[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Proszę za mną.Wręczyłem kluczyki Burdette owi. Prosto obok samochodu i przez podjazd wyjaśnił. Otoczyliśmyich taśmą policyjną. Dajcie mi swoją latarkę powiedział Milo.Burdette podał mu ją i oddalił się, wymachując moimi kluczykami.Przeszliśmy pod zadaszeniem na tylne podwórko, które byłoniewielkie i kwadratowe.Znajdował się tu podwójny garaż o płaskimdachu ze staromodnymi drewnianymi wrotami.Większa częśćpodwórka była wybetonowana.Na wąskim pasku trawnika z północnejstrony rosło drzewko brzoskwiniowe i stał metalowy drąg, który miałsłużyć jako podpórka do sznura do suszenia bielizny.Nie byłozewnętrznego oświetlenia, ale światło zza kotar okien z tyłu domui reflektor na dachu sąsiedniego blizniaka sączyły blady strumień napołudniową część posiadłości.Nieco światła padało na nowy modelchryslera new yorker.Przy samochodzie leżały na brzuchu dwa ciała, z rozpostartymirękami i nogami, z głowami zwróconymi w bok.Wokół nichrozciągnięta była taśma.Upadli blisko siebie na beton dzieliło ichmniej więcej pół metra.Ich nogi skrzyżowały się ze sobą, tworząc literę V , i spoczywały w luznej, acz nienaturalnej pozie, właściwejnieboszczykom, którzy jeszcze nie zesztywnieli.Obydwaj byli ubraniw garnitury.Jeden w szary, drugi w beżowy.Lewa nogawka tegow beżowym zadarła się do góry, odsłaniając grubą, białą bryłęnieowłosionej łydki, która świeciła jak wypolerowana kość słoniowa.Od obydwu głów rozchodziły się plamy o nieokreślonych kształtach.Zachowując dystans, Milo oświetlił podwórko latarką i przyjrzał sięich twarzom. To on, zgadza się.Nabrzmiał od krwotoku.Pocisk pewnie niezlew nim potańczył.Tam z tyłu, nad szyją, to wygląda na wlot.Prostow rdzeń kręgowy.To była pewnie szybka śmierć.Taki sam postrzałdostał drugi, trochę wyżej, ale też czysto.Ktoś wyszedł stamtąd, zzasamochodu, z boku garażu, zaskoczył ich i pach-pach.Z małejodległości.To profesjonalista, Alex, popatrz no.Czy to ten, o kimmyślę?Zwiatło latarki spoczęło na twarzy nieboszczyka odzianegow beżowy garnitur.Korpulentny, z białą brodą, nalane policzkiprzyciśnięte do betonu.Zwięty Mikołaj ze szklanymi, niewidzącymioczami pod nabrzmiałymi powiekami. Dobbs zdumiałem się. Cóż powiedział. Przypuszczałeś, że łączą ich jakieśpozazawodowe układy.Teraz możemy się domyślać jakie.Wycofał latarkę, potrząsnął głową. I ty się skarżysz, że ci nie dają spokoju w domu.* * *Zachowując dystans, Milo naszkicował jakiś wykres, zrobił notatki,zmierzył, poszukał odcisków stóp i wydało mu się, że dostrzegł jakieśpo drugiej stronie chryslera, z północnego końca garażu. Tam jest wilgotna trawa powiedział. I ziemia.Niski płotodgradzający podwórko sąsiadów.Aatwa droga ucieczki. I dobra kryjówka zauważyłem.Przytaknął. Nikt by go tu nie zauważył.Zwiatło od sąsiadów nie dociera aż takdaleko.Podchodzą do samochodu, zrelaksowani i rozluznieni.Trach-trach.Nadal badał podwórko.Koroner, karetka pogotowia i technicypolicyjni przyjechali tuż po sobie i na terenie zaroiło się od ludzi.Wycofałem się pod zadaszenie i czekałem, aż Milo wyda wszystkiepolecenia, zada pytania, wskaże i zanotuje.Gdy wreszcie skończył, wysunąłem się.Spojrzał na mnie, jakby zapomniał, że tam jestem. Wysyłam policjantów po cywilnemu do obydwu ich biur, żeby sięupewnić, że to nie jest coś w stylu Watergate.Muszę porozmawiaćz panią Nuveen.Jedz do domu.Ktoś mnie do ciebie podwiezie. Niedługo ściągnie prasa powiedziałem. Czy bardzo będęprzeszkadzał, jeśli zostanę z tobą? Jeśli pojedziesz sobie teraz, w ogóle nie będziesz przeszkadzał. Przyrzekam, że będę się dobrze zachowywał, panie policjancie.Zawahał się. Dobrze.Chodz ze mną.I jak już tu jesteś, miej oczy otwarte i starajsię do czegoś przydać.* * *Salon miał kasztanowe błyszczące ściany i kremowy marmurkowygzyms, sufit z ciemnymi belkami i ogrzewanie nastawione natrzydzieści stopni.Wystrój był utrzymany w tonie afrykańskiego safaripodporządkowanego czyjemuś wyobrażeniu o paryskim salonie: skóryz zebry i tygrysa rozłożone na lśniącym parkiecie, stolik w kształcie nogisłoniowej, masa rżniętego kryształu, porcelana, parawany, zbyt mocnowyściełane fotele, obleczone czarno-kasztanowym, kwiecistymperkalem, dwa rzezbione ciosy słonia na czworokątnej ławie ze stertąksiążek o sztuce, lampy w stylu art nouveau z abażurami z paciorków,ciężkie zasłony z brokatu ze złotymi obrąbkami, podwiązane na bokii odsłaniające czarne drewniane okiennice, kominek z zielonegomarmuru i wszechobecny zapach piżma.Siedziała na jednym z foteli.Wyglądała młodziej, niż na towskazywała data urodzenia w prawie jazdy dałbym jej poniżejtrzydziestki.Mulatka o jasnokawowym odcieniu skóry.Powiekipomalowane na opalizujący niebieski kolor.Oczy szeroko rozstawionei rozbiegane.Miała długie, szczupłe brązowe nogi, wąskie stopyi perłoworóżowe paznokcie, pełne usta lśniące soczystym różem, mocnąszczękę i proste włosy koloru czerwonej gliny, które sięgały za łopatki.Jej szlafrok był z tajskiego jedwabiu, w odcieniu królewskiej purpury,z jadeitowo-zielonymi smokami.Nie miał guzików i niewiele zakrywał.Przytrzymywała go zielona szarfa.Ilekroć kobieta zaciskała szarfę,szlafrok znów się rozchylał i odsłaniał jędrne, kawowe piersi.Bezprzerwy krzyżowała i prostowała nogi, paliła superdługie shermanyw kolorze pasującym do szlafroka i starała się powstrzymać dreszcze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]