[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Eagle Beef, mięsa koszerne.Alejka była wąska i brukowana.Jeszcze węższą czyniły ją rzędy ustawionych tu koszy na śmieci i skrzyń.Kostka bruku była śliska od Bóg wie jakich odpadków, które tu wysypywano i wylewano.W powietrzu unosiła się mieszanina zapachów - niektóre były łagodne, inne ostre, jeszcze inne obrzydliwe i duszące.ale wszystkie kojarzyły się nieodparcie z mięsem i rzeźnią.Krążyły tu chmury brzęczących much.Z wnętrza jednego z budynków dobiegł mrożący krew w żyłach jęk pił do cięcia kości.Jej stopa poślizgnęła się na mokrym bruku.Bev rąbnęła biodrem w kosz na śmieci i owinięte w gazetę flaki spadły na nią niczym wielkie, mięsiste, tropikalne kwiaty.- Wracaj tu, do cholery, ale to już, Bevvie! Mówię serio! Nie żartuję! Nie pogarszaj swojej i tak kiepskiej sytuacji, dziewczyno!Dwaj mężczyźni siedzieli w drzwiach paczkowni Kirshnera, na zapleczu, gdzie przeładowywano towary - i zajadali grube kanapki.Tuż obok nich stały pudełka śniadaniowe.- Kiepsko z tobą, dziewczyno - rzekł łagodnym tonem jeden z nich.- Wygląda na to, że poprztykałaś się ze starym.- Drugi wybuchnął śmiechem.Doganiał ją.Słyszała tupot jego kroków i zdyszany oddech, jakby był tuż za nią.Patrząc w prawo, widziała czarne skrzydło jego cienia na deskach ciągnącego się z tamtej strony drewnianego płotu.A potem krzyknął za zdziwienia i wściekłości, kiedy się poślizgnął i runął z hukiem na kocie łby.W chwilę potem znów był na nogach, tylko że już nie krzyczał, lecz mamrotał coś niezrozumiale, z wściekłością, podczas gdy siedzący w drzwiach magazynu dwaj mężczyźni zarykiwali się śmiechem i poklepywali nawzajem po plecach.Alejka skręcała ostro w lewo.i Beverly zatrzymała się gwałtownie.Jej usta otwarły się w grymasie przerażenia.Wylot alejki blokowała wielka śmieciarka.Po obu jej stronach przesmyk miał nie więcej niż dziewięć cali szerokości.Motor śmieciarki pomrukiwał na jałowym biegu.Poprzez ten dźwięk słyszała dochodzące z szoferki głosy dwóch mężczyzn.Kolejnych dwóch facetów ucięło sobie przerwę na lunch.Do dwunastej brakowało zaledwie trzech, czterech minut.Niedługo zegar na wieży sądu zacznie wybijać godzinę.Słyszała za sobą tupot kroków ojca.Był coraz bliżej.Rzuciła się na ziemię i wpełzła pod śmieciarkę, posuwając się naprzód na łokciach i okrwawionych kolanach.Woń spalin mieszała się z odorem gnijącego mięsa, przyprawiając ją o mdłości.W pewien sposób czynnik mający ułatwić jej położenie okazał się swoistym utrudnieniem.Czołgała się po kocich łbach, pokrytych grubą, obrzydliwą warstwą szlamu i śmieci.Brnęła naprzód, a raz podniosła się zbyt mocno i dotknęła plecami rozgrzanej rury wydechowej śmieciarki.Musiała przygryźć wargi, aby stłumić okrzyk.- Beverly? Jesteś tam? - Wypowiadał każde ze słów pojedynczo, a w przerwach między nimi łapczywie chwytał oddech.Obejrzała się za siebie i napotkała jego spojrzenie, kiedy pochylił się i zajrzał pod ciężarówkę.- Zostaw.mnie w spokoju! - wykrztusiła.- Ty dziwko! - wysapał ochrypłym głosem.Runął na ziemię, klucze przy jego pasku brzęknęły i zaczął czołgać się jej śladem, używając groteskowych, pływackich ruchów, by posuwać się naprzód.Beverly przeczołgała się pod ciężarówką, zacisnęła palce na krawędzi jednej z wielkich opon i podciągnęła się z całej siły.Uderzyła kością ogonową o przedni zderzak śmieciarki, a potem znów zerwała się do biegu, zmierzając w stronę Milowego Wzgórza.Jej bluzka i dżinsy były usmarowane błotem i mazią, i cuchnęły jak sto diabłów.Obejrzała się za siebie i zobaczyła, jak spod ciężarówki wyłaniają się dłonie i brudne ramiona jej ojca.Kojarzyły się jej ze szponami i łapami jakiegoś potwora z dziecięcych koszmarów, wypełzającego spod łóżka.Szybko, właściwie bez namysłu, przebiegła pomiędzy magazynami Feldmana i Annexem Braci Tracker.Ten zaułek, zbyt wąski, by można było nazwać go alejką, wypełniony był potrzaskanymi skrzyniami, chwastami, słonecznikami i, naturalnie, wszechobecnymi śmieciami.Beverly zanurkowała za stos skrzyń i przykucnęła.W parę chwil potem zobaczyła, jak ojciec przebiega obok wylotu zaułka i biegnie dalej w górę zbocza.Beverly podniosła się i podbiegła do drugiego końca zaułka.Znajdowała się tam siatka.Wspięła się po niej z małpią zwinnością i przeskoczyła na drugą stronę.Znajdowała się teraz na terenie Seminarium Teologicznego.Przebiegła przez starannie wypielęgnowany trawnik i obiegła budynek.Słyszała, jak ktoś wewnątrz gra jakąś klasyczną melodię na organach.Przyjemne dla ucha dźwięki zdawały się wtapiać w panującą wokoło ciszę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •