[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pies, powitawszy komtura, zaszczekał z cicha raz i drugi, po czym zwrócił się ku bramie i począł iść kuniej, jak gdyby odgadywał myśl człowieka.Zygfryd znalazł się po chwili przed wąskimi drzwiczkami wieży, które na noc zaryglowywano zzewnątrz.Odsunąwszy rygle, zmacał poręcz schodów, które zaczynały się tuż za drzwiami, i począł iśćna górę.Zapomniawszy, z powodu rozbicia myśli, latami, szedł omackiem, stąpając ostrożnie iszukając nogami stopni.Nagle po kilku krokach zatrzymał się, gdyż wyżej, ale tuż nad sobą, usłyszał coś jakby sapanieczłowieka albo zwierzęcia.- Kto tam?Nie było odpowiedzi, tylko sapanie stało się szybsze.Zygfryd był człowiekiem nieustraszonym; nie bał się śmierci, ale i jego odwaga i panowanie nad sobąwyczerpały się już do dna tej strasznej nocy.Przez głowę przeleciała mu myśl, że drogę zastępuje muRotgier, i włosy zjeżyły mu się na głowie, a czoło okryło się zimnym potem.I cofnął się prawie do samego wyjścia.- Kto tam? - zapytał zdławionym głosem.Lecz w tej chwili coś pchnęło go w piersi z siłą tak straszliwą,że starzec padł zemdlony na wznak przez otworzone drzwi, niewydawszy ani jęku.Uczyniła się cisza.Potem z wieży wysunęła się jakaś ciemna postać i chyłkiem poczęła umykać kustajniom leżącym obok cekhauzu po lewej stronie dziedzińca.Wielki brytan Diedericha popędził za niąw milczeniu.Drugi pies skoczył za nimi również i zniknął w cieniu muru, ale wkrótce zjawił się znowu zełbem spuszczonym ku ziemi, biegnąc z wolna z powrotem i jakby wietrząc pod ślad tamtych.W tensposób zbliżył się do leżącego bez ruchu Zygfryda, obwąchał go uważnie i wreszcie, siadłszy przy jegogłowie, podniósł paszczę w górę i począł wyć.Wycie rozlegało się przez długi czas, napełniając jakby nową żałością i zgrozą tę posępną noc.Nakoniec zaskrzypiały drzwi ukryte we wnęku wielkiej bramy i na dziedzińcu zjawił się odzwierny zhalebardą.- Mór na tego psa! - rzekł.- Nauczę ja cię wyć po nocy.I nastawiwszy ostrze, chciał pchnąć nimzwierzę, lecz w tej samej chwili ujrzał, iż ktoś leży w pobliżu otwartych drzwiczek baszty.- Herr Jesus! co to jest?.Pochyliwszy głowę, spojrzał w twarz leżącego człowieka i począł krzyczeć:- Bywaj! bywaj! ratunku!Po czym skoczył do bramy i jął targać z całych sił za sznur dzwonu.ROZDZIAA VIII Jakkolwiek Głowaczowi pilno było do Zgorzelic, nie mógł jednakże jechać tak prędko, jakby chciał,albowiem drogi stały się niezmiernie trudne.Po zimie ostrej, po mrozach tęgich i po śniegach takobfitych, że chowały się pod nimi całe wsie, przyszły wielkie odwilże.Luty, wbrew swojej nazwie, nieokazał się bynajmniej lutym.Naprzód powstały mgły gęste i nieprzeniknione, potem dżdże prawieulewne, od których w oczach tajały białe zaspy, w przerwach zaś między ulewami dął wicher, taki, jakizwykł dąć w marcu, więc przerywany, nagły, któren zganiał i rozganiał nabrzmiałe chmury po niebie, ana ziemi wył po zaroślach, huczał po lasach i pożerał śniegi, pod którymi niedawno jeszcze drzemałykonary i gałęzie w zimowym cichym śnie.Poczerniały też wnet bory.Na łąkach marszczyła się szerokorozlana woda, wezbrały rzeki i strumienie.Radzi byli z takiej obfitości mokrego żywiołu tylkorybitwowie, natomiast inna wszelka ludność, trzymana jakby na uwięzi, przykrzyła sobie po domach ichatach.W wielu miejscach od wsi do wsi można się było dostać tylko łodzią.Nie brakło wprawdzienigdzie grobel ani gościńców przez bagna i bory poczynionych z pni i okrąglaków, ale teraz groblerozmiękły, a pnie na nizinnych miejscach pogrzęzły w rozmokłych młakach i przejazd przez nie uczyniłsię niebezpieczny albo i wcale niepodobny.Szczególniej trudno było posuwać się Czechowi wjezierzystej Wielkopolsce, gdzie każdej wiosny roztopy bywały większe niż w innych stronach kraju, aprzeto i droga, zwłaszcza dla konnych, cięższa.Musiał też często zatrzymywać się i czekać po całych tygodniach bądz to po miasteczkach, bądz powsiach u dziedziców, którzy zresztą przyjmowali go wraz z jego ludzmi, wedle obyczaju, gościnnie,radzi słuchając opowiadań o Krzyżakach i płacąc chlebem i solą za nowiny.Za czym wiosna dobrze jużzapowiadała się na świecie i zbiegła większa część marca, zanim znalazł się w pobliżu Zgorzelic iBogdańca.Biło mu serce na myśl, iż niebawem ujrzy swoją panią, bo choćwiedział, że nie dostanie jej nigdy, tak jak nie dostanie i gwiazdy z nieba, jednakże wielbił ją i kochał zcałej duszy.Postanowił jednak zajechać naprzód do Maćka, raz dlatego, że do niego był wysłany, a powtóre, że prowadził ludzi, którzy mieli zostać w Bogdańcu, Zbyszko po zabiciu Rotgiera zabrał był jegoorszak wynoszący wedle przepisów zakonnych dziesięć koni i tyluż ludzi.Dwaj spomiędzy nich odwiezliciało zabitego do Szczytna, pozostałych zaś, wiedząc, jak chciwie stary Maćko poszukuje osadników,odesłał Zbyszko z Głowaczem w darze stryjcowi.Czech, zajechawszy do Bogdańca, nie zastał Maćka w domu; powiedziano mu, iż poszedł z psami ikuszą do boru, lecz wrócił jeszcze za dnia i dowiedziawszy się, iż znaczny jakowy ś poczet bawi uniego, przyśpieszył kroku, aby przyjezdnych powitać i ofiarować im gościnność [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •