[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Między dwoma samochodami tkwiły zmiażdżone, rozkładające się zwłoki mężczyzny.Żona lekarza szybko spuściła wzrok.Pies pocieszyciel podszedł bliżej, lecz nawet i jego śmierć zaczęła peszyć, zrobił jeszcze dwa kroki, nagle sierść mu się zjeżyła na grzbiecie i wydał z siebie przeraźliwy skowyt.Biedny pies, tak bardzo zżył się z ludźmi, że zaczął cierpieć jak oni.Znów przeszli przez plac, gdzie grupy ślepców słuchały przepowiedni niewidomych proroków.Na pierwszy rzut nie wyglądali na niewidomych, rozognione twarze mówców zwrócone były w stronę słuchaczy.Mówiono o pod­stawowych systemach organizacji społecznej, o własności prywatnej, o kursach walut, o wolnym rynku, o giełdzie, podatkach, odsetkach, o uwłaszczeniu i zawłaszczeniu, o produkcji, o dystrybucji, o konsumpcji, o podaży i popycie, o bogactwie i ubóstwie, o komunikacji, o re­presjonowaniu i zbytniej pobłażliwości, o grach losowych, o więziennictwie, o kodeksie karnym, o kodeksie cywilnym i kodeksie drogowym, o słownikach i książkach telefonicz­nych, o domach publicznych, o przemyśle zbrojeniowym, o armii, o cmentarzach, o policji, o kontrabandzie i nar­kotykach, o czarnym rynku, o badaniach nad nowymi lekami, o hazardzie, o kosztach leczenia i pogrzebów, o wymiarze sprawiedliwości, o pożyczkach, o partiach politycznych, o wyborach, parlamentach, rządach, o my­śli tajemnej, o tym, co wklęsłe, wypukłe, poziome, pio­nowe, pochyłe, skupione, rozproszone, o tym, co nie­uchwytne, o wycinaniu strun głosowych, o powolnej śmierci słowa.Słyszysz, mówią o organizacji, powiedziała żona lekarza, Zauważyłem, odparł lekarz i zamilkł.Szli dalej, żona lekarza zatrzymała się na rogu ulicy przed mapą miasta jak wędrowiec przed drewnianym drogo­wskazem.Znajdowali się blisko sklepu z podziemnym magazynem, gdzieś tutaj upadła zrozpaczona, gdy wyda­ło się jej, że zgubiła drogę, tędy szła uginając się pod ciężarem worków w cudowny sposób napełnionych żyw­nością.Wtedy pojawił się pies, który ją pocieszył, a teraz ten sam pies warczał na zbliżającą się grupę psów, jakby je ostrzegał, Mnie nie nabierzecie, zejdźcie z drogi.Najpierw w lewo, potem w prawo i już widać wejście do sklepu.Tylko wejście, Nie, stoi cały budynek, ale za­dziwiające, że nie widać wchodzących i wychodzących z niego ludzi, którzy jak mrówki przewijają się przez wielkie supermarkety, żyjące z tej ogromnej masy ludz­kiej.Żona lekarza od razu pomyślała o najgorszym.Przyszliśmy za późno, powiedziała, Pewnie nie znaj­dziemy tam nawet jednego herbatnika, Dlaczego, Nie widzę ludzi, Może jeszcze nie dowiedzieli się o magazy­nie, Miejmy nadzieję.Stali na chodniku naprzeciwko wejścia do sklepu.Obok przy krawężniku zatrzymali się trzej ślepcy, wyglądali, jakby czekali na zielone światło.Żona lekarza nie zwróciła uwagi na dziwnie spięte twarze ślepców, kiedy usłyszeli tę rozmowę, jakby nagle sparaliżował ich strach.Jeden z nich otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili z rezygnacją wzru­szył ramionami.Zapewne pomyślał, że to nie jego spra­wa.Kiedy żona lekarza przechodziła z mężem przez ulicę, drugi ślepiec zaczął się głośno zastanawiać, Cieka­we, dlaczego mówiła, że nie widzi ludzi, Dawne przy­zwyczajenia, odparł trzeci ślepiec, Przed chwilą, kiedy się potknąłem, sam krzyknąłeś, patrz, jak idziesz, z nią jest tak samo, trudno zmienić stare nawyki, Na litość boską, przestań, zdenerwował się pierwszy ślepiec, Ile razy już to słyszałem.Słońce wdzierało się do środka, oświetlając przestronne wnętrze sklepu.Niemal wszystkie półki były poprze­wracane, podłoga zarzucona śmieciami i kawałkami szkła, wszędzie walały się puste opakowania.Dziwne, zauważyła żona lekarza, Nawet jeśli nie ma tu już nic do jedzenia, powinni tu mieszkać jacyś ludzie, Rzeczywiście, to podej­rzane, zgodził się lekarz.Pies pocieszyciel zaczął skamleć i znów sierść mu się zjeżyła.Czuję dziwny zapach, szepnęła, Wszędzie śmierdzi, powiedział obojętnie mąż, Nie, to coś innego, jakby coś gniło, Przyjrzyj się, może leżą tu czyjeś zwłoki, Nie, chyba nie, Widocznie ci się przywidziało.Pies znów zaskowyczał.Co mu jest, spytał lekarz, Wygląda na zdenerwowanego, Co robimy, Idźmy dalej, jeśli natkniemy się na jakieś ciało, przejdziemy obok, przyzwyczailiśmy się do śmierci, Mnie jest łatwiej, bo nie widzę.Poszli w kierunku korytarza, z którego prowadziły schody do piwnicy.Pies pocieszyciel szedł za nimi, lecz co chwila przystawał niepewny, jakby chciał ich powstrzymać, jednak wierność wobec pani okazała się silniejsza od strachu.Gdy żona lekarza otworzyła drzwi na korytarz, smród stał się nie do zniesienia, Rzeczywiście, straszny tu smród, powiedział lekarz, Zostań tutaj, pójdę sprawdzić.Zaczęła powoli iść, ginąc w mroku wąskiego korytarza, pies pocieszyciel nie odstępował jej na krok, choć ze strachu przylgnął brzuchem do ziemi.Przesiąk­nięte odorem zgnilizny powietrze zdawało się mieć kon­systencję gęstej mazi.W połowie drogi żona lekarza zwymiotowała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •