[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeciągnęła ręką poczole.Dłoń była zupełnie mokra.Zaczęło jej mącić się w oczach, poczuła lekkie mdłości, wgłowie huczały gromy.Podeszła chwiejnie do okna i mętnym wzrokiem popatrzyła na ukwiecony ogród. Trędowata! szepnęła z bólem.Nagle zaczęła się śmiać, strasznie śmiać.Głuchy jęk i śmiech wybuchał z jej piersi. Oni kłamią! kłamią! wołała zanosząc się od śmiechu oni się go boją! oni jemu ustą-pić muszą! muszą! muszą!.on nie dopuści.on ich zmoże.boją się go! boją! Och!.och!.Usiadła na łóżku, uspokoiła się i umilkła.Twarz jej poczęła się krzywić kurczowo, jak udziecka przed płaczem; oczy zupełnie mętne, nieprzytomne utkwiła w dużej fotografii narze-czonego, stojącej na biurku wśród kwiatów, i szeptała coraz ciszej, pieściwym głosem: Waldy.Waldy mój.czyja cię unieszczęśliwię?.ty dzielny!.ty mię kochasz! ty!ty!.Brwi jej podniosły się na zroszonym czole i skupiły, tworząc bolesny łuk, usta drgały,opadając na dół. Waldy.Wal.dy. wyjąknęła i nagle zaniosła się spazmatycznym płaczem.Głowę rozpaloną, w której krew buchała zbitym wałem, wtuliła w poduszki, a płaczstraszny, rozpaczliwy płacz, idący z każdej kropli krwi, z każdego włókna nerwów, płacz zduszy, płacz z serca wstrząsnął nią jak orkan rozwścieczony.To był płacz całej istoty, olbrzymi! siłą swą mogący rozdzierać kamienie, najtwardszeskały!W mózgu miała tysiące młotów.Ogarniał ją ogień.20Ce ressemble un peu mai! (fr.) To niepodobna!21du mois de miel (fr.) miodowego miesiąca134XXVIIIW Warszawie, w pierwszorzędnym hotelu w restauracji siedział przy stoliku ordynat iBrochwicz.Waldemar nie jadł, tylko pił dużo.Był trochę ponury.Kolacja męczyła go. Więc jedziesz jutro? spytał Brochwicz. Myślę dziś nawet.Brochwicz spojrzał na zegarek. Zdążyłbyś, ale to głupstwo! radzę jutro.Załatwiłeś wszystko? Najzupełniej. Ja także.No to przez jutro się powałęsamy, odwiedzimy znajomych, a wieczorem wdrogę.Wszak twój ślub za tydzień? Tak, jadę prosto do Głębowicz, wysyłam konie, karety, kwiaty, daję ostatnie polecenia isam do Ruczajewa. Po narzeczoną dodał Brochwicz. Ej! szczęśliwyś ty, człowieku! %7łenicie się wszyscyen foule22, tylko ja trwam w celibacie.Waldemar podniósł do ust kielich z szampanem. Któż ci broni iść w nasze ślady, mój drogi? rzekł poruszając brwiami.Brochwicz machnął ręką.' Zanadto mię interesują wszystkie kobiety, żebym sobie miał wybrać jedną. Działo się to samo i ze mną, a jednak widzisz jestem u mety. Bagatela! twoja Stefcia to złota rybka, można się było na nią wziąć.Jakież kupiłeśbrylanty? Pokażę ci. Wiesz co? chodzmy już na górę, diablo nudna dziś ta sala! Nikogo znajomego, ładnejkobiety ani na lekarstwo co mamy tu robić?Ordynat powstał, jakby znużony, i wyszli.W numerze Waldemar pokazał Brochwiczowi klejnoty.Był tam sznur z brylantów naszyję, kamienie miały wielkość laskowych orzechów; stosowna brosza z brylantami i wielkimszmaragdem, bransoleta, diadem do włosów i duże butony kolczyków.Wszystko z kamienipierwszej wody.Artystyczna oprawa tworzyła pajęczynową siatkę, podtrzymującą łuny głę-bokich ogni tylko spod spodu.Brochwicz oglądał ciekawie, kręcił głową, wreszcie rzekł: No! ależ wydałeś na to! Zyskała na tobie Warszawa.Nawet nie wiedziałem, że posiadapodobne okazy.I oprawa bajeczna! To już pewno twój gust. Tak, specjalnie dla mnie robiona. Biedna Melania! westchnął Brochwicz żałuję jej szczerze: ona taka łasa na te ka-myczki.Tylko dla niej twoje miałyby za skromny gust.Ona woli obfitość: kilka sznurów naszyję, przepaska do włosów sięgałaby nieba, bransoleta szerokości dłoni, kolce do ramion.O!tak dla Melanii! Dostanie od Zanieckiego.Brochwicz parsknął śmiechem. Waldy, czy żartujesz, czy jesteś nieprzytomny? Zaniecki, jeśli kupi klejnoty Melanii, tochyba za pieniądze Barskiego.On u przyszłego teścia nawet na własną wyprawę pożyczy!Ordynat machnął ręką. Prawda! rzekł obojętnie.Pochował pudełka, po czym dotknął ręką głowy. Waldy? słuchaj, co tobie jest? Wydajesz mi się dziwnym.Połóż się rzekł Brochwicz.22en foule (fr.) - tłumnie135Waldemar chodził po pokoju widocznie zdenerwowany. Wiesz co, ja chyba pojadę dziś: coś mię dręczy. Chory jesteś? Ech! co znowu! No to zostań! To są, widzisz, takie przedślubne momenty.Ja ich nie przechodziłem, alerozumiem, cela va sans dire!23 Kawalerstwo szumne, junackie idzie na strych i naturalnie matremę.Twoje małżeństwo ponętne, ale.ale zawsze to już tyły armii nie kawaleria! To musiwytwarzać wielkie charivari24 w myślach.Veni Creator cię wyleczy, zobaczysz.Ordynat roześmiał się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]