[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Franz za pomocą kabli podłączył nadajnik do akumulatora, znajdującego się w pojeździe, który przetrwał wstrząs.Rita włączyła radio.Wskaźniki rozjarzyły się zielonkawym światłem.Szum zakłóceń i przenikliwy pisk odbiły się zwielokrotnionym echem od lodowych ścian.- Działa - stwierdziła z wyraźną ulgą w głosie.- Zobaczę, czy coś jeszcze da się uratować - zaproponował Franz, mocniej zawiązując kaptur pod szyją.Kuląc się w ramionach i pochylając głowę, wyszedł na spotkanie wiatru, wcześniej zostawiając Ricie latarkę.Gdy tylko Franz opuścił grotę, rozległa się w niej wiadomość, nadawana przez Gunvalda z Bazy Edgeway.Rita przykucnęła przy przekaźniku i szybko odpowiedziała na wezwanie.- Jak to dobrze słyszeć twój głos - powiedział Gunvald na przywitanie.- Czy wszyscy są cali i zdrowi?- Obóz został zniszczony, ale Franzowi i mnie nic się nie stało.Schroniliśmy się w jaskini z lodu.- A co z Harrym i pozostałymi?- Nie wiemy, co się z nimi dzieje - odpowiedziała, czując jak niewidzialna obręcz lęku zaciska się jej wokół piersi.- Pracowali poza obozem.Pójdziemy ich szukać, jeśli nie pojawią się w ciągu piętnastu minut.- Przerwała, odchrząknęła i dodała: - Problem jest w tym.że dryfujemy.Przez moment Gunvald nie mógł wymówić słowa.- Jesteś tego pewna? - spytał po chwili.- Zaniepokoiła nas nagła zmiana kierunku wiatru.Potem sprawdziliśmy kompasy.- Zaczekaj moment - głos Larssona zdradzał wyraźne zaniepokojenie.- Niech pomyślę.Pomimo sztormu i silnych zakłóceń pola magnetycznego, które były wynikiem złej pogody na tych szerokościach geograficznych, słowa wypowiadane przez Larssona były w pełni zrozumiałe - znajdował się tylko kilka kilometrów od nich.Niestety, w miarę pogarszania się warunków atmosferycznych, należało się spodziewać problemów z łącznością.Oprócz tego, z każdą chwilą oddalali się coraz bardziej na południe.Nie wymówili tego głośno, ale oboje zdawali sobie sprawę, że już wkrótce utracą możliwość porozumiewania się.- Czy jesteście w stanie stwierdzić, jakie są rozmiary góry lodowej, na której płyniecie?- Trudno powiedzieć.Nie było dotychczas warunków, żeby zrobić rozpoznanie.Na razie próbujemy wydostać z obozu resztki żywności i ocalały sprzęt.- Jeśli góra nie jest zbyt duża.- słowa Gunvalda zostały zagłuszone przez trzaski.- Nie słyszę, co mówisz.Szum w nadajniku.- Gunvald, jesteś tam? Jego głos zabrzmiał ponownie.-.Jeśli góra nie jest zbyt duża.może okazać się, że Harry i inni zostali na pokrywie polarnej, poza linią pęknięcia.Rita zamknęła oczy.- Mam nadzieję, że tak się stało.- Niezależnie od wszystkiego, sytuacja nie wygląda tragicznie.Pomimo złej pogody, uda mi się przesłać przez satelitę wiadomość do Bazy Sił Powietrznych w Thule.Gdy informacja do nich dotrze, skontaktują się ze statkami ONZ, które znajdują się na południe od was.- Ale co wtedy? Żaden kapitan, który ma choć odrobinę rozsądku, nie zdecyduje się wyruszyć na północ podczas tak silnego sztormu, zwłaszcza w zimie.Próbując nas ratować, straciłby statek i załogę.- W Thule mają jakiś cholernie nowoczesny samolot ratowniczy i helikoptery mogące manewrować prawie w każdych warunkach.- Jeszcze nikt nie wynalazł samolotu, który mógłby bezpiecznie latać podczas takiego sztormu, a tym bardziej wylądować na nie przygotowanej powierzchni góry lodowej, gdy wieje huraganowy wiatr.W radiu rozbrzmiewały tylko szumy i trzaski, czuła jednak, że Gunvald ją słyszy.No tak, łączność pogarsza się z każdą chwilą, pomyślała Rita.Spojrzała do góry, na sklepienie utworzone z pochylonych, opartych o siebie bloków lodu.Ze szczelin pomiędzy nimi sypał się śnieg i drobne kryształki.Z głośnika ponownie rozległ się głos Szweda.- No dobrze, masz rację co do samolotu.Ale mimo wszystko nie można tracić nadziei na ratunek.- To prawda.- Ponieważ.wiesz.posłuchaj, Rita, ten sztorm może trwać trzy, cztery dni.- A nawet dłużej - dodała Rita.- Nie macie wystarczających zapasów żywności.- Prawie w ogóle Ich nie mamy.Jednak brak jedzenia nie jest naszym głównym zmartwieniem - stwierdziła Rita.- Możemy obejść się bez posiłku nawet dłużej niż cztery dni.Oboje wiedzieli, że głód nie stanowił największego niebezpieczeństwa.Prawdziwym zagrożeniem był okrutny, trzaskający mróz.- Ogrzewajcie się na zmianę w pojazdach śnieżnych - zaproponował Gunvald.- Czy macie wystarczająco dużo paliwa?- Tyle, aby dojechać do Edgeway, gdyby to tylko było możliwe, niewiele więcej ponad to.Wystarczy na kilka godzin pracy silników, ale z pewnością nie na kilka dni.- Cóż, w takim razie.Cisza.Tylko szumy i trzaski.Głos Gunvalda zabrzmiał znowu po kilku sekundach.-.Mimo wszystko skontaktuję się z Bazą w Thule.Muszą wiedzieć, co się stało.Spokojniej przyjrzą się sytuacji; może, mając mniej emocjonalny stosunek do sprawy, wymyślą coś, na co nie wpadliśmy.- Czy w Edgeway wszystko jest w porządku? - spytała Rita.- W jak najlepszym.- A co z tobą?- Obeszło się nawet bez zadraśnięcia.- To całe szczęście.- Najgorsze przetrwałem.Tobie również się uda, Rito.- Mam nadzieję - stwierdziła.- Zrobię wszystko, żeby wyjść z tego cało.13:10Brian Dougherty spuścił benzynę ze zbiornika pojazdu, który nie wywrócił się podczas wstrząsu, i wylał ją na niewielki fragment lodu, tuż przy krawędzi urwiska.Roger Breskin potarł zapałkę i rzucił ją na powierzchnię rozlanej benzyny.Buchnęły płomienie.Przez moment falowały, jak proporce na wietrze, aby zaraz zgasnąć.Brian przyklęknął obok miejsca, gdzie przed chwilą migotał ogień, i uważnie przyglądał się krawędzi klifu.Lód - poprzednio ostro poszarpany - był teraz gładki i śliski.Lina podtrzymująca wspinacza mogła się teraz swobodnie po nim przesuwać, bez niebezpieczeństwa przetarcia.- Teraz już dobrze? - zapytał Roger.Brian pokiwał głową.Roger pochylił się i podniósł końcówkę dwunastometrowej liny, którą wcześniej przywiązał do ramy pojazdu śnieżnego, przytwierdzając ją oprócz tego do gwintowanego bolca, identycznego jak te, które podtrzymywały przekaźnik.Pośpiesznie owinął ją dookoła piersi i ramion Briana, tworząc coś w rodzaju szelek, a na środku korpusu zawiązał trzy węzły.- To cię utrzyma - stwierdził Breskin.- Lina jest ze sztucznego tworzywa; wytrzymuje obciążenie pięciuset kilogramów.Pamiętaj tylko, żeby trzymać ją nad głową obiema rękami - dzięki temu osłabisz trochę nacisk na ramiona.Brian tylko skinął głową - nie był pewien, czy zdołałby opanować drżenie głosu, gdyby się odezwał.Roger wrócił do pojazdu, który stał odwrócony przodem do urwiska.Wcześniej odczepił od niego przyczepę.Wszedł do kabiny i zatrzasnął drzwi.Nacisnął pedał hamulca i włączył silnik.Brian, dygocąc, położył się płasko na brzuchu.Wahał się tylko przez moment.Wziął głęboki oddech i odepchnął się od powierzchni lodu.Znalazł się poza krawędzią klifu.Chociaż nie zjechał zbyt nisko, jednak czuł, jak wszystko przewraca mu się w żołądku.Dreszcz lęku przeszył go jak prąd elektryczny.Lina mocno go podtrzymywała, pozwalając na kontrolowanie prędkości, z jaką się posuwał na dół - na razie jego głowa znajdowała się tuż pod krawędzią góry lodowej.Ponieważ nad sobą miał tylko krótki kawałek liny, nie mógł jej chwycić dłońmi - cały nacisk skupił się więc na ramionach.Natychmiast poczuł tępy ból, przeszywający kark i plecy - z każdą chwilą nasilał się coraz bardziej.- No, Roger, pospiesz się - mruczał pod nosem - szybciej!Brian był zwrócony twarzą do ściany lodu.Co chwilę uderzał o nią, miotany bezlitosnymi podmuchami wiatru.Odważył się odwrócić głowę i spojrzeć w dół.Spodziewał się zobaczyć pod sobą wyłącznie niezgłębioną, czarną otchłań
[ Pobierz całość w formacie PDF ]