[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To właśnie tego obawiali się przez cały czas wszyscy -  chińskiego"rozwiązania.W czerwcu w Pekinie była ta studencka rewolta, pamiętasz? Na PlacuNiebiańskiego Pokoju, kiedy rząd wjechał czołgami i było wielu zabitych.Wielu sądziło, że tosamo zdarzy się w Lipsku.Ale przyszli tu, mimo to.Spojrzała na długi, piaskowo-brunatny budynek, nadal mieszczący pocztę główną.- Byłam tego wieczoru w biurze.Zostałam dłużej, miałam dużo pracy i tak dalej, aleprzede wszystkim.nie wiem.Może chciałam zobaczyć, co się stanie.Pamiętam jeszcze, jakstałam przy oknie, tam, na czwartym piętrze.wyłączyliśmy światło, staliśmy tylko w otwartymoknie i wtedy przyszli.Tysiące ludzi, cały plac był pełen ludzi, wszędzie, fontanny wtedyjeszcze nie było.i krzyczeli: My to lud.Wciąż powtarzali to zdanie, wciąż na nowo podciemnym niebem, w świetle ulicznych lamp, jakby jednym głosem - My to lud.My to lud.Tomną wstrząsnęło.Nic mnie już nie powstrzymywało, zbiegłam w dół i przyłączyłam się.Było miobojętne, co się stanie.Jeśli mają strzelać, niech strzelają.Od tej chwili zawsze się przyłączałam,w każdy poniedziałek, aż do końca.Skoro nie byłam z nimi od początku, chciałam przynajmniejpomóc odprowadzić dyktaturę do grobu, tak mi się zdaje.Spojrzał na nią zdumiony.Ruch uliczny wokół nich, ludzie z torbami światowych marekmody albo z komórką przy uchu czekający na tramwaj, wszystko to zdawało się być całkiemnierealne, cienka warstwa tynku na ponurej, przytłaczającej rzeczywistości.- Czy to cię w ogóle interesuje? - spytała.Przestraszył się powagi w jej oczach.Był wstanie tylko niemo przytaknąć i ucieszył się, że to zdawało się jej wystarczać.Otarła oczy,trzymając torbę wciąż na ramieniu.- To dla mnie jak podróż w przeszłość.Przepraszam.- Cieszę się, że nikt do ciebie nie strzelał - powiedział i wziął od niej torbę.- %7łe to byłytylko plotki.Pokręciła głową.- To nie były tylko plotki.Pózniej okazało się, że naprawdę była taka decyzja.Wachtregiment imienia Feliksa Dzierżyńskiego odkomenderowano do Lipska i żołnierze mielirozkaz strzelać.Ale nie strzelali.Po prostu tego nie zrobili.Dyskutowali w swoich jednostkach ipostanowili odmówić wykonania rozkazu. Instytut Badania Przyszłości położony był na południe od Hartford i z daleka wyglądałjak obiekt wojskowy.Trzy duże, płaskie pawilony o frontach z połyskującego zielono szkłaizolacyjnego, rozmieszczone wokół własnej elektrociepłowni, starego budynku z cegły z nowymkominem, błyszczącym, jakby go wypolerowano.Strażnik przy bramie zażądał od McCainadokumentów i nie doceniając zupełnie dostojeństwa prominentnego gościa, zadzwonił ze swojejbudki do instytutu, by upewnić się co do jego tożsamości, do tego przez cały czas łypiący złymokiem doberman nie odrywał wzroku od McCaina.Ten tymczasem obejrzał sobie otaczający całyteren, wysoki na trzy metry płot, zwieńczony grubymi zwojami kolczastego drutu.Na wysokichmasztach umieszczono reflektory jak na więziennych strażnicach, trawnik wokół instytutu byłpłaski i skoszony równo co do zdzbła.Wszystko było, jak przykazał.- Witamy, sir - oznajmił krępy mężczyzna, oddając mu dowód, z wyrazem twarzyosobliwie przypominającym minę swego psa.Wsunął z powrotem do kabury półautomatycznąbroń, którą przez cały czas trzymał wyjętą za plecami, i nacisnął guzik, uruchamiający otwieraniepolakierowanej na biało metalowej bramy.McCaine zaparkował na dziwnie jak na tę porę dnia pełnym parkingu i dopiero idąc wkierunku wejścia, zauważył, że zarezerwowano dla niego miejsce przy samych drzwiach.Niebonad Hartfordem zachmurzyło się, pachniało burzą.Kolejny strażnik za szybą otworzył muprzejście przez obrotowe drzwi, a za nimi czekał już profesor Collins, przywitał go zniespodziewaną czołobitnością i od razu przystąpił do oprowadzania.McCaine oglądał korytarze i biura, duże i małe hale, wszystko pełne komputerów, jedenprzy drugim, całe regały pełne monitorów, po których biegły szeregi liczb, migotały wykresy,zmieniające się nieustannie graficzne diagramy wszelkiego rodzaju.Szum niezliczonychwentylatorów zlewał się w jeden monotonnie szemrzący chór anielskich głosów wieszczącychnieszczęście, raz po raz zagłuszany zgrzytem drukarki, ze świstem wypluwającej arkusz papieru [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •