[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podczas pobytu na Orrimy Medra nauczył się czytać zwykłe pismo Archi-pelagu.Pózniej Smoczy Lot z Pendoru nauczył go niektórych run mocy.Byłato jednak wciąż powszechna wiedza.Tego, czego %7łar dowiedziała się samotniew Wewnętrznym Gaju, nie znał nikt oprócz tych, z którymi podzieliła się swąwiedzą.Całe lato mieszkała pod kopułą Gaju, za osłonę mając jedynie gałęziei gotując na niewielkim ogniu obok strumienia wypływającego z puszczy i wpa-dającego do rzeki.Medra obozował nieopodal.Nie wiedział, czego %7łar od niego chciała.Najwy-razniej pragnęła go uczyć.Zacząć odpowiadać na pytania o Gaj.Ale milczała.Ontakże nie odzywał się słowem, nieśmiały i ostrożny, lękając się zakłócić jej sa-45 motność, która zdumiewała go, podobnie jak osobliwość samego Gaju.Drugiegodnia %7łar poprosiła, by z nią poszedł, i zaprowadziła go daleko w głąb lasu.Wę-drowali godzinami w milczeniu.W letnie popołudnie w lesie panowała cisza.Nieśpiewał żaden ptak.Liście nie szeleściły.Zcieżki między pniami ulegały nieskoń-czonym zmianom, a jednak wszystkie były takie same.Medra nie zorientował sięnawet, kiedy zawrócili.Wiedział jednak, że zaszli dalej niż wybrzeża Roke.Cie-płym wieczorem znów znalezli się pośród pól i pastwisk.Gdy wracali do obozu,ujrzał nad zachodnimi wzgórzami cztery gwiazdy Kuzni.%7łar pożegnała go jedynie krótkim dobranoc.Następnego dnia oznajmiła: Zamierzam usiąść pod drzewami.Niepewny, czego od niego oczekuje, podążył za nią w pewnej odległości.Gdyusiadła, zrobił to samo.Milczała, patrzyła i nasłuchiwała.On też patrzył, milczałi nasłuchiwał.Spędzili tak kilkanaście dni, aż wreszcie pewnego poranka Medrazbuntował się i kiedy %7łar ruszyła do Gaju, został nad strumieniem.Nawet nieobejrzała się za siebie.Tego ranka z Thwil przybyła Woal.Przyniosła im kosz chleba, sera i owoców. Czego się dowiedziałeś?  spytała Medrę swym chłodnym, łagodnym gło-sem. %7łe jestem głupcem  odparł. Czemu, Rybołowie? Tylko głupiec może siedzieć wiecznie pod drzewami i niczego się nie na-uczyć.Woal uśmiechnęła się lekko. Moja siostra nigdy dotąd nie uczyła mężczyzny  powiedziała.Zerknęłana niego i odwróciła wzrok, spoglądając na zielone i złote pola. Nigdy dotądnie spojrzała na mężczyznę  dodała.Medra milczał.Twarz go paliła.Spuścił głowę. Myślałem. zaczął i urwał.W słowach Woal ujrzał drugie oblicze niecierpliwości milczącej %7łar.Próbował patrzeć na nią jak na kogoś nieosiągalnego, a przecież pragnął do-tknąć jej miękkiej brązowej skóry, czarnych lśniących włosów.Gdy patrzyła naniego z nagłym wyzwaniem, myślał, że ją rozgniewał.Bał się ją zranić, urazić.Czego się lękała? Jego pożądania? Swojego własnego? Nie była jednak niedo-świadczoną dziewczyną, lecz mądrą kobietą, magiem.Tą, która wędruje po We-wnętrznym Gaju i dostrzega wzory wśród cieni!Wszystko to przemknęło mu przez głowę, niczym gwałtowna fala przerywa-jąca tamę. Sądziłem, że magowie nie spoufalają się z innymi  powiedział w końcu. Smoczy Lot mówił, że miłosne zbliżenie niszczy naszą moc. Tak twierdzą niektórzy  odparła łagodnie Woal.Uśmiechnęła się i pożegnała.46 Medra czekał do wieczora, oszołomiony i zły.Gdy w końcu %7łar wynurzyłasię z Gaju i ruszyła do swego liściastego szałasu nad strumieniem, poszedł za nią,jako wymówkę dzwigając kosz Woal. Mogę z tobą pomówić?  spytał.Przytaknęła krótko, marszcząc czarne brwi.Medra milczał.%7łar przykucnęła, by sprawdzić, co jest w koszyku. Brzoskwinie!  wykrzyknęła i uśmiechnęła się. Mój mistrz, Smoczy Lot, mówił, że czarodzieje, którzy się kochają, tracąmoc  wypalił w końcu Medra.Nie odpowiedziała, wykładając na ziemię wszystko z koszyka i dzieląc nadwie części. Sądzisz, że to prawda?  spytał.Wzruszyła ramionami. Nie.Zabrakło mu słów.Po chwili spojrzała na niego. Nie  powtórzyła cicho. Nie sądzę, by była to prawda.Myślę, żewszystkie prawdziwe moce, stare moce u swych korzeni są tym samym.Stał bez ruchu, w milczeniu. Te brzoskwinie są dojrzałe  rzekła. Będziemy musieli zjeść je od razu. Gdybym zdradził ci moje imię  powiedział. Moje prawdziwe imię. Wówczas podałabym ci moje  odparła. Jeśli.jeśli tak właśnie po-winniśmy zacząć.Zaczęli jednak od brzoskwiń.Oboje byli nieśmiali.Gdy Medra ujął jej dłoń, trzęsły mu się ręce i %7łar, którejimię brzmiało Elehal, odwróciła się gniewnie.Potem, bardzo lekko, musnęła jegopalce.Kiedy gładził jej lśniące czarne włosy opadające niczym wodospad, zda-wała się z trudem znosić jego dotknięcie, toteż przestał.Gdy spróbował ją objąć,była sztywna, odpychająca.Potem odwróciła się i pospiesznie, niezręcznie, gwał-townie chwyciła go w objęcia.Pierwsza wspólna noc i kolejne spędzone razemnie dały im zbyt wiele rozkoszy ani ukojenia.Uczyli się jednak od siebie.Poko-nując wstyd i lęk, poznali w końcu namiętność.Wówczas długie dni w ciszy lasui długie, rozświetlone gwiazdami noce stały się dla nich prawdziwą radością.Kiedy z miasta przybyła Woal, przynosząc im ostatnie letnie brzoskwinie, wy-buchli śmiechem.Brzoskwinie stały się symbolem ich szczęścia.Próbowali jąprzekonać, by z nimi została i zjadła kolację.Nie zgodziła się jednak. Bądzcie tu, póki możecie  rzekła.Tego roku lato nie trwało długo.Szybko nadeszły deszcze.Wczesną jesie-nią śnieg spadł na Roke, choć rzadko docierał tak daleko na południe.Kolejnesztormy atakowały wyspę, jakby wichry zbuntowały się przeciw manipulacjomczarowników.Kobiety siedziały razem przy ogniu w samotnych domach.Ludziew Thwil zbierali się wokół palenisk.Słuchali skowytu wiatru, bębnienia deszczu,47 ciszy śniegu.Nad zatoką Thwil morze z hukiem uderzało o rafy i skały otaczającewyspę.%7ładna łódz nie zdołałaby pokonać fal.Dzielili się wszystkim, co mieli.Pod tym względem była to naprawdę Wy-spa Morreda.Nikt na Roke nie głodował ani nie był bezdomny, choć też nikt niemiał wiele więcej, niż potrzebował.Ukryci przed resztą świata, nie tylko przezmorze i sztormy, lecz przez zaklęcia otaczające wyspę i zwodzące statki z kur-su, pracowali, rozmawiali i śpiewali pieśni:  Zimową kolędę ,  Czyny MłodegoKróla.Mieli też księgi:  Kroniki Enladzie i  Dzieje Mądrych Bohaterów.Sta-rzy mężczyzni i kobiety czytali na głos urywki owych bezcennych ksiąg w salina przystani, gdzie rybacy splatali i naprawiali sieci.Było tam palenisko.Rozpa-lali ogień.Ludzie przybywali nawet z farm po drugiej stronie wyspy, by słuchaćdawnych historii.Siedzieli w ciszy, zasłuchani. Nasze dusze są głodne  mawiała %7łar [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •