[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jim odwrócił się i pośpieszył dołączyć z powrotem do pozostałych ustawiających się w klin.Ku jego uldze wszyscy byli już uzbrojeni, na koniach i gotowi, chociaż sam klin nie został jeszcze sformowany.Theoluf stał na ziemi, przytrzymując konia dla Jima.Jim wspiął się na siodło, wziął kopię, którą podał mu Theoluf, i poczekał, aż giermek dosiądzie swego konia.Potem wjechał w grupę ludzi i koni na przedzie klina, gdzie stali rycerze.- Wszyscy gotowi? - zapytał ich.- Więc zajmę miejsce na ostrzu klina.- Akurat zajmiesz, do ciężkiej pieprzonej cholery! - wybuchnął Brian.Opanował się, pooddychał głęboko przez chwilę i potem mówił dalej trochę tylko przyciszonym głosem: - Wybacz, jeśli cię uraziłem przed tymi szlachetnymi panami, Jamesie.Ale dobrze wiesz, że jestem świadom, jak radzisz sobie z bronią.I mówię ci otwarcie, w twarz, że nie jesteś taką kopią, jakiej potrzeba na ostrzu tego klina.Ja będę jechał na ostrzu klina.Sir Raoulu, tuszę, że jesteś człowiekiem, który widział już przedtem bitwę.Pojedziesz o pół długości konia za mną po prawej.Johnie Chesterze, ta sama pozycja po mojej lewej.Za Johnem Chesterem Theoluf, i pamiętaj dobrze, Theolufie, że twoja tarcza ma ochraniać dwóch ludzi; nie tylko ciebie, ale i sir Jamesa!- Nie obawiaj się, sir Brianie - powiedział szorstko giermek.- To ostatnia rzecz, o jakiej zapomnę.- Jamesie, zajmiesz środkową pozycję, twój koń dokładnie za moim, a twoja kopia skierowana poziomo na lewo przez kłąb konia Johna Chestera - kontynuował Brian.- Tomie Sewerze, będziesz jechał po prawej stronie sir Jamesa, ty też pamiętaj, że ochraniasz nie tylko siebie, ale również jego, i pochylisz swoją kopię na prawo przez kłąb konia sir Raoula, więc kiedy nastąpi starcie.- Chwileczkę! - rzucił Jim.- Co ty próbujesz ze mną zrobić, Brianie? Strzec mnie tak, jak się strzeże króla Francji? Jestem tu, by walczyć razem ze wszystkimi, gdyż każda kopia, jaką mamy, będzie potrzebna!- Każda kopia oprócz twojej, Jamesie - powiedział rycerz zaciskając usta w wąską linię.- Oprócz twojej, Jamesie! Zważ, że jeśli stracimy ciebie, stracimy wszystko.Na co przyda nam się przedarcie do króla Francji, Malvinne'a i fałszywego księcia, jeśli nie będziemy cię mieć żywego, żebyś poradził sobie z Magiem i obnażył czary, które sprawiają, że fałszywy książę zdaje się tym, kim nie jest? Cały zamysł naszego ataku pójdzie na marne, jeśli zostaniesz zabity po drodze.Tak jak jest, nie wątpię, że znajdziesz dość zajęcia, nawet otoczony przez resztę nas!Jim skrzywił się.Tego samego argumentu użył wobec księcia Edwarda zaledwie chwilę temu.Nie mógł się teraz z tym spierać.Co więcej, chcąc być szczerym sam przed sobą, pomyślał, że to właśnie był moment, w którym Brian powinien stać się dowódcą polowym i zacząć podejmować decyzje.Gdyby Giles był tutaj, także jechałby przed nim albo obok niego, i byłoby to na miejscu, zgodnie z tym, co Brian powiedział.Jim musiał przyznać, że rycerz miał rację.Ugryzł się w język i nie sprzeczał się więcej.- Reszta was zna swoje pozycje z naszych ćwiczeń - mówił Brian.- Na miejsca, natychmiast.Ruszycie naprzód na mój sygnał, ale bądźcie gotowi na rozkaz sir Jamesa wyrzucić wszystkie gałązki, te przy was i przy waszych koniach.Niech nikt tego nie zaniedba, bo powieszę każdego, który nie wykona rozkazu.Jamesie, kiedy czas nadejdzie, najlepiej krzyknij.Kopyta koni i zbroje będą robić sporo hałasu.Nie wątpię, że nawet gdy będą tak jak teraz zainteresowani bitwą, król i stojący przy nim posłyszą nasze zbliżanie się i zrobią, co będą mogli, żeby odwrócić się i stawić nam czoło.Jim szybko rzucił okiem na tył klina i zobaczył, że wszyscy za nim są już na miejscach, podobnie jak ci przed nim.- Teraz! - krzyknął.- Wyrzućcie teraz wszystkie gałązki i liście, które macie przy sobie!Sir Brian uśmiechnął się do niego przez ramię przelotnym, srogim uśmiechem.Potem znów zwrócił głowę do przodu.- Naprzód! - krzyknął.- I trzymać się razem! Ruszyli tak jak pierwsza linia Francuzów, stępa, ale dużo prędzej przyśpieszyli do kłusa, galopu, a potem cwału.Gdy wyłonili się spomiędzy drzew, wśród świty królewskiej rozległ się okrzyk.Gdzieś z boku, w jedynym kierunku, w którym Jim mógł cokolwiek dobrze dostrzec, po obu krańcach angielskiej brony, nowe linie ludzi rozwinęły się do przodu w kierunku Francuzów.Stawali na nogi trzymając w rękach łuki i nowy grad strzał zmącił błękit nieba.Przez chwilę król i jego świta zwracali uwagę tylko na to, co działo się przed nimi.Potem czyjeś ucho musiało pochwycić tętent kopyt za plecami, gdyż jakiś głos zakrzyknął ponad szmerem prowadzonych rozmów:- Atakują nas!Jim nie mógł wyraźnie dostrzec króla i jego rycerzy, gdyż przesłaniały ich ciała podnoszące się i opadające przed nim w rytm galopu koni.Parli całą mocą w kierunku celu i zdawało mu się, że strasznie dużo czasu zabiera im dotarcie do świty otaczającej króla Francji.Potem, nagle, byli już przy niej.Miał doświadczenie wyniesione z walki z olbrzymem, kiedy był jeszcze w ciele smoka Gorbasha, pamiętał także wstrząs, jaki poczuł, kiedy z własnymi i sir Briana zbrojnymi wjechał w hałastrę oblegającą Zamek Smythe.Nic jednak nie przygotowało go na ten potężny wstrząs, który nastąpił, gdy ciężkozbrojni rycerze na ciężkich wierzchowcach zwarli się z podobnie uzbrojonymi ludźmi i końmi z prędkością dochodzącą do dwudziestu mil na godzinę.Wstrząs był niewiarygodny.Jim czuł dosłownie, jak nim rzuciło o twardą wewnętrzną powierzchnię jego własnej zbroi.Konie, wskutek siły, z jaką się starli, stawały dęba rżąc i waląc kopytami.Wstrząs, w jaki nie mógł uwierzyć, przeszedł przez kopię, którą trzymał, i patrzył teraz oniemiały na odłupaną jej połowę, która została mu w ręku.Wjechali głęboko w oddział francuskich rycerzy, ale siła zderzenia rozbiła klin.Znalazł się twarzą w twarz z nieznajomym w zbroi ze skośnymi czarnymi liniami wymalowanymi w poprzek górnej części przyłbicy i hełmu.Miecz Jima - nawet nie zdawał sobie sprawy, że go wyciągnął - tkwił w jego dłoni i zderzył się w powietrzu z mieczem tamtego.Pamiętał, żeby podnieść tarczę cofając miecz, tak że drugi cios przeciwnika uderzył w nią, pochylając Jima do tyłu w siodle.Oddał uderzenie własnym mieczem, ale trafił tylko w puste powietrze.Rycerz z czarnymi pasami namalowanymi na hełmie spadł z siodła, twarzą naprzód, a pierzasty koniec strzały sterczał ze środka naplecznika jego zbroi.Przez chwilę przed Jimem nie było nikogo.Zobaczył, jak jeszcze dwóch rycerzy spada z siodeł jakby za sprawą czarów, i zrozumiał, że strzały łuczników czyniły dokładnie to, co obiecywał Dafydd; oczyszczały im drogę.Brian wciąż był przed nim prąc naprzód i Jim podążył za nim.Nagle znaleźli się na wolnej przestrzeni, otoczeni przez własnych ludzi.Koń Jima, konie Briana i Raoula szły mniej więcej równo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]