[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wyrok zostaje więc zatwierdzony.Czy są jeszcze jakieś wnioski?Sędzia uniósł młotek i powiódł wzrokiem po zainteresowa­nych.Obaj prawnicy energicznie pokręcili głowami.- Zamykam posiedzenie sądu.Trussel energicznie uderzył młotkiem.Lanigan odwrócił się i szybko wyszedł z sali, jakby czym prędzej chciał zniknąć z oczu ludziom przeszywającym go spojrzeniami.W towarzystwie Sandy’ego musiał jeszcze odczekać godzinę w gabinecie Huskeya, aż zapadnie zmrok i ostatni maruderzy spośród sądowych gapiów stracą wreszcie cierpliwość i prze­staną czatować w pobliżu gmachu.Ledwie mógł się po­wstrzymać, żeby nie wybiec na ulicę.Dopiero o dziewiętnastej pożegnał się z Karlem.Uściskał go serdecznie oraz podziękował za opiekę, duchowe wsparcie i wszelką pomoc, obiecując przy tym, że pozostanie z nim w kontakcie.A tuż przed wyjściem na korytarz po raz kolejny podziękował przyjacielowi, że tak wiernie służył mu w trakcie pogrzebu.- Zawsze do usług - odparł z uśmiechem Huskey.Wyjechali z Biloxi toyotą McDermotta.Sandy prowadził, Patrick siedział zagłębiony w fotelu pasażera i jakby ze smutkiem, żegnając się na zawsze, odprowadzał wzrokiem światła przesuwające się za oknami.Minęli długi szereg kasyn gry wzdłuż plaż Biloxi oraz Gulfport, potem przystań w Pass Christian, wreszcie przejechali most nad zatoką Saint Louis i znaleźli się poza obszarem zwartej zabudowy.Sandy podał przyjacielowi kartkę z numerem pokoju hote­lowego i Lanigan szybko sięgnął po aparat komórkowy.W Londynie była trzecia w nocy, lecz Miranda odebrała natychmiast, jakby czekała przy telefonie.- Eva? To ja - rzekł z wahaniem w głosie.Sandy miał ochotę zatrzymać wóz i przejść się kawałek, żeby umożliwić Patrickowi nieskrępowaną rozmowę.Starał się nie słuchać.- Właśnie wyjeżdżamy z Biloxi do Nowego Orleanu.Tak, wszystko w porządku.Chyba nigdy nie czułem się lepiej.A ty?Przez dłuższy czas panowała cisza.Lanigan słuchał z zamk­niętymi oczyma i głową odchyloną do tyłu.- Jaki dzisiaj dzień? - zapytał nagle.- Piątek, szósty listopada - odparł Sandy.- Zatem spotkamy się w Aix, w „Villa Gallici”, w niedzielę.Tak, dobrze.Naprawdę wszystko w porządku.Ja też cię kocham.Wracaj do łóżka.Zadzwonię za parę godzin.W milczeniu dotarli do granicy Luizjany.Dopiero w pobliżu Lake Pontchartrain Sandy powiedział:- Dziś po południu odwiedził mnie bardzo ciekawy gość.- Naprawdę? Kto taki?- Jack Stephano.- Jest tutaj, w Biloxi?- Był przejazdem.Odnalazł mnie w hotelu i powiadomił, że zamknął zlecenie Aricii i udaje się teraz na krótki wypo­czynek na Florydzie.- Dlaczego od razu go nie zabiłeś?- Powiedział, że jest mu bardzo przykro, iż jego chłopcy przekroczyli swoje uprawnienia, kiedy cię w końcu odnaleźli.Prosił też, abym ci przekazał jego przeprosiny.- Co za tupet! Jestem pewien, że nie wpadł do ciebie tylko w tym celu, aby to powiedzieć.- Nie, masz rację.Opowiedział mi o tajemniczym infor­matorze z Brazylii, od którego kupowali wiadomości za pośrednictwem agentów z Pluto Group, i bardzo chciał się dowiedzieć, czy to przypadkiem nie Eva wcieliła się w twojego judasza.Odparłem, że nic mi w tej sprawie nie wiadomo.- A co go to obchodzi?- Dobre pytanie.Rzekł, iż ciekawość nie da mu spokoju.Zapłacił ponad milion dolarów za te informacje i, co prawda, odnalazł zbiega, ale nie trafił na ślad skradzionych pieniędzy, dlatego uważa, że nie będzie mógł spać po nocach, jeśli nie dowie się prawdy.Muszę przyznać, że jego podejrzenia również dla mnie były przekonujące.- Z pozoru brzmi to logicznie.- W końcu nie ma już nic do zyskania w tej sprawie, zamknął dochodzenie.Tak się przynajmniej wyraził.Patrick założył lewą stopę na kolano i zaczął delikatnie masować palcami duży strup nad kostką.- Jak on wygląda?- Mniej więcej pięćdziesiąt pięć lat, typowy Włoch: strzecha zmierzwionych szpakowatych włosów, czarne oczy.Dość przystojny.Czemu pytasz?- Ponieważ w koszmarach widywałem go wszędzie wokół siebie.Przez ostatnie trzy lata co najmniej połowa nieznajo­mych, którzy chodzili za mną ulicami, w mojej wyobraźni była Jackiem Stephano.A w snach napadały mnie stuosobowe bandy zbirów, z których każdy był tym samym Jackiem Stephano.Odnosiłem wrażenie, że kryje się przede mną za rogami budynków i pniami drzew, łazi wszędzie ulicami Săo Paulo, śledzi raz na skuterze, kiedy indziej w limuzynie.O tym przeklętym Jacku Stephano myślałem więcej niż o rodzonej matce.- Masz to już za sobą.- Bo mnie to w końcu zmęczyło, Sandy.Poddałem się.Życie zbiega to ekscytująca przygoda, romantyczna i emocjo­nująca, ale tylko do czasu, gdy się dowiesz, że ktoś ci depcze po piętach.Od tej pory już wiesz, że kiedy śpisz, ten ktoś skrada się twoim śladem; kiedy w restauracji dziesięciomilionowej metropolii jesz obiad w towarzystwie pięknej kobiety, ten ktoś puka do drzwi różnych ludzi, pokazuje dozorcom twoje zdjęcie i proponuje forsę za informacje.Ukradłem za dużo pieniędzy.To z ich powodu mnie ścigali.Toteż gdy się dowiedziałem, że węszą już w Brazylii, zyskałem przeświadczenie, że wcześniej czy później moja przygoda dobiegnie końca.- Czy mam rozumieć, że się poddałeś?Patrick westchnął ciężko i poprawił się na siedzeniu.Przez pewien czas spoglądał na wody Zatoki Meksykańskiej za szybą, jak gdyby zbierał chaotyczne myśli.- Dosłownie, Sandy.Po prostu miałem dosyć ciągłego uciekania i postanowiłem się poddać.- Już raz to powiedziałeś.- Wiedziałem, że w końcu mnie znajdą, toteż zdecydowa­łem, iż odbędzie się to na moich warunkach, a nie ich.- Mów dalej.Słucham.- To ja wpadłem na pomysł zarobienia dodatkowych pieniędzy za informacje.Eva latała do Madrytu, a dopiero stamtąd do Atlanty, gdzie spotykała się z agentami Pluto Group.Dostali sowite honorarium za to, by nawiązać kontakt ze Stephano i zorganizować sprzedaż poufnych informacji.Tak więc to my uszczupliliśmy portfel Jacka Stephano, w dodatku właśnie po to, by jego ludzie odnaleźli mnie w Ponta Poră.Sandy powoli obrócił głowę i przechylił ją, po czym z rozdziawionymi ustami zagapił się na przyjaciela.- Lepiej patrz, dokąd jedziesz - mruknął Patrick, wskazując szosę przed nimi.McDermott szybko oprzytomniał i szarpnął kierownicą, wprowadzając wóz z powrotem na prawy pas.- Kłamiesz - syknął przez zaciśnięte zęby.- Nie wierzę w ani jedno słowo.- Jak chcesz.W każdym razie naciągnęliśmy Stephano na milion sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów, które spoczywają teraz na jednym z kont, zapewne w Szwajcarii, razem z resztą pieniędzy.- To ty nawet nie wiesz, gdzie jest ta forsa?- Nie.Eva nad nią czuwa.Dowiem się wszystkiego, kiedy wyląduję w Europie.McDermott sprawiał wrażenie zaszokowanego, toteż Patrick pospieszył z dalszymi wyjaśnieniami:- Byłem pewien, że mnie złapią i zaczną zmuszać do ujawnienia prawdy, ale nie przypuszczałem, oczywiście, że tak to się skończy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •