, żeby poszukać jakiejś miejscowości z wieżą.Musimy jutro skoro świt pojechać do Małgi.- Nie rozerwiemy się pomiędzy Jastrzębią Górą a Małgą - zwrócił mi uwagę panTomasz.- Sądzę, że Batura do Jastrzębiej Góry wyśle bandę Kurzawy, po prostu dlaodstraszenia wszystkich ciekawskich, a sam pojedzie na penetrację Małgi.Rosjanie Milionerasą uziemieni, bo rozbili przecież samochód terenowy.Znowu włączyłem zagłuszacz.- Co teraz? - zapytał Pan Samochodzik.- Czekamy - odpowiedziałem.- Zasialiśmy ziarenka, które miejmy nadzieję jutropięknie wyrosną.Na razie zapolujemy na ducha.Usadowiłem się w fotelu tak, żeby widzieć ogród.Z samochodu na wszelki wypadekprzyniosłem noktowizor.- Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę - mruczał szef gasząc lampkę i przykrywając się posame uszy.Już wcześniej zapowiedział, że jest za stary na chwytanie duchów.Czekanie na duchanie nużyło mnie.Oczami wyobrazni widziałem klęskę wrogów, przewidywałem wszystkiewarianty ich zachowania się.Cicho zabrzęczał telefon komórkowy.- Zrobiłem to, o co prosiłeś - zameldował mężczyzna.- Dobra, dzięki.Po piętnastu minutach znowu zabrzęczał telefon.- Tak jak myślałeś - opowiadał Leszek.- Pokłócili się.Batura wyjechał do Olsztyna.Nocuje w hotelu Park.Zamówił budzenie na godzinę piątą trzydzieści.- Brawo - pochwaliłem go.- Mikrofon kierunkowy spisał się bez zarzutu?- Jasne.Powodzenia - Leszek wyłączył się.Znowu wpatrywałem się w ogród.Gdy we wsi zapadły już ciemności, wszyscywyłączyli światła i telewizory, a psy przestały szczekać.Wtedy zauważyłem barczystą, ciemnąsylwetkę przekradającą się przez ogród.Obróciłem się w fotelu i zszedłem do piwnicy.Czekał tam już Gustlik, tradycyjnie zkarabinem maszynowym, którym mógł jedynie straszyć.Gdy usłyszałem rumor za ścianką zdesek, wysłałem wiadomość tekstową na numer telefonu komórkowego pana Tomasza.Tejnocy miał go Maciek przyczajony w ogrodzie.Szef miał baterię wibrującą, więc jego telefonnie piskał, nie grał dziwnych melodyjek, tylko lekko drgał zawiadamiając, że ktoś dzwoni.Naskutki działań Maćka nie musieliśmy długo czekać.Najpierw coś zastukało o podłogę, potem słyszeliśmy, jakby toczyła się metalowarurka przy akompaniamencie syku.- Aaaa.! - usłyszeliśmy męski głos.Natychmiast naparliśmy ramionami na drzwi.Wśród półek, z butelką wina w jednej ilatarką w drugiej ręce stal Balcerek.Minę miał tak przerażoną, że aż mi się śmiać chciało.Wetrójkę schwytaliśmy go w silne promienie naszych latarek halogenowych.- No, panie Balcerek.- odezwałem się tonem policjanta.Mężczyzna padł na kolana.- Błagam, panie władzo, pan wie, że ja już się ustatkowałem - lamentował.- Rybek jużnie podbieram ze stawów, drzewa nie wywożę.Te wino.to tak.żeby się przy muzealnikachnic zmarnowało.moim letnikom dawałem.dobre, nie zatrute, niemieckie.- A ten podsłuch? - nie ustępowałem.- Jaki podsłuch? Nic nie podsłuchuję, panie komisarzu, co ja mówię, panieinspektorze, pan wie, że to nie moja branża.- Ta skrzynka.- latarką zaświeciłem na nadajnik.- To już było.- Kłamiesz! - ryknął Maciek, wysuwając lufę schmeissera, tak aby Balcerek mógł sięjej dobrze przyjrzeć.- Nie.- jęczał Balcerek.- To ten Kurzawa przyniósł.Te młode bandyty znają tęchałupę jak własną kieszeń.Najpierw chcieli tędy wejść, żeby pogonić muzealników, ale odtej strony nie da się wejść do domu, trzeba otworzyć od środka.Potem to właśnie onprzydzwigał to pudełeczko i powiedział, żebym nic nie ruszał.Wyłączyłem dyktafon, który przezornie zabrałem ze sobą.- To idzcie już sobie i więcej tu nie przychodzcie - groziłem.- Jutro ktoś do wasprzyjedzie w sprawie tego podsłuchu.Zgarbiony i przestraszony mężczyzna przemknął obok Maćka i nawet na niego niespojrzał.- Gustlik, zobacz, co u Kurzawy - rozkazałem.- Maciek, zapakuj w folię to urządzeniei wynieś je do swojego pokoju, a antenę wprowadz w przewód kominowy w swoim pokoju.Niech podsłuch dalej pracuje.- Tak jest - zasalutowali.Poszedłem do swojego gabinetu, na legowisko na podłodze.W czasie dopasowywaniałopatek do układu desek usłyszałem, jak szef obraca się z zadowoleniem.- Udane łowy? - zapytał.- Tak - jęknąłem.- Ktoś podkradał wino?- Skąd pan wiedział?- Leżałem sobie w ogródku.Najpierw ujrzałem niewielki pagórek z wystającymikamieniami, tak jakby to była cembrowina studni.Trawa na prostym odcinku od muzeum dostudni miała inną barwę.W murze domu, tuż przy samej ziemi był otwór wentylacyjny.Początkowo, tak jak ty podejrzewałem, że to od piwnicy pod kuchnią, ale w czasie opowieściBarbary złożyłem sobie wszystko w zgrabną całość.Sami opowiadaliście, że duch najpierwkrzyczał, a potem było słychać brzęk butelek.Trochę dedukcji, drogi Watsonie - zamruczałjak kot i z powrotem obrócił się do ściany.Do pokoju wśliznął się Gustlik.- Wszystko w porządku - szeptał.- Dziewczyny Kurzawy, Lalka i Ruda, piją z jakimiśbiwakowiczami.Kurzawy, jego kolesiów i ich samochodów brak.Sprawdziłem drogę doJastrzębiej Góry.Są tam świeże ślady dwóch aut osobowych.- Zwietnie - poklepałem go po ramieniu.Natychmiast zasnąłem, bo następny dzień miał być moim wielkim dniem.Rano nie czułem tradycyjnego bólu w plecach.Adrenalina wprost roznosiła mnie.- Uważaj, Pawle - ostrzegał mnie szef.Dreszczyk emocji mimo to wiercił mi dziurę w brzuchu i wydawało mi się, że poplecach co chwila wędruje dywizja mrówek.Najpierw zadzwoniłem do Olbrzyma.- Jak się czujesz?- Dobrze - odpowiedział.- Dochodzą do mnie słuchy, że dziś wykopiesz skarb.- Nie zrobiłbym tego bez ciebie.Znasz kogoś w policji?- Jasne.Henio wrócił z urlopu.- To świetnie.Mam do ciebie prośbę.Podczas śniadania milczałem i jadłem niewiele.- Wie pan, że Milioner był w Kociaku? - odezwał się Maciek.- Tak?- Pojechał w stronę Małgi albo Jastrzębiej Góry.Spojrzałem na zegarek.- Czas na nas - rzuciłem.Wsiedliśmy w szóstkę do Rosynanta.Chłopcy usiedli z tyłu, w miejscu na bagaże.- Zajęliście przedział trzeciej klasy - żartował z nich pan Tomasz.Przejechaliśmy przez most na rzece Omulew i ruszyliśmy w stronę Jastrzębiej Góry.Przed ruinami stały samochody bandy Kurzawy.- Na razie wszystko gra - rzekł z zadowoleniem Pan Samochodzik.Po chwili przyjechały trzy radiowozy policyjne, dwa volkswageny i jeden polonez.- Gdzie są? - zapytał Henio, policjant z Olsztynka, wysiadając z poloneza.Palcem pokazałem ziemię.- No, chyba aż tak się nie pośpieszyliście? - nie dał się zaskoczyć.- Mamy zeznaniatego Balcerka.Możemy więc zatrzymać Kurzawę.Olbrzym mówił coś o podziemiach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]