[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale pika-pinę pamiętam.– A co ze zwierzętami? Z chęcią skosztowałbym jakiegoś steku.– W ogóle nie mogę sobie przypomnieć rozdziału o faunie.– Ethan szperał w pamięci, aż mu się czoło zmarszczyło.– Ale są tu zwierzęta.I coś w rodzaju ryb.Przypominam sobie też, że ryby są jadalne.Do tego podobno niesłychanie smaczne.Rozwinął im się taki metabolizm z niskim zapotrzebowaniem na tlen.W ten sposób mogą przeżyć pod powierzchnią.– Rybki, powiadasz? Nawet wolałbym je od steku.– Jest tylko jeden problem – przypominał mu Ethan.– Trudno się do nich dobrać przez co najmniej ośmio czy dziewięciometrową warstwę lodu.– Och – powiedział September, a jego wielki dziób trochę się pochylił.Miał przygnębiony wyraz twarzy.– Zapomniałem o tym drobnym szczególe.– A jak pan myśli, co powinniśmy teraz zrobić? – zapytał Ethan.Mógł sypać jak z rękawa interesującymi informacjami o tej planecie, ale żeby zaproponować jakieś ich bezpośrednie zastosowanie, to całkiem inna sprawa.– Po pierwsze, musimy się jak najlepiej przygotować na noc.Zaśniemy bez problemów, nie ma strachu.Ale chciałbym zasypiać, mając jaką taką pewność, że się obudzę.Jeżeli uda nam się przetrwać noc bez większych kłopotów, może jutro jakoś skombinujemy coś w rodzaju sań i zaimprowizujemy jakieś ożaglowanie.Ci tak życzliwi nam porywacze mogli mieć jakieś lokalne mapy, chociaż wątpię.Wszystko zależy od tego, gdzie wylądowaliśmy.Udało mi się rzucić okiem na ekran latarni kierunkowej; zeszliśmy z kursu tak daleko, że sygnał ledwo było widać.Nie, placówka na pewno nie jest tuż za rogiem.Ale niewykluczone, że znajdą się jakieś mapy.Trzeba pamiętać, żeby zapytać o nie tego naszego żałosnego robaczka.– Myśli pan, że będzie z nami współpracował?– A czemu nie, mój chłopcze? On też kandyduje na mrożonkę.A tymczasem pogrzeb jeszcze w tych wiadomościach z infotaśmy i zobacz, czy nie uda ci się umiejscowić Asurdunu w stosunku do jakichś większych punktów orientacyjnych czy nietypowych formacji powierzchniowych.Ja tymczasem zajmę się tym, żebyśmy nie zamarzli w nocy.Wolałbym w kabinie nie rozpalać ognia, trochę tam ciasno, ale nie widzę sposobu, żeby tego uniknąć.Pewnie powinniśmy być wdzięczni, że trafiliśmy tu na coś w rodzaju zapasów drewna.Gdybyśmy zatrzymali się na środku tego – pokazał na nie kończący się lodowy ocean – naprawdę bylibyśmy w tarapatach.Ethanowi przyszło na myśl, że w wahadłowcu nie było nic, co mogłoby się zapalić.Oczywiście, że nie.Niepalne były też opakowania samogrzejnych posiłków i wyściółka foteli.Sam Patrick O’Morion miałby kłopoty z rozpaleniem ogniska z dostępnych na wahadłowcu materiałów.Temperaturę można by podnieść za pomocą paru podgrzewaczy z racji żywnościowych, ale trzeba mieć co palić.Lepiej by człowiek wyszedł na tym, gdyby znalazł się w dawnych czasach na starej Ziemi, kiedy środki transportu sporządzano z naturalnego drewna, a jako paliwa używano produktów organicznych.September gestem wskazał na wyspę.– Możemy użyć promienników do ścinania drzew.Mam nadzieję, że nie ma w nich za dużo żywicy, mogłyby się nie zająć.Ciekawe, jak one to robią, że im nie zamarzają soki?Kiedy September wspomniał o zamarzaniu, Ethan rzucił znowu okiem na słońce.Przeraził się, jak nisko już opadło.A równocześnie niemal wyczerpało się dzienne ciepło – nie, nie można było tego nazywać ciepłem – powiedzmy możliwszy do zniesienia chłód.Przypomniał sobie, że dzień był tutaj o około dwie godziny krótszy niż dzień ziemski, czy dzień na statku.Drzwi do kabiny otwarły się z piszczącą niechęcią.Colette du Kane wytknęła głowę na wiatr.Jak duży borsuk czy świstak obudzony na chwilę ze snu zimowego, przemknęło Ethanowi.Zły był na siebie – co ona mu złego zrobiła? Ale nie mógł się powstrzymać od takich myśli.Nic na to nie mogę poradzić! Przeprosił ją w myślach.Colette nie miała zdolności telepatycznych i nawet nie spojrzała w jego stronę, tylko wbiła wzrok w senne niebo.– Znaleźliście coś? – zapytała.Pytanie skierowała w przestrzeń, gdzieś w okolice prawego ucha Ethana.Nie powinien był mieć jej tego za złe, ale miał.– Drzewa.Ale niełatwo je będzie teraz pościnać.– Chodź, Skuo – wybuchnął Ethan bez zastanowienia.– Weźmy się za te drzewa.Daj no promiennik.– Zdawało mi się, że nie chcesz nim sobie zawracać głowy – September był wyraźnie zaskoczony.– Zmieniłem zdanie.Będę ciął, a ty noś.nie! – ręka Septembra zatrzymała się w pół drogi.– Jak mnie jeszcze raz po przyjacielsku klepniesz po plecach, nie będę w stanie nawet tego unieść.– Wziął promiennik i mocno go ścisnął przez rękawiczkę.– W porządku, Ethanie.Przydałby nam się solidny sąg drzewa i to jak najszybciej.A w każdym razie zanim się zrobi dużo ciemniej.Albo wietrzniej – zakończył, podciągając wielowarstwowy kołnierz wyżej.Odwrócili się i wyszli ze zniszczonej szalupy.Colette przyglądała im się z namysłem, dopóki nie zniknęli.Potem potrząsnęła głową i uśmiechnęła się leciutko, zamykając za sobą drzwi.* * *Zanim wleźli z powrotem do metalowego pokoiku, słońce zniknęło już w swoim mrożonym grobie, a w zastępstwie pojawiło się złowrogie, lodowate oko księżyca.Całą uwagę Ethana pochłaniały wysiłki, żeby się nie roztrząść na kawałki.Miał takie gwałtowne dreszcze, że niemal widział, jak odpadają z niego różne fragmenty i podskakują po duramiksowej podłodze.Tu paluszek, tam oczko.Ale schowali się przynajmniej przed tym piekielnym wiatrem.Skóry nie odmroził sobie tylko dlatego, że w kombinezonie ratunkowym były ochronne podgrzewacze twarzy.Jak September był w stanie to wytrzymać, nie miał pojęcia.A miało się zrobić jeszcze dużo gorzej.Nagle coś na niego wpadło od tyłu; udało mu się chwiejnie usunąć z drogi, kiedy zataczając się wszedł do środka September.Niemal nie było go widać spod ogromnego ładunku drewna, tak czysto nie porąbałoby się go żadną siekierą.Ethan odsunął się na bok od drzwi i powoli opadł na podłogę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]