[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Takim aparatem o najwyższej dostępnej człowiekowi czu­łości stał się Boskersq, wsparty płasko dłońmi o blat, z głową nisko nad kieliszkami.Cały zamieniony w zmaterializowaną empatię, z zamkniętymi oczami wpatrywał się w odkrywane przed nim tajemnice.- Kim jest według pana niejaki Boskersq? Taraday opadł na fotel jak sflaczały balon.- Co to ma.- Ma - uciął Banowski.- Jeden z najlepszych wywiadowców.Darzę go zaufa­niem.- Co jeszcze? Ile on wie? W co jest wtajemniczony?- Chodzi o Dwukolorowych? O co go pan podejrzewa?- Chcę usłyszeć odpowiedź.- Wie sporo; wtajemniczony jest niemal we wszystko.Uczestniczył w najważniejszych akcjach.ale to pewny facet!- Czym się zajmował po aresztowaniu i śmierci Quevasa?- Nic się nie zmieniło - pozostał nadal wykonawcą do specjalnych poruczeń.- Niedobrze - westchnął Banowski.- Niech pan to, co powiem, postara się przyjąć spokojnie: podejrzewam, że Boskersq jest Dwukolorowym.- OK - powiedział po dłuższej chwili i tęgim łyku ko­niaku Taraday.- W dodatku w oczach ma lasery, a jak zapragnie, zionie antymaterią.- Panie Taraday, ja nie żartuję.- Ma pan jakieś dowody, jak przypuszczam.- Nie.Ale jest poważna poszlaka.Niech pan przypo­mni sobie przebieg przesłuchania Quevasa.W pewnym mo­mencie starzec wykopyrtnął się i oddał ducha.Wiem, nie był pan zadowolony - zbyt szybko i zbyt gładko to zrobił.W kilkanaście sekund później - pan tego nie do­strzegł, ale ja miałem wszystko od a do z na ekranach - więc w kilkanaście sekund później, niemal jednocześnie z wejściem doktora Zeelanda pański Boskersq byłby upadł, gdyby nie pomoc towarzyszy.Wie pan, że był ranny - ale że zraniono go nie podczas szamotaniny na setnym, gdy aresztowano Quevasa, lecz znacznie później, bo dopiero podczas przesłuchania - tego się pan nie domyśla.- Jest pan pewien?- Jak niczego na świecie.Obejrzałem ten kadr z dzie­sięć razy; przypuszczalnie rana pojawiła się właśnie wtedy.Zresztą potwierdzają to kilkakrotne zbliżenia twarzy Boskersqa prezentowane wcześniej.Na żadnym nie ma rany.- Więc co z tego? Duch Quevasa przed pójściem do nieba zahaczył go paznokciem - czy tak? Banowski pokręcił głową, zirytowany.- Niech pan uważa, bo pan przebierze miarę.Nie duch Quevasa.Sam Quevas.Taraday złapał butelkę, dolał do kieliszków i szybko spełnił swoją porcję.Milczał łypiąc złym okiem na Banowskiego.Po pamiętnym blamażu z blaszką, na który sam dał się nabrać, nie miał do profesora krzty zaufania, cho­ciaż znał, oczywiście, kulisy.W pojęciu Taradaya Banow­ski został skompromitowany do tego stopnia, że do końca życia powinien pić tylko mleko i trzymać się z dala od video, od poważnych spraw i poważnych ludzi, a nadto zasłaniać twarz maską, żeby nikt go nie poznał.- Zgodnie z obietnicą - kontynuował Banowski nie do­czekawszy się kolejnej porcji złośliwości - doktor Zeeland pokrajał Quevasa na plasterki.Medicus przyglądał się sekcji, dawał wskazówki.Ale nie odkryli niczego.Taraday odstawił kieliszek z hałasem i porwał się z fote­la.- To po jaką cholerę.- Ciszej, kochany panie.Słyszę znakomicie.Medicus podpisał protokół z sekcji, nie uzupełniając go o żadne uwagi.Potem umówiliśmy się na pogawędkę.Taraday uniósł się w fotelu wytrzeszczając bezrozumnie gały na profesora.Banowskiemu zrobiło się żal tak wspa­niałej wiadomości darowanej gratis takiemu durniowi.- Medicus znalazł ranę - niewielką, ledwie draśnię­cie - w okolicach szczytu głowy Quevasa.Rozumie pan?- Nie.- To była taka sama rana, jaką doktor Zeeland opatrzył na sali przesłuchań Boskersqowi.- Chce pan powiedzieć, że.że Boskersq to Quevas? To.to niemożliwe!- Dla nas, panie Taraday, owszem.Kto wie, co jest osiągalne - dla nich.Co pan zamierza zrobić?- Nie wiem.Trzeba będzie to sprawdzić.- Trzeba zamknąć agenta Boskersqa wśród czterech ścian grubo wyłożonych srebrem.Jest wyznaczony do ochrony uczestników narady? W takim razie niech pan odwoła tę decyzję.- Zaraz, zaraz - powiedział Taraday, który zdążył nieco ochłonąć.- A jeśli to pomyłka? Jeszcze ja tu decyduję, na szczęście.Żeby wsadzić Boskersqa, potrzebujemy dowodów, nie poszlak.Mógł się zranić przypadkowo, mógł to zrobić Quevas podczas szamotaniny albo jeden z agen­tów.wreszcie to pan mógł ulec halucynacji.- Nie ulegam halucynacji - burknął Banowski, wyraźnie zły.- Niech pan zamknie Boskersqa, dowody zbierze pan w śledztwie i podczas przesłuchania.- Najpierw sam sprawdzę, co i jak.U mnie, profesorze, historyjki z blaszkami są nie do pomyślenia.Jako pański szef.- Proszę bardzo.Ale traci pan tylko czas.Boskersq otworzył oczy i zdjął ręce z blatu.Jego nie­obecny wzrok błądził po ścianach pomieszczenia.Na dnie butelki zebrało się jeszcze trochę koniaku; Boskersq wylał sobie tę resztkę prosto w rozwartą paszczę, po czym prze­niósł się za biurko Taradaya.Ułożył się w fotelu, wyciągnął nogi i zachrapał.- Nazwij snem to płytkie zanurzenie w nieświadomość, tę nieudaną próbę wyłączenia się z rzeczywistości choć na parę godzin - mimo stosowania wszelkich dostępnych środków.Jeśli koniecznie musisz, nazwij to snem.Dłoń strażnika potrząsająca niecierpliwie jego barkiem.- Niech się pan zbudzi, panie Doogan.Już czas.- Wcale nie śpię - burczy Doogan, siada na brzegu więziennego instara, otwiera oczy i natychmiast szybko je zamyka.Bardzo jaskrawe światło kłuje w powieki.Drzemiąc na siedząco liczy Doogan upływające godziny.- Panie Doogan.- Już, już.co mam robić?- Odebrałem sygnał z ośrodka kontroli.Czekają na pa­na.Woda przynosi ulgę.Doogan pokornie znosi wymyślne tortury wodnych bieży [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •