[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Narastający upał zamknął kapsułę w martwym powietrzu.Słońce stało się unoszącym się nad nimi rozpalonym piecem.„Dłonie razem.” - roiło się Joao.Zaczai modlić się o noc.Wieczorne cienie poczęły okrywać skraj rzeki.Noc popełzła ku płonącym światłem szczytom gór.Chen-Lhu poruszył się i usiadł, gdy słońce zgasło.Ametystowe blaski zachodu nadały rzece przed kapsułą barwę rubinu - płynnej krwi.Nadeszła chwila mroku, gdy wydawało się, że rzeka ustała.Potem powitali noc.„To czas pokory i grozy” · - pomyślał Chen-Lhu -”Ale noc jest moją porą, a ja nie jestem pokorny, ani bojaźliwy”.I uśmiechnął się patrząc jak dwa cienie na przednich fotelach zlały się w jeden.„Zwierzę o dwóch grzbietach” - stwierdził.Ta myśl tak go ubawiła, że przyłożył dłoń do ust, by stłumić śmiech.Po chwili powiedział:- Prześpię się teraz, Johny.Obejmiesz pierwszą wachtę.Obudź mnie o północy.Nikły szurający odgłos na przodzie kabiny ustał na moment i znów się rozległ.- Dobrze - powiedział Joao.Jego głos był chrapliwy.„Ach, ta Rhin” - pomyślał Chen-Lhu -”Jest takimdobrym narzędziem, nawet wtedy, kiedy tego nie chce”.VIIIRaport, chociaż interesujący, niewiele powiększył wiedzę Mózgu na temat istot ludzkich.Strachem i szokiem zareagowały one na demonstrację siły nad brzegiem rzeki.Tego się można było spodziewać.Chińczyk zaprezentował pragmatyzm, niepodzielony przez pozostałą dwójkę.Ten fakt, poparty dodatkowo usiłowaniami Chińczyka, by połączyć tych dwoje ze sobą był znaczący.Z czasem okaże się jak bardzo.Mózg doznawał czegoś zbliżonego do jeszcze innego ludzkiego uczucia - troski.Trójka ukryta w pojeździe odpływała coraz dalej od jego jaskini.W układzie donoszenia-kalkulacji-decydowania-działania pojawiał się znaczący czynnik zwłoki.Receptory Mózgu raz jeszcze dokonały syntezy znaczenia układu posłańców tańczących pod sklepieniem pieczary.Pojazd zbliżał się do pasma katarakt.Ci, którzy się w nim znajdowali, mogli ponieść śmierć i zostać bezpowrotnie straceni.Mogli też ponowić próbę lotu kapsułą.Tu właśnie znajdowało się źródło troski, wymagające starannej rozwagi.Pojazd już raz poleciał.Kalkulacja- decyzja.„Donieść grupom akcyjnym” - rozkazał Mózg - „Mają pochwycić pojazd i jego załogę, zanim osiągną katarakty.Jeżeli to możliwe, schwytać istoty ludzkie żywe.Jeżeli trzeba będzie poświęcić którąś z nich, zachować gradację ważności: przede wszystkim należy przechwycić Chińczyka, następnie nieczynną królową, wreszcie drugiego mężczyznę.”Owady pod sklepieniem poczęły odtwarzać w tańcu układ przesłania i brzęczeć w modulowany sposób, by ją utrwalić.Następnie odleciały.Chen-Lhu popatrzył na rzekę obserwując, jak pod kapsułę wpełza odbijająca się w wodzie smuga światła księżyca.Pasmo pomarszczone było pajęczynowatymi liniami wirów i płynęło szerokimi falami jak struga srebrzystego jedwabiu.Z przodu kabiny dochodził oddech człowieka pogrążonego w głębokim, spokojnym śnie.„Teraz prawdopodobnie będę musiał zabić tego głupca, Johny’ego” - pomyślał Chen-Lhu.Wyjrzał przez boczne okienko na zachodzący księżyc.Wewnątrz jego miedziano- srebrnego kręgu jawiło się coś na podobieństwo ludzkiej twarzy, twarzy Yierha.„On nie żyje, ten towarzysz Johny’ego” - myślał Chen-Lhu -”To, co widzieliśmy nad rzeką, to imitacja.Nikt nie mógłby przeżyć takiego ataku na obóz.Nasi przyjaciele stamtąd podzielili los Padre”.Chen-Lhu zapytał sam siebie: „Ciekawe, jak Yierho przyjął śmierć? Jako złudzenie, czy kataklizm?”„Bezcelowe pytanie”.Rhin obróciła się we śnie przytulając do Joao.Mmmm - mruknęła.„Nasi przyjaciele nie będą długo zwlekać z atakiem” - stwierdził Chen-Lhu.„To oczywiste, że czekają tylko na właściwy czas i miejsce.Gdzie to nastąpi? W wypełnionym skałami wąwozie, w jakimś zwężeniu? Gdzie?”Myśli zaczęły krążyć wokół czyhającego niebezpieczeństwa i Chen-Lhu zdziwił się sobie, że pozwala umysłowi odgrywać takie napawające lękiem sztuczki.Wciąż wysilał swe zmysły przeciw nocy.Na zewnątrz zaległa cisza wyczekiwania, niosąca poczucie czyjejś obecności w dżungli.„To nonsens!” - powiedział sobie Chen-Lhu.Kaszlnął.Joao obrócił się w fotelu i poczuł, że Rhin umościła sobie na nim kołyskę.Jak spokojnie oddychała.- Travis - szepnął.- Tak?- Już czas?- Śpij dalej, Johny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •