[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Były to pozostałości wioski rybackiej, zamieszkanej teraz wyłącznie przezkilka mew i skorupiaków.Do wnętrza domków wdarł się piasek, drewnozaczynało gnić, a wiatr szarpał okiennicami.Zjedli kolację.Szum fal i wiatru przynosił ukojenie ich strapionym sercom.- Płomień Saimana w mojej głowie prawie całkiem zgasł - wyznał Finghinpoważnym głosem w połowie posiłku.- Coraz trudniej mi go dostrzec, poczuć.Mam nadzieję, że dotrzemy na miejsce, nim całkiem zniknie.http://chomikuj.pl/Manija.B171 - Nie możemy jechać szybciej - odparła Alea.- Ale nie martw się, jeśli niebędziesz mógł uczestniczyć w walce, Finghinie, bo ja wciąż mam całą swojąmoc.To dziwne, ale nie czuję, by zanikała.- Tak, to dziwne - powtórzył druid.- Jak to się dzieje, że u ciebie Saiman niezanika?- Nie wiem, Finghinie.Może będę ostatnia.- Tak czy inaczej, czas nagli - wtrącił Erwan.- Kładzmy się spać - zaproponowała dziewczyna.- Jutro będziemypotrzebowali wszystkich naszych sił, z Saimanem czy bez.Schronili się w jednym z domów.Lecz kiedy już zasypiali, Alea poderwałasię nagle, sprawiając, że dwaj pozostali podskoczyli.Co się stało? - zapytał Erwan, zaniepokojony.- Tam ktoś jest!Przez chwilę trwali nieruchomo, nadstawiając uszu.Ale niczego nieusłyszeli.- Jestem pewna, że tam coś było - szepnęła dziewczyna.- Wyjdzmy zobaczyć - zaproponował magistel, wstając.Wyszli więc na zewnątrz.Noc była zimna i ciemna, rozświetlona tylko przezwąski sierp księżyca.Posuwali się ostrożnie między domami.Erwan szedł na przodzie, trzymającw obu dłoniach Banthrala, swój miecz.Drżał.Oderwana od ściany domudrewniana deska zatrzeszczała poruszona wiatrem.Zaskrzypiały drzwi.Cieniebudynków krzyżowały się, malując na piasku dziwne kształty.Magistel zrobił krok naprzód.Cień się poruszył.Ktoś przebiegł za oknem.- Kto tam jest? - krzyknął Erwan, opierając się o ścianę domu iprzytrzymując Aleę za sobą.Zza rogu domu wyszły dwie sylwetki.- To my.Magistel opuścił miecz.Teraz widział już ich twarze.Kaitlin i Mjolln.Westchnął ciężko.Tych dwoje wariatów ich śledziło! A teraz stali tu,przemarznięci, zagubieni wśród wydm.- No chodzcie! - krzyknął Erwan, zapalając pochodnię.Alea pokręciła głową z niedowierzaniem, to było czyste szaleństwo, ale wgłębi duszy cieszyła się, że ich widzi.- Zaraza! Hem! Tak, jesteś małą zarazą, Aleo! - wykrzyknął Mjolln, trzęsącsię z zimna.- Tak wyjechać, nie czekając na nas, no naprawdę, jesteś zlewychowana!- Mój kochany dudziarzu! - krzyknęła Alea, biorąc go w ramiona.- Mogłamsię tego spodziewać! Nie możesz się beze mnie obyć, co?- Myślałam, że nigdy was nie dogonimy - wyznała Kaitlin.- Nie dość, żewyjechaliście wcześniej, to jeszcze ukradliście nam najlepsze konie ze stajni wProvidence!Finghin wyciągnął ręce, objął aktorkę i długo tulił ją do siebie.- Zastanawiam się, po co w ogóle próbuję wyjechać dokądś sama.I takzawsze mnie śledzicie!- Chyba nie sądziłaś, niedobra, że zostawisz sobie Maolmórdhę tylko dlasiebie! My też mamy mu kilka słów do powiedzenia!Mimo niebezpieczeństwa, o którym wszyscy myśleli, cieszyli się, że znów sąrazem.Wrócili do małego domku, w którym się zatrzymali, i rozmawialijeszcze długo w nocy.Nadzieje Alei, by oszczędzić tym dwojgu strasznejhttp://chomikuj.pl/Manija.B172 bitwy, która się szykowała, rozwiały się, ale dobrze było mieć ich znów przysobie.I mimo wszystko, mimo zimna i strachu, tej nocy spali lepiej niż po-przedniej.Rano znalezli starą barkę i wyruszyli w morze, prosto w stronęwschodzącego słońca.Ostatni rejs do siedziby ostatniego wroga.*Kilka godzin pózniej ujrzeli straszliwą wyspę, na której czekał na nichwładca pałacu Shankha.Tak blisko Providence! Maolmórdha od tak dawnapozostawał w cieniu, niewidoczny na tej nieznanej wyspie! }akże mógł takzmylić czujność druidów, a nawet Galatyjczyków.A więc to z tej mrocznejgórzystej wyspy przeprowadzał swe ataki? To tu biło zródło zła, którezatruwało cała Gaelię?Po przepłynięciu przez wzburzone fale pozostawili barkę u podnóża klifu izaczęli się wspinać po czarnej, błyszczącej ścianie, która wznosiła się nadspienionym morzem.Przywiązani linami z trudem posuwali się do góry,kalecząc dłonie o ostre skały, ześlizgując się, dysząc ze zmęczenia i bólu.W końcu, ostatnim wysiłkiem, dotarli na szczyt klifu i ich oczom ukazała siękolosalna fasada pałacu Shankha.Długą chwilą stali sparaliżowani widokiemtego potężnego gmachu z kamieni.i w kolorze ochry.Na horyzoncie purpurowego nieba rysował się łańcuch pomarańczowychgór [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •