[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dostałem kijem.Próbowałem straszyć.Dostałem znowu.Próbowałem udawać kompletnego przygłupa, ale nie dali się nabrać.Symulowałbym opętanego przez diabła, gdyby inkwizytorem nadal był stary Dobeneck, wrocławski przeor od Świętego Wojciecha, może by mi się udało.Ale ten nowy, młody, o, ten nie da się wykiwać.To co mi zostaje?–Właśnie.Co?–Teleportacja.Przeniesienie w przestrzeni.*Nazajutrz Circulos, czujnie rozglądając się, czy nikt nie podsłuchuje, przybliżył Reynevanowi swój plan, poparłszy go, a jakże, długim wykładem z teorii czarnoksię–stwa i goecji.Teleportacja, dowiedział się Reynevan, jest całkiem możliwa, ba, łatwa nawet, pod warunkiem, a jakże, asystencji odpowiedniego demona.Jest, dowiedział się Reyneyan, takich demonów kilka, każda porządna księga zaklęć podaje tu swoje typy.I tak, podług Grymuaru papieża Honoriusza demonem teleportującym jest Sargata–nas, któremu podlegają pośledniejsze demony pomocnicze: Zoray, Valefar i Farai.Wywoływanie wymienionych jest jednakowoż niezwykłe trudne i bardzo niebezpieczne.Dlatego Mniejszy Klucz Salomona zaleca ewokować do innych demonów, znanych pod imionami Bathin i Seere.Wieloletnie studia Circulosa, dowiedział się na koniec Reynevan, skłaniają go jednak do pokierowania się wskazówkami jeszcze innej magicznej księgi, Grimorium Verum mianowicie.A Grimorium Verum w sprawie telepor–tacji doradza zawezwać demona Mersilde.–A jakże go zawezwać?–odważył się Reynevan.–Bez instrumentarium, bez occultum? Occultum winno spełniać szereg warunków, których tu, w tym brudnym lochu, stworzyć.–Ortodoksja!–przerwał gniewnie Circulos.–Doktrynerstwo! Jakże szkodliwe w empirii, jakże zawężające horyzonty! Furda occultum, gdy się ma amulet.Prawda, panie formalisto? Oczywista prawda.Ergo, oto i amulet.Quod erat demonstrandum.Popatrz no.Amulet okazał się owalną płytką z malachitu, wielkości mniej więcej grosza, z wyrytymi i napuszczonymi złotem glifami i symbolami, z których najbardziej rzucającymi się w oczy były wąż, ryba i wpisane w trójkąt słońce.–To talizman Mersilde–rzekł z dumą Circulos.–Przemyciłem go tu, ukrywszy.Obejrzyj.Śmiało.Reynevan wyciągnął rękę, ale cofnął ją szybko.Zaschnięte, ale wciąż wyraźne ślady na talizmanie zdradzały miejsce, w jakim był ukrywany.–Będę próbował dziś w nocy–starzec nie przejął się reakcją.–Życz mi fortuny, młody adepcie.Kto wie, może się jeszcze kiedyś.–Miałbym–odchrząknął Reynevan–jeszcze jedną.Ostatnią.sprawę.Prośbę raczej.Chodzi mi o wyjaśnienie.Hmm.Pewnej przygody.Zdarzenia.–Mów.Wyłożył rzecz szybko, ale dokładnie.Circulos nie przerywał.Wysłuchał w spokoju i skupieniu.Potem przeszedł do pytań.–Jaki to był dzień? Dokładna data?–Ostatni dzień sierpnia.Piątek.Godzinę przed nieszporami.–Hmmm.Słońce w znaku Panny, czyli Wenus.Rządzący geniusz dwojaki, chaldejski Samas, hebrajski Ha–maliel.Księżyc, jak mi wychodzi z rachunku, w pełni.Niedobrze.Godzina Słońca.Hmm.Nie najlepiej, ale i nie najgorzej.Momencik.Odgarnął słomę, przetarł dłonią klepisko, nabazgrał na nim jakieś wykresy i cyfry, dodawał, mnożył, dzielił, mamrocząc coś o ascendentach, descendentach, kątach, epicyklach, deferentach i kwinkunksach.Wreszcie podniósł głowę i zabawnie poruszył wolem.–Wspomniałeś, że użyto zaklęć.Jakich? Reynevan jął przytaczać, przypominając sobie z trudem.Długo to nie potrwało.–Wiem–przerwał, niedbale machnąwszy ręką, Circulos.–Arbatel, choć poplątany po prostacku.Dziw, że to w ogóle podziałało.I że nikt nie zginął tragiczną śmiercią.Nieważne.Wizje były? Wielogłowy lew? Jeździec na koniu bladym? Kruk? Wąż ognisty? Nie? Ciekawe.I powiadasz, że ów Samson, gdy się zbudził.Nie był sobą, tak?–Tak twierdził.I były pewne.podstawy.Właśnie o to mi idzie, tego chciałbym się dowiedzieć.Czy coś takiego jest w ogóle możliwe?Circulos milczał czas jakiś, trąc piętą o piętę.Potem wysmarkał się.–Kosmos–rzekł wreszcie, w zamyśleniu wycierając palce w podołek–to doskonale uporządkowana całość i doskonały hierarchiczny porządek.To równowaga pomiędzy generatio a corruptio, rodzeniem się a zamieraniem, tworzeniem a destrukcją.Kosmos jest, jak uczy Augustyn, gradatio entium, drabiną bytów, tych widzialnych i tych niewidzialnych, tych materialnych i tych niematerialnych.Kosmos jest zarazem jak księga.A jak uczy Hugon od Świętego Wiktora–aby zrozumieć księgę, nie wystarczy oglądać piękne formy liter.Tym bardziej, że nasze oczy często są ślepe.–Pytałem, czy to możliwe.–Byt to nie tylko substantia, byt to zarazem accidens, coś, co zdarza się niezamierżenię.Czasem magicznie.Magiczne zaś w człowieku dąży do zespolenia z magicznym we wszechświecie.Są ciała i światy astralne.Niewidzialne dla nas.Pisze o tym święty Ambroży w swym Hexaemeronie, Solinus w Liber Memorabilium, Raban Maur w De uniuerso.A Mistrz Eckhart.–Możliwe–przerwał obcesowo Reynevan–czy nie?–Możliwe, a jakże–pokiwał głową staruszek.–Trzeba ci wiedzieć, że w tej materii mam się za specjalistę.Praktycznie egzorcyzmami się nie zajmowałem, zgłębiałem zagadnienie z innych powodów.Już dwa razy, mój chłopcze, wykiwałem Inkwizycję, udając opętanego.A żeby dobrze udawać, trzeba się znać.Studiowałem zatem Dialogus de energia et operatione daemonum Michała Psellosa, Exorcisandis obsessis a daemonio papieża Leona III, Picatrix, przetłumaczony z arabskiego.–.przez Alfonsa Mądrego, króla Leonu i Kastylii.Wiem.A konkretniej, o danym przypadku, można?–Można–wydął sine wargi Circulos.–Pewnie, że można.W danym przypadku trzeba było pamiętać, że każde, nawet najmniej z pozoru ważne zaklęcie oznacza pakt z demonem.–A więc demon?–Lub cacodaemon–wzruszył chudymi ramionami Circulos.–Lub coś, co umownie tą nazwą określamy.Co dokładnie? Powiedzieć nie mogę.Mnogie inywidua kroczą w ciemności, niezliczone są negotia perambulantia in tenebris.–Klasztorny matoł powędrował tedy w ciemność–upewnił się Reynevan.–A w jego doczesną powłokę wcieliło się negotium perambulans.Wymienili się.Tak?–Równowaga–potwierdził kiwnięciem głowy Circulos.–Jin i jang.Albo.jeśli bliższa ci Kabała, Keter i Malkut.Jeśli istnieje szczyt, wysokość, to musi istnieć i otchłań.–A da się to cofnąć? Odwrócić? Sprawić, by doszło do powtórnej wymiany? Żeby on powrócił.Wiecie.–Wiem.To znaczy: nie wiem.Siedzieli chwilę w milczeniu i ciszy, zakłócanej tylko przez chrapanie Koppirniga, czkawkę Bonawentury, bełkot debili, szmer głosów dyskutujących “Pod Omegą" i Benedictus Dominus, cicho klepane przez Kamedułę.–On–rzekł wreszcie Reyenevan.–Samson, znaczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •